A
Ola czuła się okropnie wściekła. Była zła na Arka, na cholernych Chińczyków, którzy wszystko spieprzyli, i na zimnych, i na wszystkich idiotów tego świata. I na siebie też – zadziałała pod wpływem impulsu i tak po prostu odeszła. Może przesadziła; fakt faktem, ryzyko nagłej śmierci było wpisane w życie wszystkich tych, którzy dotąd przetrwali. A Arek może i nie postąpił najrozsądniej, ale przecież nie mógł tego przewidzieć. Innym razem to mogłoby się udać, lecz nieszczęśliwy traf chciał, że napotkali na dodatkowe kłopoty. Będą mieli nauczkę na przyszłość. W głębi duszy dobrze jednak wiedziała, że ten nagły wybuch, ta niepowstrzymana złość to było napięcie budujące się w niej od tygodni – jeszcze od czasów samotnej tułaczki. W tej grupie nie czuła się komfortowo. Mogła poczuć się bezpieczniej wiedząc, że zawsze ktoś jest obok, lecz to nie było wszystko. Wciąż nie miała do nich zaufania. Jej sympatie co do poszczególnych członków grupy wciąż się wahały – raz podziwiała Gośkę za jej rozmach – akcja z kombajnem mówiła sama za siebie – raz dziękowała Bogu, że mają w grupie Arka. Kamil też był w porządku. Ale to wciąż nie było to, czuła się z nimi trochę jak piąte koło u wozu. Wręcz na siłę doszukiwała się dowodów na to, że tak właśnie ją traktują, co może wcale nie miało miejsca? Pewnie przesadziła.
Ola czuła się okropnie wściekła. Była zła na Arka, na cholernych Chińczyków, którzy wszystko spieprzyli, i na zimnych, i na wszystkich idiotów tego świata. I na siebie też – zadziałała pod wpływem impulsu i tak po prostu odeszła. Może przesadziła; fakt faktem, ryzyko nagłej śmierci było wpisane w życie wszystkich tych, którzy dotąd przetrwali. A Arek może i nie postąpił najrozsądniej, ale przecież nie mógł tego przewidzieć. Innym razem to mogłoby się udać, lecz nieszczęśliwy traf chciał, że napotkali na dodatkowe kłopoty. Będą mieli nauczkę na przyszłość. W głębi duszy dobrze jednak wiedziała, że ten nagły wybuch, ta niepowstrzymana złość to było napięcie budujące się w niej od tygodni – jeszcze od czasów samotnej tułaczki. W tej grupie nie czuła się komfortowo. Mogła poczuć się bezpieczniej wiedząc, że zawsze ktoś jest obok, lecz to nie było wszystko. Wciąż nie miała do nich zaufania. Jej sympatie co do poszczególnych członków grupy wciąż się wahały – raz podziwiała Gośkę za jej rozmach – akcja z kombajnem mówiła sama za siebie – raz dziękowała Bogu, że mają w grupie Arka. Kamil też był w porządku. Ale to wciąż nie było to, czuła się z nimi trochę jak piąte koło u wozu. Wręcz na siłę doszukiwała się dowodów na to, że tak właśnie ją traktują, co może wcale nie miało miejsca? Pewnie przesadziła.
Ola dobrze znała swój charakter –
potrafiła być naprawdę wredna, gdy tylko była po temu okazja.
Umiała wszystkich ustawić po swojemu i po prostu nie mogła znieść
sytuacji, gdy ktoś podejmował decyzje bez jej udziału. Ona po
prostu musiała mieć swoje zdanie i inni powinni przynajmniej wziąć
je pod uwagę. Może nie od razu słuchać jej w każdej kwestii,
lecz chociaż rozważyć jej propozycje. I za to była zła na grupę;
zbyt dumna, by sama wyjść z inicjatywą, po postu czekała, aż oni
w końcu przyjdą do niej. Chciała czuć się potrzebna. Chciała
wiedzieć, że potrzebują jej rady, a nie wpieprzać się ze swoim
do ich dyskusji. Irytowała się, gdy czuła, że sama ma lepszy
problem, a jednak wciąż czekała. Czekała, co wcale nie było
dobrym posunięciem. Powinna odsunąć głupią dumę na bok, wtedy
nie daliby jej łatki małolaty, która nie potrafi sobie poradzić
sama w tym nowym świecie. Potrafiła; ale co myślała, gdy oddaliła
się od grupy? Chciała im coś udowodnić? Jak na razie popisała
się jedynie swoją impulsywnością, po prostu świetnie.
Wręcz zmusiła ich do odjechania bez
niej. Głupia, głupia Ola.
Może i nie powinna krzyczeć na Arka,
ale od początku apokalipsy tłumiła w sobie tak wiele emocji, że w
końcu musiała dać im upust. Źle się stało, że zwróciła ich
przeciw sobie; choć nieraz psioczyła na nich, to wciąż było to
tylko czcze gadanie, bo wcale nie uważała, że są źli –
szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że byli jej jedyną nadzieją.
W pojedynkę na pewno jest trudniej, a inni ludzie... Cóż, akcja na
lotnisku dostatecznie dobrze świadczyła o grupach, które mogła
spotkać na swojej drodze. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. A
Gośka, Arek, Kamil – przecież mogło być z nimi dobrze. Znali
się od zaledwie paru dni, jeszcze się nie dotarli; ale mogło być
dobrze. Na pewno lepiej, niż samotna tułaczka po zupełnie
nieznanej okolicy ze świadomością, że teraz nie wystarczy tylko
uciekać przed zombie; ludzie też byli zagrożeniem. Świat był
ogromny i nieprzyjazny, Ola czuła się tą świadomością boleśnie
przytłoczona.
Szosa przecinała spory las. Szła
poboczem, wymijając kilka samochodów, które stały jej na drodze.
Ich właściciele szwendali się wciąż tutaj, potykając o kamienie
czy opuszczone bagaże, upadając i powstając, by kontynuować
upiorną wędrówkę. Ubranie Oli było przesiąknięte smrodem
rozkładających się zwłok z lotniska i nawet jeśli wcześniej jej
to przeszkadzało, teraz było jej zdecydowanie na rękę; zombie nie
zdawały się zwracać na nią większej uwagi. Co wcale nie
oznaczało, że nie powinna być ostrożna. Mocniej ścisnęła
rękojeść noża. Broń zdecydowanie dodawała jej otuchy.
Ola zastanawiała się, jak
wyglądałoby jej życie teraz, gdyby nie to wszystko. Pomyślała o
mamie, o przyjaciółce, wszystkich znajomych. Naprawdę brakowało
jej tego wszystkiego, nawet jeśli ten czy tamten idiota w szkole
irytował ją niepomiernie. Czy to się kiedyś skończy? Nie, nie i
jeszcze raz nie. Rozpamiętywanie przeszłości też nie pomoże –
upomniała się w myślach, próbując odpędzić napływające jej
do oczu łzy. Adrenalina opadła, teraz czuła tylko zmęczenie.
Obezwładniającą niemoc, która sprawiała, że wszystko zrazu
wydawało jej się sto razy bardziej beznadziejne. Lecz poddanie się
jej było najgorszym, co mogła uczynić. Teraz powinna zorganizować
sobie jakieś schronienie i trochę prowiantu. Zgarnięty w pośpiechu
plecak okazał się wyjątkowo lekki i Ola obawiała się zajrzeć do
środka i spotkać jedynie rozczarowującą pustkę.
– Dokąd prowadzi ta cholerna droga?
– syknęła do siebie, wciąż uparcie prąc naprzód. Z Radomia
wyjechali razem i jechali dobrą godzinę, o ile nie więcej, więc
dziewczyna wątpiła, czy jest jakikolwiek sens wracać do miasta. Na
piechotę na pewno nie zdążyłaby tam dotrzeć przed zmrokiem, a
jednak i droga przed nią jak na razie nie dawała żadnych
perspektyw na znalezienie jakiegokolwiek lokum. Wciąż tylko drzewa
i drzewa, ten las zdawał się nie mieć końca.
Długo jeszcze szła pustą drogą, po
obu stronach mając tak samo spokojny, cichy las. Tak jakby świat
był pogrążony w głębokim śnie, jakby żyła w jakiejś dziwnej,
pustej bańce. Miała wrażenie, że echo odpowiedziałoby nawet na
najcichszy szept, a szuranie butów o asfalt wydawało się jej
okropnie głośnym dźwiękiem. Aż dziwiła się, że większość
zombie do tej pory nie interesowała się nią zbytnio – kilku
delikwentów zdążyła już dźgnąć nożem, bo byli zbyt blisko i
widocznie coś wyczuli. Paskudną maź pozostałą na ostrzu noża
wytarła w i tak brudną już kurtkę. Stwierdziła, że powinna
poszukać sobie nowego ubrania, gdy tylko dotrze do jakiejś
miejscowości. W opuszczonych domach można było znaleźć dosłownie
wszystko, więc i to nie było problemem.
Pierwsze budynki tego miasteczka
wyrosły przed nią nie do końca wiadomo kiedy. Ledwie las zaczął
się przerzedzać, niemal od razu pojawiły się pierwsze domy, nowe
ulice ze starymi chodnikami pełnymi ubytków i szare budynki. Ot,
zwyczajna dziura. Sporo sztywnych kręciło się po okolicy; trzeba
było zachować ostrożność. Trafiła na skromny
rynek. W wielu oknach sklepowych witryn ziały ogromne dziury, więc
dostać się do nich nie było problemem. Dziewczyna odwiedziła
kilka najbliższych i szybko zapełniła plecak – koc, plastry i
trochę lekarstw, coś do jedzenia i cudem odgrzebane spod
przewróconej półki butelki wody. Chyba mogła sobie pozwolić na
rozrzutność i wykąpać się solidnie. W tej chwili myślała już
tylko o tym i o znalezieniu sobie jakiegoś wygodnego gniazdka.
A wtedy ogromne
rusztowanie huknęło tuż za nią.
Hałas tak
okropny, że mógłby zbudzić umarłego. Dosłownie. Ola przeklęła
szpetnie. Już wcześniej konstrukcja nie sprawiała wrażenia zbyt
stabilnej, chybocząc się, gdy byle kot przebiegł po nim z jednego
balkonu na drugi, więc jej upadek był kwestią czasu. Dziewczyna
miała jednak potwornego pecha, musiała przecież trafić tutaj w
tym felernym momencie. Ola otrząsnęła się z szoku i natychmiast
zaczęła kalkulować. Ze wszystkich stron zaczęli nadciągać
zimni. Nie ucieknie, nie ma gdzie. Ubranie może i śmierdzi trupem,
ale nie na wiele się to zda, gdy zombie podejdą blisko. Chciała
ratować się ucieczką do pobliskiego sklepu, jednak w tym tutaj
okno zachowało się całe. Szarpała się z drzwiami chwilę,
próbując i pchać, i ciągnąć w swoją stronę, lecz po chwili
zorientowała się, że to bez sensu; zamknięte. Nie miała pojęcia,
czy może jeszcze działa tu prąd. Nawet jeśli rozbiłaby szybę,
kto powiedział, że w sklepie nie był założony żaden alarm?
Wtedy byłaby zgubiona. Popatrzyła na odbijające się w szybie
stadko zombie. Wciąż zbliżali się do rumowiska. Kilku sztywnych
odbiło od grupki i szło dokładnie w jej stronę. Ostatni raz
rozejrzała się po okolicy – żadnej ucieczki, była zapędzona w
kozi róg. Pozostawało jedno – walczyć. Mocniej ścisnęła nóż
w swojej dłoni i oczekiwała. Nie wiedziała, skąd wziął się w
niej nagły spokój, ale odniosła wrażenie, że nagle rozumie już
wszystko. Teraz wszystko w jej rękach – życie i śmierć,
cokolwiek teraz zrobi, będzie to zawdzięczać tylko samej sobie.
Może to wszystko to tylko jedna, wielka lekcja samodzielności?
Odetchnęła głęboko i ostatni raz pozwoliła sobie na spojrzenie
wstecz – mama, mgliste wspomnienie ojca, przyjaciele, sympatia,
grono jej znajomych śpiewających wesoło przy ognisku. Tym razem
jednak nie czuła się z tym ciężko. To było naturalne, pozbawione
żalu i tęsknoty, żadnych wyrzutów sumienia. Przymknęła na
chwilę oczy, koncentrując się na nich.
W
następnej chwili była już gotowa. Kilka metrów dzieliło od niej
pierwszą trójkę. Rzuciła się na nich. Pierwszy padł od noża
wbitego między mętne oczy. Ostrze wysunęło się miękko, a
blondynka odepchnęła butem upadające ciało. Drugi potknął się
o swojego kolegę i upadł, na co Ola szybko roztrzaskała mu czaszkę
glanem. I tak wciąż i wciąż, przez dobrych kilkanaście minut.
Ola nie czuła zmęczenia; cięcie nożem, kolejne ciało upadło na
chodnik, powrócić, następnie nóż znów wbijał się w ciało
jakiegoś bezimiennego zombie aż po rękojeść, znów wysunąć
ostrze, tu kopnąć, tam odepchnąć napastnika. Machinalnie
powtarzała te czynności, jej instynkt wziął kontrolę nad
umysłem. I dopiero gdy plecami oparła się o mur zdała sobie
sprawę, że nie ma drogi ucieczki. Nowi sztywni napływali nie
wiadomo skąd, a każdy kolejny cios tracił na sprężystości.
Kolejny z ogromnych wysiłkiem odepchnięty napastnik, nóż, który
utkwił w czaszce jednego z zimnych i Ola miała ogromny problem z
wydostaniem swojej jedynej broni. Nadludzki wysiłek, by utrzymać
obronę, by nie pozwolić im się ugryźć. To wyczerpywało do
granic. Nie strach był teraz jej przeciwnikiem, lecz dziwna
obojętność, która powoli wypierała resztkę sił z jej ciała.
To koniec. Finito. Limit cudów już się wyczerpał.
Jeden
z nich wysunął się na przód i Ola patrzyła na niego bezradnie.
Szkliste, mętne oczy z siecią popękanych naczynek, tak
przerażająco puste i nierozumne, że nigdy nie powiedziałbyś, że
te oczy mogły kiedyś należeć do człowieka. Odór zgniłego mięsa
wypełnił jej płuca. Czuła, że zabierają jej całe powietrze,
nie widziała już nic oprócz tych przerażających, pustych oczu,
one ją pochłaniały, paraliżowały. Dzika myśl, by zerwać się
do ucieczki – ta wciąż kołatała się gdzieś po jej umyśle. I
choć chciała zmusić swoje nogi do poruszenia się, choć chciała
zadać napastnikowi ostateczny cios... Nie umiała. Jestem
martwa.
A
wtedy – jakby wbrew tej ponurej myśli – ze zdumieniem zobaczyła,
jak sztywny nagle zastyga w bezruchu, by zaraz potem jego bezwładne
ciało uderzyło o chodnik z głuchym łoskotem. Zaraz po nim runął
następny, i jeszcze kilku kolejnych. Ktoś do nich strzela
– pomyślała zdumiona Ola, gdy dostrzegła dziurę, która nagle
pojawiła się na czole kolejnego z nich. Przyglądała się temu,
zupełnie zdębiała, jakby nie dowierzając. Ktoś tutaj był i jej
pomagał. Nie była z tym sama. Nadzieja jeszcze nie umarła i nie
zginie, dopóki Ola będzie walczyć. Więc znów poderwała się i
zwinnymi ruchami zadźgała kilku kolejnych, podczas gdy nieznany
wybawca zdjął następną piątkę. Przez chwilę miała czyste
pole, żadnych zimnych w promieniu kilkunastu metrów, więc uważnie
przyjrzała się budynkom w pobliżu, mając nadzieję dojrzeć
swojego tajemniczego pomocnika w którymś z okien. Nie zabrało jej
to długo; choć okno było zamknięte i zdradziła je jedynie
niewielka dziura w szybie, z której wystawała część lufy, to
jednak firanka w tym jednym miejscu poruszyła się kilka razy i Ola
miała wrażenie, że zdołała nawet dostrzec zarys skrywającej się
za nią ciemnej postaci. To wystarczyło, by Ola była już pewna –
tam właśnie może znaleźć żywego człowieka. Sytuacja tutaj, na
dole, przynajmniej na tę chwilę wydawała się w miarę opanowana.
Nowe zombie szły w jej kierunku, ale były na tyle daleko, że mogła
zdążyć dobiec do drzwi i je otworzyć. Ten ktoś ukrywający się
w bezpiecznych murach starej kamienicy, skoro już teraz jej pomaga,
na pewno nie jest bez serca. Wpuści ją do środka i wszystko będzie
dobrze. Przeżyje to, da radę.
Rzuciła
ostatnie spojrzenie za siebie, na nową falę żądnych jej mięsa
zombie, i puściła się biegiem. Ledwie przebiegła szosę, prawie
potykając się o wysoki krawężnik, już była pod drzwiami. Były
zamknięte od środka. Nie dbała o to, jak wielki robi teraz hałas;
waliła pięściami i krzyczała. Niech ten ktoś jej wysłucha,
otworzy... Jak długo można schodzić z drugiego piętra po
cholernych schodach? Ola miała wrażenie, że stoi tutaj całą
wieczność. Zombie jakby na zawołanie zdawały się poruszać
szybciej i teraz dzielił ich tylko kilkumetrowy dystans, jeszcze
trochę i ten okropny smród znów wypchnie całe powietrze z jej
płuc, te mętne oczy znów sparaliżują ją swoją pustką... A
jeśli ten ktoś więcej jej nie pomoże? Oparła się plecami o
zimny mur. Nadzieja znów zaczynała dogasać, a sztywni znów byli
blisko. Chwiejny krok, wyrywające się z ich gardeł ochrypłe
rzężenie, rozcapierzone palce wyciągane w jej kierunku w tak
zaborczym geście: moje mięso, moje.
Znów miała się poddać, zamknąć oczy i czekać na nieuniknione,
lecz wtedy ktoś chwycił ją za łokieć i pociągnął do środka.
* * *
Kilkanaście
minut później oboje byli już bezpieczni w niewielkim mieszkaniu na
drugim piętrze. Ola ochłonęła już nieco i teraz wodziła po
wnętrzu zaciekawionym wzrokiem, jednocześnie wciąż zachowując
ostrożność względem swojego kompana. Piotr, jak przedstawił się
jej brunet, sprawiał wrażenie przyjaźnie nastawionego i coś
takiego było w tych oczach, że Ola potrafiła uwierzyć w jego
dobre intencje. Nóż wciąż jednak leżał zapobiegliwie na jej
kolanach, choć dziewczyna powoli przestawała sądzić, że będzie
jej potrzebny – jak do tej pory nie uczynił nic, co wymagałoby
użycia broni przeciw niemu. Mogła mu jedynie podziękować za
wyratowanie z opresji i wciąż wodzić wzrokiem od jego kryjówki do
niego samego, co jakiś czas odpowiadając coś zwięźle, gdy
wymagała tego rozmowa. Potrzebowała chwili, by oswoić się z nową
sytuacją, co Piotrek widać rozumiał, bo nie wymagał od niej
większego zainteresowania tematem. Pozwolił Oli zrobić mały
obchód po zajmowanym przez niego mieszkaniu. Siedzieli teraz w
jasnym pokoju, każde na swoim brzeżku kanapy, i rozmawiali. Połowa
pomieszczenia wyglądała jak po przejściu huraganu. Stary regał z
orzechowego drewna był zawalony wszelakiego rodzaju rupieciami –
od stert niepotrzebnych papierów po stos książek zrzuconych
niedbale z półki, by zrobić miejsce dla czarnych futerałów,
które, jak podejrzewała Ola, mieściły cały arsenał jej nowego
znajomego. A pośród tego wszystkiego widziała Piotrka –
wysokiego żołnierza w wielkiej, czarnej bluzie i w wojskowych spodniach wpuszczonych w żołnierskie buty. I nawet pomimo trudności z
nawiązywaniem nowych znajomości i ze swoją zwyczajową
nieufnością, choć może nie do końca wiedziała czemu, blondynka
przyłapała się na tym, że nie boi się o swoje bezpieczeństwo
wcale, tak jakby nie istniało żadne zagrożenie z jego strony.
Jednak wciąż nie
wiedziała o nim praktycznie nic. I z wzajemnością.
– Więc... skąd
się tutaj wzięłaś?
– Zdenerwowałam
się i zostawiłam grupę.
Oczy Piotrka
rozszerzyły się w zdumieniu.
– Wiesz,
spodziewałem się wielu rzeczy, ale to... Wow. Nie powiem, żeby to
było rozsądne wyjście. Chyba musieli cię nieźle wkurzyć, co?
– Traktowali
mnie jak dziecko? Nie miałam prawa głosu? Cóż, nie było tak źle,
na pewno przesadziłam...
– Och, pieprzyć
ich.
Ola spojrzała na
niego ze zdziwieniem.
– W tych czasach
wiek ma najmniejsze znaczenie. Pomyśl tylko: czy jakiś sztywny
będzie cię pytał o prawko zanim zdecyduje się zrobić z ciebie
swój obiad?
Na samą myśl Ola
parsknęła śmiechem.
– No więc
właśnie; nie liczy się, kto ma ile, lecz to, jak sobie radzi tam,
na dole. Dzisiaj dałaś dowód na to, ze potrafisz się obronić.
Bądź z siebie dumna. Nieważne, co oni mówią, ty i tak masz moc.
Z jednym durnym papierkiem czy bez.
Uśmiechnęła się
do niego szczerze. W końcu trafiła na kogoś, kto ją rozumiał i
nie patrzył na nią przez pryzmat wieku. Teraz to było właśnie
to, co doceniała najbardziej.
– Dziękuję.
Bardzo ci dziękuję – powiedziała, znów czując się nieco
niezręcznie. Bo co czekało ich dalej?
– Wiesz...
myślę, że możesz tu zostać. Na razie. – Ola podniosła na
niego zdumiony wzrok. – Nie planowałam towarzystwa, ale ty jesteś
całkiem w porzo – uśmiechnął się do niej przyjaźnie, jednak
dziewczyna zauważyła, że chce powiedzieć coś więcej. Może
niekoniecznie dla niego łatwego. Gdy cisza przedłużała się,
Piotrek wpatrywał się we wzorek moro na swoich spodniach, Ola w
końcu zebrała się na odwagę, by zabrać głos.
– Czy jest coś
jeszcze?
– Przypominasz
mi kogoś. – odpowiedział, znów wracając do jej twarzy.
Widziała, że przez ten lekki uśmiech przebija się ból. Oboje
stracili kogoś bliskiego.
– Opowiesz mi o
niej kiedyś?
– Tak. Kiedyś.
– westchnął i podniósł się z kanapy. Gdy znów na nią
spojrzał, był już na powrót wesołym facetem.
– To jak,
przyniosłaś może coś do jedzenia? – spytał, wskazując na
leżący u jej stóp plecak.
– A... tak. Ale
myślę, że najpierw przydałaby się kąpiel.
Piotrek teatralnie
zmarszczył nos.
– O tak,
zdecydowanie. Masz szczęście, że jest jeszcze woda.
– Dupek –
zaśmiała się. Czuła się tak lekko, jakby poza tym mieszkaniem
nie było już nic innego. Żadnych zombie, czyhającej za każdym
rogiem śmierci. Jakby wszystko wróciło do normy. Jakby...
– No chodź –
powiedział na to, łapiąc jej plecak i prowadząc do łazienki.
… Jakby już
nigdy nie miała być sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz