sobota, 14 września 2013

Początek cz. 1

A
    To był nowy Świat, opanowany przez panikę. Coś, czego ludzie się nie spodziewali, zaczęło istnieć w rzeczywistości. Nie było tutaj miejsca dla kotów srających tęczą i żyraf dających skittlesy zamiast mleka. Teraz trwała niezwykła wojna. Wojna między ludźmi, a istotami innego pokroju. Nikt nie wiedział skąd tak nagle pojawiła się ta zaraza. Z różnych źródeł dochodziły wiadomości o epidemii, chorobie, która rozprzestrzenia się na cały glob. Zaczęło się prawdopodobnie w Chinach. Chyba chcieli wynaleźć lekarstwo na całe zło świata, jednak coś poszło nie po ich myśli. Niestety są to tylko domysły,  wiadomości zmieniające się z dnia na dzień. Ale to już nie ważne skąd i jak, ważne teraz jest to, jak przeżyć.

Dziewczyna biegła przez las cicho, bezszelestnie. Każdy dźwięk był niebezpieczny, bo mógł przyciągnąć ich. Zatrzymała się na chwile i poprawiła swoje długie, czerwone włosy.
 Nagle usłyszała szelest. Szybko odwróciła się trzymając broń w pogotowiu, znieruchomiała i nasłuchiwała. Zobaczyła kogoś między drzewami. Szedł lekko pochylony nad bronią, szukając czegoś, bądź kogoś. To na pewno był człowiek. Przywitała się teatralnym szeptem:
- Witaj! Jestem żywa i byłoby mi miło, jakbyś mnie nie odstrzelił myśląc, że jestem nimi! – Nadal stała nieruchomo, a facet zatrzymał się w pół kroku. Popatrzył na dziewczynę, wyprostował się i uśmiechnął. Ona obniżyła topór. Podszedł do niej szybkim krokiem rozglądając się wokoło.
- Czemu tu jesteś sama? – spytał cicho, kiedy był już blisko niej.
- A Czemu mam być z kimś? – spytała ironicznie. Po czym dodała – Gosia jestem, powiedzmy, że mi miło.- Mężczyzna wyglądał na rozbawionego. Gosia przyglądała się jego broni.
- Nie bój się, to na zwierzynę. Teraz na coś innego… - na chwilę zamilknął.
- Ja jestem Andrzej. Chodź, niedaleko mam samochód, a widzę, że Twoje zapasy do najlżejszych nie należą – dodał przyglądając się plecakowi dziewczyny.
Ruszyła więc za nim, cały czas pilnując otoczenia, bo nigdy nie wiadomo, kiedy oni wyjdą zza drzewa…



Gdzieś w niebiosach nad Oceanem Atlantyckim leciał samolot. Arek wracał z Wakacji życia wraz ze swoją ukochaną Eweliną. Kiedy tylko zamykali oczy, mieli przed sobą Wyspy Bahama, gdzie spędzili najcudowniejszy tydzień swojego życia. Nie dzwonili do domów przez cały ten czas, ponieważ zależało im tylko na własnym towarzystwie.
Mężczyzna przez ładnych parę lat odkładał każdy ciężko zarobiony grosz, żeby móc zrobić niespodziankę swojej dziewczynie. Teraz już wracali do rodzin, przysypiając w samolocie. Nagle obudził go głos kapitana.
- Uwaga, uwaga. Z powodu niewyjaśnionych przyczyn jesteśmy zmuszeni do lądowania awaryjnego. Proszę zapiąć pasy.
Wystraszony Arek wyjrzał przez okno. Przed jego oczami ukazał się straszny widok miasta w chaosie. Rozpoznał okolice, to już Polska. Dym unosił się w powietrzu, zniszczenia mówiły, że nie jeden raz rzucano granaty i podkładano bomby. Nagle coś zatrzęsło całym samolotem.
Ewelina się obudziła.
- co... Co się dzieję? Spadamy?!
- spokojnie kotku, wszystko będzie dobrze... - odparł Arek, chociaż miał złe przeczucia. Samolot zaczął lecieć w dół coraz szybciej i szybciej. Serce z każdą chwilą biło mu mocniej. Nagle, walizki wypadły z półek i spadły prosto na jego głowę. Stracił przytomność.
Gdy się obudził, zauważył, że ma rozcięty łuk brwiowy i jest we wraku samolotu, na jakiejś pustej autostradzie w pobliżu lotniska. Zobaczył niedaleko rozerwaną torbę a w niej kilka butelek wody mineralnej. Wziął jedną i wypił duszkiem. Przyglądał się temu co zostało z samolotu… I ludzi, musiało stać się coś strasznego, bo niektórzy byli cali we krwi, zdecydowanie nie żyli.
- ile ja tu leżałem? Gdzie ja jestem? Gdzie jest Ewelina? Co się stało z tym samolotem? - pytaniom, które sobie zadawał, nie było końca. Nagle usłyszał dziwne szmery - jakby warczenie, stękanie, pomyślał więc, że albo ktoś przeżył, albo jakieś dzikie zwierze się posila. Ledwo się podniósł, chwycił co miał pod ręką, by mógł się podeprzeć. Akurat był to parasol.
- jak to możliwe, że przeżyłem taką katastrofę? – zastanawiał się w myślach obserwując okolicę. Ruszył w kierunku z którego słyszał dźwięki, a to co widział, sprawiało,że na całym ciele miał ciarki.
- co mogło się stać? Wybuchła 3 wojna? Zrzucono broń nuklearną? Czy ktoś mi powie o co tu kurwa chodzi?! - krzyknął w  niebo, czego robić nie powinien, bo po chwili zza wraku leniwie kroczyły w jego stronę dwie nogi. Kiedy postać się zbliżyła, zobaczył ją. To na pewno była ona, wszędzie by ją rozpoznał
- Ewelina! Kochanie, żyjesz! Nawet nie wiesz jak się o ciebie bałem. - powiedział z wielką ulgą Arek. Ona stanęła nieruchomo, jakby wpatrując się w niego. Zauważył, że po ręce cieknie jej krew.
- kotku? Na pewno nic ci nie jest? - zaczął iść w jej stronę szybszym krokiem, chcąc jej pomóc. Ona także ruszyła w jego stronę, lecz gdy była bliżej, coś uderzyło w myśl Arka. Dziewczyna dziwnie się poruszała. Nie umiał jeszcze dojść do tego, co w jej widoku jest niepokojącego, kiedy w końcu zauważył, że dziewczyna ma wykręconą nogę i rozszarpany bok. Chłopak stanął jak wryty, widząc twarz swojej Eweliny… Miała zakrwawione usta, tak jakby właśnie jadła surowe mięso. A ona przyspieszyła i go powaliła. Arek zdążył otworzyć parasol. Była to jedyna rzecz, która go odgradzała od tej bestii. Wtem padł strzał. Ewelina, a raczej to co z niej zostało, osunęło się na ziemie. Arek wyglądał tak, jakby nie wiedział, co się właśnie stało. Nie potrafił wykrztusić z siebie ani jednego słowa, a łzy pociekły mu po policzkach. Siedział nieruchomo nad jej ciałem, kiedy usłyszał jakiś męski głos:
- Ej ty! Rusz się, jeśli ci życie miłe!
Spojrzał przed siebie, zobaczył Vana, a obok niego dwie osoby…


1 komentarz: