sobota, 14 września 2013

,,Jak to się zaczęło?" W międzyczasie

B
,, - Wierzysz w Boga? - Wierzę, że ktoś kto stoi za tym całym szitem wie co robi"

    Tu gdzie była wszystko wyglądało jak nienaruszone. Kilka szczegółów zmieniło się, ale to wciąż była wiocha: w niej kilka domków, trochę pól uprawnych, ławeczek, sklepów. Tylko po co to wszystko? Nikt z tego nie korzysta. Nie słychać już rozmów, zabawy dzieci, wesołych, głośnych krzyków ,,GOOOL!" gdy tylko padnie bramka w lubianej przez większość mężczyzn piłce nożnej. Cisza. Epidemia rozpoczęła się niedawno, ale tu już nikogo nie było. Nikogo żywego oczywiście. Marta błąkała się już 7 dni od wsi do wsi, czasami zatrzymywała się w czyichś (właściwie już niczyich) domach, szukała prowiantu, przydatnych narzędzi. Spotykała tylko umarłych. Moment! Ni to żywych, ni to umarłych. 
   Słoneczko - pomyślała. Jedyna pociecha odkąd to wszystko się zaczęło. Delektując się cudowną pogodą, szła środkiem drogi, większe prawdopodobieństwo, że odnajdzie kogoś żywego np. odjeżdżającego samochodem. Dziewczyna starała się za wszelką cenę dotrzeć do Warszawy, czekał tam ktoś na nią, ktoś ważny. Rozmyślając szła, cały czas przed siebie, śpiewała sobie pod nosem, w takich czasach trudno jest znaleźć dobre metody na odstresowanie.
 - O cholera! - krzyknęła, bowiem jej noga wpadła właśnie w jedną z tych słynnych dziur na polskich drogach. Bolało niemiłosiernie, zawyła z bólu. Zauważyła, że trudno będzie jej funkcjonować z kończyną w takim stanie. Krzyk Marty wzbudził zainteresowanie okolicznych mieszkańców (tak, tych martwych). Musiała znaleźć schron, problem w tym, że była na środku pola, nie widziała nic. Po bolesnym przejściu wielu kroków poddała się. Usiadła pod drzewem, noga bolała coraz bardziej. Ostatnia rzecz, którą chciała zrobić to obejrzeć piękno świata, rozglądała się bardzo uważnie. Ratunek. W oddali zobaczyła starą stodołę, nie było to bezpieczne miejsce, ale w tej chwili okazałoby się zbawieniem. Źródło bólu było coraz większym ciężarem, ale starała się zrobić wszystko by dotrzeć do punktu. Biegła, kuśtykała, podskakiwała, poruszała się w każdy możliwy sposób, widziała światełko w tunelu.
   Cel osiągnięty. Stała przed swoją ,,oazą",zadała sobie pytanie ,,Co dalej"? Drzwi były zamknięte, walenie pięściami, krzyki, szarpnięcia, nie przynosiły efektów. Poddała się, wiedziała, że teraz czeka ją tylko śmierć. Dziewczyna płakała tak głośno, że coraz to większe grupki trupów zmierzały w jej stronę. Krzyczała coś o swojej rodzinie, ale nie dało się tego zrozumieć. To był skowyt, ryk.
                                                   
                                                            Drzwi stodoły uchyliły się
                                                                             ....
- Chciałaś się tu dostać, to zapewne chcesz tu zostać?- zapytał retorycznie. Przed wejściem było kilka tuzinów nieumarłych. - W każdym razie ja stąd spadam.
- Zostawisz mnie tutaj? - Marta była w lekkim szoku. Więc po co jej pomagał?
- To była propozycja, żebyś szła ze mną. - uśmiechnął się, po czym popatrzył na nogę nieznajomej. - Cholera.. No z tym to raczej trudno będzie. Poczekaj tutaj.
   Zanim zdążyła odpowiedzieć już go nie było, zwinnie wydostał się przez okno w tylnej części stodoły. Marta zapomniała, że nie powinno się ufać nieznajomym, powinna stąd spieprzać jak najszybciej, ale z taką nogą? Czekała, a drewno, z którego były zrobione ściany stawało się coraz cieńsze, znikało przez drapanie niezidentyfikowanych istot. Mijało coraz więcej czasu, teraz myślała o różnych sytuacjach życiowych z przeszłości, o tym co będzie jak się wydostanie, o tym jak wygląda jej rana... Wcześniej nie zdążyła się jej nawet przyjrzeć. To była otwarta rana, kość wystawała z piszczela, obrzydliwy widok. To powinno być operowane chirurgicznie, ale jedyne co jest możliwe to repozycja kości. Niesamowity ból przeszedł stopniowo z nogi, aż na całe ciało. Krzyknęła tym bardziej dając zaproszenie zombiakom. Nareszcie, chłopak wrócił, cieszyła się tak ostatnio z gwiazdkowego prezentu.
- W porządku, wiem gdzie jest bezpieczne miejsce, kawałek dalej jest jakiś dom. Jest otwarty. Idziemy. - powiedział, pomagając jej wstać.
- Jak ja mam iść? Ledwo siedzę... - mówiła.
- Dasz rade, to nie tak daleko. - pomógł jej wstać. - Przytrzymaj się mnie.
   Szli razem do celu około pół godziny, starali się zachowywać cicho, nie zwracać na siebie uwagi pod żadnym pozorem. Po drodze zmuszeni byli zabić dwójkę gnijących. Cała droga była dość prosta, niewyboista, szli przed siebie, on jej pomagał, a ona obserwowała czy są bezpieczni. Najtrudniejsze dla Marty było wejście po schodkach na werandę, gdyby nie było poręczy najprawdopodobniej w życiu nie udałoby jej się to. Weszli do środka, dom był już dawno niezamieszkany, najwyraźniej ktoś opuścił go jeszcze przed epidemią. Chłopak przeszukiwał wszystkie szuflady, szafki, by dostać się do leków przeciwbólowych i bandaży. Znalazł jakąś ścierkę, aspirynę i kilka mniej potrzebnych rzeczy jak np. przeterminowany syrop przeciwkaszlowy dla dzieci. Marta nareszcie mogła odpocząć, wzięła lek przeciwbólowy, opatrzyła ranę i położyła się na kanapie. Kilka godzin siedzieli w milczeniu, on pytał mniej więcej co godzinę ,,jak noga?".
- Chyba pora się położyć spać. Trzeba mieć energię. - zaproponował.
- Poszukasz drugiego pokoju, w którym jest miejsce do spania? - wciąż nie wiedziała, czy może spać z obcym człowiekiem w jednym domu, w każdym bądź razie, uratował jej życie.
- Musimy spać razem, gdyby jednemu z nas się coś zaczęło dziać, drugie możliwe, że nie miałoby czasu dobiec.
- Ach... Nie będę z tobą spać w jednym łóżku.
- Oczywiście, że nie będziesz. - zaśmiał się. - Mogę spać na podłodze.
- Nie... - Marta pomyślała, że byłoby to niesprawiedliwe. Dlaczego jej... bohater miałby spać na podłodze?- Rozłożę kanapę i możemy spać razem, odwrócimy się plecami, oddalimy i będzie w porządku.
- Skoro tak chcesz.
  Wspólnie pościelili łóżko, położyli się tak jak zamierzali, daleko od siebie i plecami. Leżeli tak długo, nie mogli zasnąć. Tyle myśli kłębiło się w ich głowach. Milczeli.
- Hej! Tak właściwie śpimy razem w łóżku, a nawet nie wiem jak masz na imię! - zaśmiał się kolejny raz, to już.. Trzeci? Czwarty? Jakoś tak. W każdym razie, było to przyjemne.
- Marta.
- Marcin, miło mi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz