Ola zwinęła się w kłębek za ladą,
z niecierpliwością szamocząc się z papierkiem batonika. Ten
jednak wciąż wyślizgiwał się z jej zdrętwiałych palców. W
myślach przeklinała zombie za odkrycie jej poprzedniej kryjówki –
musiała szybko uciekać; nóż wciąż miała przy sobie, jednak do
plecaka i zapasów było już za daleko. Teraz siedziała za
kontuarem w splądrowanym sklepie, gdzie jakimś cudem udało jej się
znaleźć coś zdatnego do spożycia. Całą resztę ludzie zabrali
już dawno temu.
Przypuszczała, że musi być około
czwartej nad ranem, bo niebo powoli szarzało. Było jej zimno; nie
wiedziała jednak do końca, czy drżała z tego właśnie powodu,
czy może to po prostu strach. A było się czego bać – zaraza
rozprzestrzeniała się błyskawicznie. Życie zmieniło się w
piekło w przeciągu kilku dni, a ona nigdy nie sądziła, że będzie
jej dane przeżyć coś tak przerażającego. Była pewna, że nigdy
nie zapomni widoku rozszarpywanej przez zombie matki.
Od jej śmierci była sama. Kilka dni
włóczyła się po okolicy, jednak nie znalazła żywego człowieka.
Gdzie rodzina, gdzie znajomi? Nie miała pojęcia. Czuła się
zagubiona, zupełnie bezradna, rozbita. A potem zrozumiała, że musi
wziąć się w garść i przetrwać, bo nikt jej w tym nie pomoże.
Jedz albo zostań zjedzonym – oto
dewiza obecnych czasów.
Od prawie dwóch tygodni włóczyła
się samotnie w poszukiwaniu jakiejś bezpiecznej przystani, kierując
się ku Świdnikowi w nadziei, że gdzieś tam znajdzie swojego ojca.
Lecz siły ją opuszczały. Powoli przestawała wierzyć w to, że
znajdzie jakichś żywych ludzi. A nawet jeśli? Bała się ich –
przecież nigdy nie wiadomo, kim tak naprawdę są. Z drugiej strony
wiedziała, że dłużej nie podoła samotnej tułaczce. To było
zbyt wiele do udźwignięcia dla jednej osoby. Zmarzniętej, głodnej,
pozostawionej samej sobie piętnastolatki.
Serce podskoczyło jej w piersi, gdy
przez wybitą szybę w oknie sklepu dobiegła jej uszu seria
odgłosów. Czy to możliwe...? Nastawiła uszu i już po kilku
minutach była pewna, że słyszy warkot silnika.
Wyjść im naprzeciw czy pozostać w
ukryciu? Każdy z wariantów niósł ze sobą niebezpieczeństwo,
jednak Ola wiedziała, że to właśnie mogą ważyć się losy jej
dalszego życia. Była w stanie podjąć to ryzyko. Wychyliła się
zza lady, przez ogromną dziurę w szybie obserwując vana
wypadającego zza zakrętu. Już chciała wybiec na plac przed
sklepem, gdy zauważyła, że auto zwalnia i zatrzymuje się tuż
obok. Domyśliła się, że i oni poszukują jedzenia.
Teraz i tak ją znajdą, a ona nie
musi się przecież wystawiać jak na tacy – zobaczy, z kim ma do
czynienia, a potem albo się ujawni, ale spróbuje uciec. Z powrotem
wczołgała się za kontuar i ścisnęła w dłoni rękojeść noża.
Dobrze było mieć świadomość, że nie jest się całkiem
bezbronnym. Po chwili usłyszała ich przyciszone głosy – jeden z
nich z pewnością należał do kobiety. Gdy weszli do środka, Ola
wstrzymała oddech. Słyszała ich kroki, raz zbliżające a raz
oddalające od niej. Dwóch chłopaków, jedna dziewczyna, na pewno
młodzi. Wymieniali się zdawkowymi uwagami, przede wszystkim
skupiając się na poszukiwaniu czegokolwiek zjadliwego. Jak do tej
pory nie wydali jej się szczególnie groźni a Ola doskonale
wiedziała, że nie może zbyt długo zwlekać – zobaczą, że nic
tu nie ma i odjadą, a ona znów zostanie sama jak palec. Zdobyła
się na odwagę i wyskoczyła ze swojej kryjówki.
– Coście za jedni? – warknęła,
mierząc ich troje nieufnym spojrzeniem. Widziała zaskoczenie na ich
twarzach, automatycznie doskoczyli do siebie. Stali tak, po obu
stronach niewielkiego sklepiku, przyglądając się sobie uważnie.
Blondynka w ubabranych błotem spodniach, z nożem groźnie
połyskującym w jej drobnych dłoniach, a po drugiej stronie
dziewczyna o zaskakująco czerwonych włosach i dwóch ciemnowłosych
chłopaków, jeden z czapką Linkin Park naciągniętą na uszy.
Linkin Park, sami swoi. Ola mimowolnie nieco się uspokoiła.
– Jestem Arek – najwyższy z
trójki wysunął się na przód, odgradzając resztę od Oli. –
Gośka i Kamil – powiedział spokojnie, wskazując na nich.
– Ola.
– Możesz odłożyć nóż, nic ci
nie zrobimy – wtrąciła się dziewczyna.
Zawahała się. Nie sprawiali wrażenia
groźnych, ale doświadczenia kilku poprzednich tygodni sprawiały,
że czuła się bardzo niepewnie w tej sytuacji. Ostatecznie jednak
opuściła nóż.
– Jesteś tutaj sama?
– Tak. Mogę... mogę się
przyłączyć? – spytała nieśmiało.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Ola uprzejmie dała im chwilę na przemyślenie jej propozycji. Znów
usiadła, plecami opierając się o lodówkę. Rozmawiali po cichu
przez kilka minut, podczas gdy Ola oczekiwała na wyrok.
– Cóż – odezwała się w końcu
czerwonowłosa Gośka. – Mam nadzieję, że umiesz posługiwać się
tym nożem.
Ola uśmiechnęła się szeroko. Była
uratowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz