sobota, 28 września 2013

Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie

A

   Ola czuła się okropnie wściekła. Była zła na Arka, na cholernych Chińczyków, którzy wszystko spieprzyli, i na zimnych, i na wszystkich idiotów tego świata. I na siebie też – zadziałała pod wpływem impulsu i tak po prostu odeszła. Może przesadziła; fakt faktem, ryzyko nagłej śmierci było wpisane w życie wszystkich tych, którzy dotąd przetrwali. A Arek może i nie postąpił najrozsądniej, ale przecież nie mógł tego przewidzieć. Innym razem to mogłoby się udać, lecz nieszczęśliwy traf chciał, że napotkali na dodatkowe kłopoty. Będą mieli nauczkę na przyszłość. W głębi duszy dobrze jednak wiedziała, że ten nagły wybuch, ta niepowstrzymana złość to było napięcie budujące się w niej od tygodni – jeszcze od czasów samotnej tułaczki. W tej grupie nie czuła się komfortowo. Mogła poczuć się bezpieczniej wiedząc, że zawsze ktoś jest obok, lecz to nie było wszystko. Wciąż nie miała do nich zaufania. Jej sympatie co do poszczególnych członków grupy wciąż się wahały – raz podziwiała Gośkę za jej rozmach – akcja z kombajnem mówiła sama za siebie – raz dziękowała Bogu, że mają w grupie Arka. Kamil też był w porządku. Ale to wciąż nie było to, czuła się z nimi trochę jak piąte koło u wozu. Wręcz na siłę doszukiwała się dowodów na to, że tak właśnie ją traktują, co może wcale nie miało miejsca? Pewnie przesadziła.
   Ola dobrze znała swój charakter – potrafiła być naprawdę wredna, gdy tylko była po temu okazja. Umiała wszystkich ustawić po swojemu i po prostu nie mogła znieść sytuacji, gdy ktoś podejmował decyzje bez jej udziału. Ona po prostu musiała mieć swoje zdanie i inni powinni przynajmniej wziąć je pod uwagę. Może nie od razu słuchać jej w każdej kwestii, lecz chociaż rozważyć jej propozycje. I za to była zła na grupę; zbyt dumna, by sama wyjść z inicjatywą, po postu czekała, aż oni w końcu przyjdą do niej. Chciała czuć się potrzebna. Chciała wiedzieć, że potrzebują jej rady, a nie wpieprzać się ze swoim do ich dyskusji. Irytowała się, gdy czuła, że sama ma lepszy problem, a jednak wciąż czekała. Czekała, co wcale nie było dobrym posunięciem. Powinna odsunąć głupią dumę na bok, wtedy nie daliby jej łatki małolaty, która nie potrafi sobie poradzić sama w tym nowym świecie. Potrafiła; ale co myślała, gdy oddaliła się od grupy? Chciała im coś udowodnić? Jak na razie popisała się jedynie swoją impulsywnością, po prostu świetnie.
   Wręcz zmusiła ich do odjechania bez niej. Głupia, głupia Ola.
   Może i nie powinna krzyczeć na Arka, ale od początku apokalipsy tłumiła w sobie tak wiele emocji, że w końcu musiała dać im upust. Źle się stało, że zwróciła ich przeciw sobie; choć nieraz psioczyła na nich, to wciąż było to tylko czcze gadanie, bo wcale nie uważała, że są źli – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że byli jej jedyną nadzieją. W pojedynkę na pewno jest trudniej, a inni ludzie... Cóż, akcja na lotnisku dostatecznie dobrze świadczyła o grupach, które mogła spotkać na swojej drodze. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. A Gośka, Arek, Kamil – przecież mogło być z nimi dobrze. Znali się od zaledwie paru dni, jeszcze się nie dotarli; ale mogło być dobrze. Na pewno lepiej, niż samotna tułaczka po zupełnie nieznanej okolicy ze świadomością, że teraz nie wystarczy tylko uciekać przed zombie; ludzie też byli zagrożeniem. Świat był ogromny i nieprzyjazny, Ola czuła się tą świadomością boleśnie przytłoczona.
   Szosa przecinała spory las. Szła poboczem, wymijając kilka samochodów, które stały jej na drodze. Ich właściciele szwendali się wciąż tutaj, potykając o kamienie czy opuszczone bagaże, upadając i powstając, by kontynuować upiorną wędrówkę. Ubranie Oli było przesiąknięte smrodem rozkładających się zwłok z lotniska i nawet jeśli wcześniej jej to przeszkadzało, teraz było jej zdecydowanie na rękę; zombie nie zdawały się zwracać na nią większej uwagi. Co wcale nie oznaczało, że nie powinna być ostrożna. Mocniej ścisnęła rękojeść noża. Broń zdecydowanie dodawała jej otuchy.
   Ola zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie teraz, gdyby nie to wszystko. Pomyślała o mamie, o przyjaciółce, wszystkich znajomych. Naprawdę brakowało jej tego wszystkiego, nawet jeśli ten czy tamten idiota w szkole irytował ją niepomiernie. Czy to się kiedyś skończy? Nie, nie i jeszcze raz nie. Rozpamiętywanie przeszłości też nie pomoże – upomniała się w myślach, próbując odpędzić napływające jej do oczu łzy. Adrenalina opadła, teraz czuła tylko zmęczenie. Obezwładniającą niemoc, która sprawiała, że wszystko zrazu wydawało jej się sto razy bardziej beznadziejne. Lecz poddanie się jej było najgorszym, co mogła uczynić. Teraz powinna zorganizować sobie jakieś schronienie i trochę prowiantu. Zgarnięty w pośpiechu plecak okazał się wyjątkowo lekki i Ola obawiała się zajrzeć do środka i spotkać jedynie rozczarowującą pustkę.
   – Dokąd prowadzi ta cholerna droga? – syknęła do siebie, wciąż uparcie prąc naprzód. Z Radomia wyjechali razem i jechali dobrą godzinę, o ile nie więcej, więc dziewczyna wątpiła, czy jest jakikolwiek sens wracać do miasta. Na piechotę na pewno nie zdążyłaby tam dotrzeć przed zmrokiem, a jednak i droga przed nią jak na razie nie dawała żadnych perspektyw na znalezienie jakiegokolwiek lokum. Wciąż tylko drzewa i drzewa, ten las zdawał się nie mieć końca.
   Długo jeszcze szła pustą drogą, po obu stronach mając tak samo spokojny, cichy las. Tak jakby świat był pogrążony w głębokim śnie, jakby żyła w jakiejś dziwnej, pustej bańce. Miała wrażenie, że echo odpowiedziałoby nawet na najcichszy szept, a szuranie butów o asfalt wydawało się jej okropnie głośnym dźwiękiem. Aż dziwiła się, że większość zombie do tej pory nie interesowała się nią zbytnio – kilku delikwentów zdążyła już dźgnąć nożem, bo byli zbyt blisko i widocznie coś wyczuli. Paskudną maź pozostałą na ostrzu noża wytarła w i tak brudną już kurtkę. Stwierdziła, że powinna poszukać sobie nowego ubrania, gdy tylko dotrze do jakiejś miejscowości. W opuszczonych domach można było znaleźć dosłownie wszystko, więc i to nie było problemem.
   Pierwsze budynki tego miasteczka wyrosły przed nią nie do końca wiadomo kiedy. Ledwie las zaczął się przerzedzać, niemal od razu pojawiły się pierwsze domy, nowe ulice ze starymi chodnikami pełnymi ubytków i szare budynki. Ot, zwyczajna dziura. Sporo sztywnych kręciło się po okolicy; trzeba było zachować ostrożność. Trafiła na skromny rynek. W wielu oknach sklepowych witryn ziały ogromne dziury, więc dostać się do nich nie było problemem. Dziewczyna odwiedziła kilka najbliższych i szybko zapełniła plecak – koc, plastry i trochę lekarstw, coś do jedzenia i cudem odgrzebane spod przewróconej półki butelki wody. Chyba mogła sobie pozwolić na rozrzutność i wykąpać się solidnie. W tej chwili myślała już tylko o tym i o znalezieniu sobie jakiegoś wygodnego gniazdka.
   A wtedy ogromne rusztowanie huknęło tuż za nią.
   Hałas tak okropny, że mógłby zbudzić umarłego. Dosłownie. Ola przeklęła szpetnie. Już wcześniej konstrukcja nie sprawiała wrażenia zbyt stabilnej, chybocząc się, gdy byle kot przebiegł po nim z jednego balkonu na drugi, więc jej upadek był kwestią czasu. Dziewczyna miała jednak potwornego pecha, musiała przecież trafić tutaj w tym felernym momencie. Ola otrząsnęła się z szoku i natychmiast zaczęła kalkulować. Ze wszystkich stron zaczęli nadciągać zimni. Nie ucieknie, nie ma gdzie. Ubranie może i śmierdzi trupem, ale nie na wiele się to zda, gdy zombie podejdą blisko. Chciała ratować się ucieczką do pobliskiego sklepu, jednak w tym tutaj okno zachowało się całe. Szarpała się z drzwiami chwilę, próbując i pchać, i ciągnąć w swoją stronę, lecz po chwili zorientowała się, że to bez sensu; zamknięte. Nie miała pojęcia, czy może jeszcze działa tu prąd. Nawet jeśli rozbiłaby szybę, kto powiedział, że w sklepie nie był założony żaden alarm? Wtedy byłaby zgubiona. Popatrzyła na odbijające się w szybie stadko zombie. Wciąż zbliżali się do rumowiska. Kilku sztywnych odbiło od grupki i szło dokładnie w jej stronę. Ostatni raz rozejrzała się po okolicy – żadnej ucieczki, była zapędzona w kozi róg. Pozostawało jedno – walczyć. Mocniej ścisnęła nóż w swojej dłoni i oczekiwała. Nie wiedziała, skąd wziął się w niej nagły spokój, ale odniosła wrażenie, że nagle rozumie już wszystko. Teraz wszystko w jej rękach – życie i śmierć, cokolwiek teraz zrobi, będzie to zawdzięczać tylko samej sobie. Może to wszystko to tylko jedna, wielka lekcja samodzielności? Odetchnęła głęboko i ostatni raz pozwoliła sobie na spojrzenie wstecz – mama, mgliste wspomnienie ojca, przyjaciele, sympatia, grono jej znajomych śpiewających wesoło przy ognisku. Tym razem jednak nie czuła się z tym ciężko. To było naturalne, pozbawione żalu i tęsknoty, żadnych wyrzutów sumienia. Przymknęła na chwilę oczy, koncentrując się na nich.
   W następnej chwili była już gotowa. Kilka metrów dzieliło od niej pierwszą trójkę. Rzuciła się na nich. Pierwszy padł od noża wbitego między mętne oczy. Ostrze wysunęło się miękko, a blondynka odepchnęła butem upadające ciało. Drugi potknął się o swojego kolegę i upadł, na co Ola szybko roztrzaskała mu czaszkę glanem. I tak wciąż i wciąż, przez dobrych kilkanaście minut. Ola nie czuła zmęczenia; cięcie nożem, kolejne ciało upadło na chodnik, powrócić, następnie nóż znów wbijał się w ciało jakiegoś bezimiennego zombie aż po rękojeść, znów wysunąć ostrze, tu kopnąć, tam odepchnąć napastnika. Machinalnie powtarzała te czynności, jej instynkt wziął kontrolę nad umysłem. I dopiero gdy plecami oparła się o mur zdała sobie sprawę, że nie ma drogi ucieczki. Nowi sztywni napływali nie wiadomo skąd, a każdy kolejny cios tracił na sprężystości. Kolejny z ogromnych wysiłkiem odepchnięty napastnik, nóż, który utkwił w czaszce jednego z zimnych i Ola miała ogromny problem z wydostaniem swojej jedynej broni. Nadludzki wysiłek, by utrzymać obronę, by nie pozwolić im się ugryźć. To wyczerpywało do granic. Nie strach był teraz jej przeciwnikiem, lecz dziwna obojętność, która powoli wypierała resztkę sił z jej ciała. To koniec. Finito. Limit cudów już się wyczerpał.
   Jeden z nich wysunął się na przód i Ola patrzyła na niego bezradnie. Szkliste, mętne oczy z siecią popękanych naczynek, tak przerażająco puste i nierozumne, że nigdy nie powiedziałbyś, że te oczy mogły kiedyś należeć do człowieka. Odór zgniłego mięsa wypełnił jej płuca. Czuła, że zabierają jej całe powietrze, nie widziała już nic oprócz tych przerażających, pustych oczu, one ją pochłaniały, paraliżowały. Dzika myśl, by zerwać się do ucieczki – ta wciąż kołatała się gdzieś po jej umyśle. I choć chciała zmusić swoje nogi do poruszenia się, choć chciała zadać napastnikowi ostateczny cios... Nie umiała. Jestem martwa.
   A wtedy – jakby wbrew tej ponurej myśli – ze zdumieniem zobaczyła, jak sztywny nagle zastyga w bezruchu, by zaraz potem jego bezwładne ciało uderzyło o chodnik z głuchym łoskotem. Zaraz po nim runął następny, i jeszcze kilku kolejnych. Ktoś do nich strzela – pomyślała zdumiona Ola, gdy dostrzegła dziurę, która nagle pojawiła się na czole kolejnego z nich. Przyglądała się temu, zupełnie zdębiała, jakby nie dowierzając. Ktoś tutaj był i jej pomagał. Nie była z tym sama. Nadzieja jeszcze nie umarła i nie zginie, dopóki Ola będzie walczyć. Więc znów poderwała się i zwinnymi ruchami zadźgała kilku kolejnych, podczas gdy nieznany wybawca zdjął następną piątkę. Przez chwilę miała czyste pole, żadnych zimnych w promieniu kilkunastu metrów, więc uważnie przyjrzała się budynkom w pobliżu, mając nadzieję dojrzeć swojego tajemniczego pomocnika w którymś z okien. Nie zabrało jej to długo; choć okno było zamknięte i zdradziła je jedynie niewielka dziura w szybie, z której wystawała część lufy, to jednak firanka w tym jednym miejscu poruszyła się kilka razy i Ola miała wrażenie, że zdołała nawet dostrzec zarys skrywającej się za nią ciemnej postaci. To wystarczyło, by Ola była już pewna – tam właśnie może znaleźć żywego człowieka. Sytuacja tutaj, na dole, przynajmniej na tę chwilę wydawała się w miarę opanowana. Nowe zombie szły w jej kierunku, ale były na tyle daleko, że mogła zdążyć dobiec do drzwi i je otworzyć. Ten ktoś ukrywający się w bezpiecznych murach starej kamienicy, skoro już teraz jej pomaga, na pewno nie jest bez serca. Wpuści ją do środka i wszystko będzie dobrze. Przeżyje to, da radę.
   Rzuciła ostatnie spojrzenie za siebie, na nową falę żądnych jej mięsa zombie, i puściła się biegiem. Ledwie przebiegła szosę, prawie potykając się o wysoki krawężnik, już była pod drzwiami. Były zamknięte od środka. Nie dbała o to, jak wielki robi teraz hałas; waliła pięściami i krzyczała. Niech ten ktoś jej wysłucha, otworzy... Jak długo można schodzić z drugiego piętra po cholernych schodach? Ola miała wrażenie, że stoi tutaj całą wieczność. Zombie jakby na zawołanie zdawały się poruszać szybciej i teraz dzielił ich tylko kilkumetrowy dystans, jeszcze trochę i ten okropny smród znów wypchnie całe powietrze z jej płuc, te mętne oczy znów sparaliżują ją swoją pustką... A jeśli ten ktoś więcej jej nie pomoże? Oparła się plecami o zimny mur. Nadzieja znów zaczynała dogasać, a sztywni znów byli blisko. Chwiejny krok, wyrywające się z ich gardeł ochrypłe rzężenie, rozcapierzone palce wyciągane w jej kierunku w tak zaborczym geście: moje mięso, moje. Znów miała się poddać, zamknąć oczy i czekać na nieuniknione, lecz wtedy ktoś chwycił ją za łokieć i pociągnął do środka.

* * *

   Kilkanaście minut później oboje byli już bezpieczni w niewielkim mieszkaniu na drugim piętrze. Ola ochłonęła już nieco i teraz wodziła po wnętrzu zaciekawionym wzrokiem, jednocześnie wciąż zachowując ostrożność względem swojego kompana. Piotr, jak przedstawił się jej brunet, sprawiał wrażenie przyjaźnie nastawionego i coś takiego było w tych oczach, że Ola potrafiła uwierzyć w jego dobre intencje. Nóż wciąż jednak leżał zapobiegliwie na jej kolanach, choć dziewczyna powoli przestawała sądzić, że będzie jej potrzebny – jak do tej pory nie uczynił nic, co wymagałoby użycia broni przeciw niemu. Mogła mu jedynie podziękować za wyratowanie z opresji i wciąż wodzić wzrokiem od jego kryjówki do niego samego, co jakiś czas odpowiadając coś zwięźle, gdy wymagała tego rozmowa. Potrzebowała chwili, by oswoić się z nową sytuacją, co Piotrek widać rozumiał, bo nie wymagał od niej większego zainteresowania tematem. Pozwolił Oli zrobić mały obchód po zajmowanym przez niego mieszkaniu. Siedzieli teraz w jasnym pokoju, każde na swoim brzeżku kanapy, i rozmawiali. Połowa pomieszczenia wyglądała jak po przejściu huraganu. Stary regał z orzechowego drewna był zawalony wszelakiego rodzaju rupieciami – od stert niepotrzebnych papierów po stos książek zrzuconych niedbale z półki, by zrobić miejsce dla czarnych futerałów, które, jak podejrzewała Ola, mieściły cały arsenał jej nowego znajomego. A pośród tego wszystkiego widziała Piotrka – wysokiego żołnierza w wielkiej, czarnej bluzie i w wojskowych spodniach wpuszczonych w żołnierskie buty. I nawet pomimo trudności z nawiązywaniem nowych znajomości i ze swoją zwyczajową nieufnością, choć może nie do końca wiedziała czemu, blondynka przyłapała się na tym, że nie boi się o swoje bezpieczeństwo wcale, tak jakby nie istniało żadne zagrożenie z jego strony.
   Jednak wciąż nie wiedziała o nim praktycznie nic. I z wzajemnością.
   – Więc... skąd się tutaj wzięłaś?
   – Zdenerwowałam się i zostawiłam grupę.
   Oczy Piotrka rozszerzyły się w zdumieniu.
   – Wiesz, spodziewałem się wielu rzeczy, ale to... Wow. Nie powiem, żeby to było rozsądne wyjście. Chyba musieli cię nieźle wkurzyć, co?
   – Traktowali mnie jak dziecko? Nie miałam prawa głosu? Cóż, nie było tak źle, na pewno przesadziłam...
   – Och, pieprzyć ich.
   Ola spojrzała na niego ze zdziwieniem.
   – W tych czasach wiek ma najmniejsze znaczenie. Pomyśl tylko: czy jakiś sztywny będzie cię pytał o prawko zanim zdecyduje się zrobić z ciebie swój obiad?
Na samą myśl Ola parsknęła śmiechem.
   – No więc właśnie; nie liczy się, kto ma ile, lecz to, jak sobie radzi tam, na dole. Dzisiaj dałaś dowód na to, ze potrafisz się obronić. Bądź z siebie dumna. Nieważne, co oni mówią, ty i tak masz moc. Z jednym durnym papierkiem czy bez.
   Uśmiechnęła się do niego szczerze. W końcu trafiła na kogoś, kto ją rozumiał i nie patrzył na nią przez pryzmat wieku. Teraz to było właśnie to, co doceniała najbardziej.
   – Dziękuję. Bardzo ci dziękuję – powiedziała, znów czując się nieco niezręcznie. Bo co czekało ich dalej?
   – Wiesz... myślę, że możesz tu zostać. Na razie. – Ola podniosła na niego zdumiony wzrok. – Nie planowałam towarzystwa, ale ty jesteś całkiem w porzo – uśmiechnął się do niej przyjaźnie, jednak dziewczyna zauważyła, że chce powiedzieć coś więcej. Może niekoniecznie dla niego łatwego. Gdy cisza przedłużała się, Piotrek wpatrywał się we wzorek moro na swoich spodniach, Ola w końcu zebrała się na odwagę, by zabrać głos.
   – Czy jest coś jeszcze?
   – Przypominasz mi kogoś. – odpowiedział, znów wracając do jej twarzy. Widziała, że przez ten lekki uśmiech przebija się ból. Oboje stracili kogoś bliskiego.
   – Opowiesz mi o niej kiedyś?
   – Tak. Kiedyś. – westchnął i podniósł się z kanapy. Gdy znów na nią spojrzał, był już na powrót wesołym facetem.
   – To jak, przyniosłaś może coś do jedzenia? – spytał, wskazując na leżący u jej stóp plecak.
   – A... tak. Ale myślę, że najpierw przydałaby się kąpiel.
   Piotrek teatralnie zmarszczył nos.
   – O tak, zdecydowanie. Masz szczęście, że jest jeszcze woda.
   – Dupek – zaśmiała się. Czuła się tak lekko, jakby poza tym mieszkaniem nie było już nic innego. Żadnych zombie, czyhającej za każdym rogiem śmierci. Jakby wszystko wróciło do normy. Jakby...
   – No chodź – powiedział na to, łapiąc jej plecak i prowadząc do łazienki.
   … Jakby już nigdy nie miała być sama.


środa, 25 września 2013

Co się stało?

 A.


Niestety okazało się, że Arek i Kamil wrócili do samochodu pod domem. Arek odpalił go na kabelku i pojechał na lotnisko. Dobrze chociaż tyle, że w samochodzie była resztka broni, której nie zdążyli zanieść do domu. Inaczej byliby w czarnej d*pie. Dziewczyny wściekły się niesamowicie na Arka za to, ze śmiał „ukraść” ich samochód. Owszem, przyszli tutaj szukać nowego, ale to nie znaczy, że mają wystawiać auto z pełnym bakiem na widok innych. I jeszcze zostawić go z otwartymi drzwiami!? Normalnie nie możliwie zachowanie!
Kiedy chłopaki podjechali pod lotnisko, nie zauważyli, że niedaleko w samochodzie siedzą ludzie i ich obserwują. Przejechali więc obok i wjechali na pasy startowe. Zatrzymali się na widok, który zobaczyli… W oddali jechał kombajn, a w nim Gosia i Ola. Niestety w tym samym momencie, wyciągnięto ich z samochodu siłą. Dostali fangę w twarz i padli, nawet nie zauważając, kto ich uderzył. Faceci domyślili się, że dziewczyny są w jakiś sposób powiązane z chłopakami, skoro Ci czekali na nie.

No i tak oto dziewczyny zostały z pobitym, zakrwawionym Kamilem i  poobijanym Arkiem. Gosia była tak wściekła, że nie mogła mówić. Olą trzęsło z nerwów. Sama nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Niestety nie było czasu na kłótnie, bo Zombiaki były coraz bliżej, a Oni nie byli zbyt mobilni.
- Słuchajcie, chodzcie do kombajna, podjedziemy bliżej parkingów, a tam znajdziemy jakiś wóz. – Powiedziała w końcu Ola. Gosia wzięła pod ramię Kamila, Arek poradził sobie z trudem sam i weszli do pojazdu. Niestety dwie osoby musiały stać.
- Słuchaj, ja umiem prowadzić kombajn, w końcu na wsi mieszkałam, A Ty możesz pilnować Arka i Kamila, żeby się nie zabili jak będziemy jechać przez zdechlaków – Ola powiedziała go Gosi i coraz śmielej pozwalała sobie na rządzenie grupą. Gosi nawet to nie przeszkadzało. Mimo wszystko była potężniejsza od Oli, a utrzymanie dwóch facetów nie jest zbyt proste. Teraz Gosia się cieszyła, że nie zdążyła schudnąć za dużo.

Ruszyli tak przez zombiaki, znowuż wznosząc w powietrze tumany krwi, skóry, wnętrzności i kości. Dojechali do parkingu, zostawiając umarłych daleko za sobą. Kilkoro sztywnych chodziło po parkingu, ale nie byli problemem. Problemem było znalezienie odpowiedniego samochodu. Gosia posadziła Arka w kabinie i wyskoczyła z kombajnu. Podbiegła do pięknego nowiuśkiego kampera, który stał nieopodal. Jak bardzo się zdziwiła temu co ujrzała, mogła spostrzec Ola, widząc minę Czerwonowłosej. W Kamperze był kluczyk. Tak po prostu. Gośka wsiadła od razu i odpaliła. Paliwa było niewiele, ale w domu mieli karnistry z benzyną więc mogli ruszać z tego piekła. Podjechała pod kombajn. Wyciągnęła chłopaków z kabiny i wsadziła do wozu. Ola sama przeszła i usiadła z przodu na miejscu pasażera. Ostatnia weszła Małgosia z kluczykiem w ręku i ruszyła.

W domu Ola poszła gdzieś do pokoju, nie odzywając się do nikogo. Gosia opatrzyła Kamila i Arka przy czym nie odzywała się do nich wogole. Nie mogła, nie umiała. Była zbyt bardzo wściekła, a z każdą minutą coraz bardziej. W końcu nie wytrzymała:
- Czyś Ty zwariował!?? NIE PO TO zostawiłam wóz tutaj, żebyś Ty se wziął go i podjechał pod lotnisko! Nie wiesz, że teraz nie jest tutaj bezpiecznie!??
- Ale o co Ci chodzi kobieto? Chciałem wymienić na lepszy wóz, przelać benzynę, przenieść broń… - Zaczął się tłumaczyć Arek. Gosia pokiwała tylko głową, bo zabrakło jej słów.
- Poza tym nie stało się nic złego.
- NIC ZŁEGO? – dotarło do nich zza drzwi. Weszła Ola z plecakiem na plecach.
- Nic złego powiadasz? Wiesz, że pozbyłeś się dużej części, dobrej broni naszej ekipy? Wiesz, że pozbyłeś się ciężko zdobytej benzyny? No i samochód mógł się przydać! Czy Ty myślisz, że to było mądre posunięcie!? NIE! – podniosła głos na chłopaka, którego wmurowało w fotel. Nie spodziewał się takiej reakcji. Za to Gosia uśmiechnęła się pod nosem.
- Ola ma rację. Zachowałeś się jak czysty debil. I jeszcze mogłeś spowodować śmierć kogoś z Nas! – Powiedziała głosem doświadczonej osoby.
- Poza tym, musimy ruszać, bo nie pozwolę, żeby tacy ludzie jak Ci kolesie mieli naszą broń. W wozie był mój miecz, a samego go z takimi łotrami nie zostawię…- teraz już była wkurzona.
Ola chciała jeszcze coś powiedzieć, ale stwierdziła, że mądrzejszym jest milczenie. Jednak już nie ufała chłopakom.  Może ta Czerwonowłosa dziewczyna jest w porządku, mimo że odrobinę psychodeliczna, ale dla jednej osoby nie warto się otwierać.

Tak więc grupa pozbierała się, Kamil doszedł do siebie w końcu. Wlali jeszcze benzynę do baku, zabili kilku zdechlaków którzy chcieli sobie coś przekąsić i ruszyli przed siebie.

Droga już chwile trwała, kiedy Arek odezwał się:
- Dziewczyny no, co tak milczycie? Chyba nie jesteście złe?- One jednak spojrzały na niego morderczym wzrokiem.
- Nie odzywaj się do mnie – powiedziala blondynka.
- No ej no, Olu, przeciez nie możesz się ciągle gniewać. – Dziewczynę strasznie ruszyło to, że Arek tak się do niej zwraca. Jakoś nie chciała się spoufalać z tym osobnikiem i nie pasowało jej jego zachowanie.
- Słuchaj, żeby było jasne, jestem z Wami, żeby przeżyć. Ale nie koniecznie mam zamiar się przyjaźnić. –i odwróciła głowę do okna.
- Taka jesteś nam wdzięczna za uratowanie?- powiedział coraz bardziej podburzony Arek.
- Wdzięczna za uratowanie?! Oszalałeś? Mogłam zgiąć właśnie, przez TWOJĄ głupotę!
- Sama jesteś głupia, nie trzeba było z Nami iść, jak Ci nie pasuje. – Chłopak rozkręcał się na całego.
- Daruj sobie -  odpowiedziała oschle i wcisnęła swoją nogą pedał hamulca. Gosia się wystraszyła, samochód zarzęził i się zatrzymał. Młodsza dziewczyna wzięła swój plecak, nóż i wyskoczyła z samochodu.
- Sorry Stara, to nie dla mnie takie wycieczki z takimi ludźmi,chyba sobie poradzę, póki co nie mogę być w tym samym miejscu w którym jest Ten koleś – tutaj pokazała na Arka. Odwróciła się, machnęła ręką nie patrząc w stronę samochodu i poszła przed siebie znikając w lesie.


-Co to Kur*a było?! – Zapytała czerwono włosa odpalając na nowo wóz i ruszając przed siebie…

wtorek, 24 września 2013

Spotkanie trzeciego stopnia

A
Warkot samochodu był coraz głośniejszy. Szybko wynurzył się zza wielkiego boeinga. Dziewczyny się zaniepokoiły. To nie były znajome twarze.
- cześć dziewczynki, szukacie kogoś? - powiedział jakby szyderczym głosem potężnie zbudowany mężczyzna.
- szukamy naszych znajomych. - odpowiedziała niepewnie Gosia.
- może to na nich czekacie? - pokazał ruchem ręki na boeinga, który nagle się otworzył. Wyszło z niego sześciu kolejnych wielkich facetów ciągnących za sobą zakrwawionych i pobitych chłopaków.
- Boże, co im zrobiliście?! - wykrzyknęła Ola.
- nie martwcie się, żyją.... na razie. W każdej chwili może się to zmienić, a tego z pewnością nie chcemy. Jest jedna rzecz którą od was chcemy. Jeśli ją zrobice, weźmiecie swoich chłopaczków i pójdziecie zabijać szwendaczy przy zachodzącym słońcu....
- co od nas chcecie? - zapytała się, pełna niepokojących myśli Małgosia.
-  to proste. Nasz nasz wóz już ledwo wyrabia, was jest duży i nowy. No i widziałem też w bagażniku torbę pełną broni. I jedna z was by nam się przydała. Tak mało tu rozrywki! - mówiąc to, zaśmiali się wszyscy śmiechem prosto z horroru.
- weźcie sobie bronie. Samochód nam zostawcie. Bez niego nie przeżyjemy nawet godziny!
- jeśli będziesz negocjować, nie przeżyjesz kolejnych 5 minut. - powiedział już całkiem poważnie.
-  nie oddawajcie im niczego. Wchodźcie w vana i uciekajcie! - krzyknął Kamil.
- chłopcze to nie było mądre. - powiedział mężczyzna. W strone chłopaka zaczęły lecieć potężne kopniaki i ataki pięścią. Kamil osunął się i splunął krwią. To tylko podgrzało atmosfere. Szwendające się w oddali trupy poczuły tą słodką woń i zaczęły zmierzać w stronę żywych.
- oho, was czas się kończy. - powiedział także zaniepokojny już napastnik.
- dobra, bierzcie broń i auto ale już ich zostawcie!! - powiedziała ciężko Gosia, choć wiedziała, że robi dobrze.
- cała zgraja, siedmiu ludzi, szybko wybiegło z samolotu do dwóch wozów i ruszyło w stronę wyjazdu. Van zwolnił przy dziewczynach. Szyba poszła w dół:
- Konrad. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. - powiedział i ruszył przed siebie.
Dziewczyny szybko wciągnęły zranionych i poobijanych chłopaków do środka samolotu, zamknęły drzwi tym samym odgradzając się od hordy.
- nie wiem kim on jest, ale ten skurwysyn z pewnością mnie popamięta - powiedział wściekle Arek.
- Konrad. To był Konrad. - odpowiedziała czerwonowłosa.

niedziela, 22 września 2013

Morze Czerwone.

A.

Wiadomo przecież, że to tylko Gosia ze swoimi czerwonymi włosami i w zielonym płaszczu. Ale pierwsza myśl jaka się pojawiła Oli, to była Merida z bajki. No cóż, fakt wyglądu plus strzelania z łuku, może spowodować taką myśl.
Arek pozbierał się w sobie i zgarnął szybko Olę, nim kolejne zombiaki nie wyszły z domu. Podbiegli oboje do Kamila i Gośki
- Szybko do Auta! – Powiedział Arek, ale czerwono włosa pokręciła głową i kciukiem wskazała na dom za swoimi plecami
- Tam mamy chatę, możemy się przespać spokojnie. Jest czysta.- Powiedziała do Arka mierząc w drzwi domu z łuku. Chłopak wzruszył ramionami i pobiegł w tamtą stronę. Kamil pociągnął Olę i też tam ruszyli. Gosia na samym końcu, sprawdzając czy samochód jest zabezpieczony.

- Na reszcie chwila wytchnienia! – Powiedział Kamil rzucając się na kanapę. Załączył telewizję, a tam oczywiście niewiele można było obejrzeć. No może poza dvd. I tak dobrze, że jeszcze był prąd.
- Musimy coś zjeść, nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam na spkojnie, przy stole – Zastanowiła się Ola. Arek poszedł przeszukać kuchnię. Znalazł naczynia i nawet jedzenie w lodówce. Cześć jeszcze nadawała się do spożycia. W szafkach był ryż i makaron.  Postanowił odprężyć się i ugotować coś dla grupy. Nie cieszył się, że musiał opuścić swoje bezpieczne i szczęśliwe życie, ale w końcu czekało go nowe, o ile czekało go cokolwiek.

Gosia załączyła cicho muzę i zaczęła tańczyć. Grupa na moment nie wiedziała co robić, ale jak Ola po pewnych oporach się przyłączyła, to i Kamil zaczął pląsać. Chyba wszyscy potrzebowali się trochę wyluzować.
W końcu zapach z kuchni zaczął ich ciągnąć w tamtą stronę. Poszli więc wszyscy i to co zobaczyli, sprawiło iż zaniemówili. Arek ugotował prowizoryczny obiad. Makaron z Sosem i jakimiś pulpetami, prawdopodobnie ze słoika. Ustawił na stole zastawę i kieliszki do wina. Gosia jak to zobaczyła, uśmiechnęła się i zapytała:
- A mamy wino? Jak tak, to jakie? – Arek również się uśmiechnął zawadiacko i powiedział:
- Może i mamy, a jakie, to sama sprawdź. Szafka na lewo od Ciebie – i dziewczyna radośnie doskoczyła do mebli. Wyciągnęła 2 butelki i przytuliła je do twarzy:
- Moje kochane!! Bordeaux wytrawne! – Spojrzała na Olę i Kamila po czym stwierdziła:
- Ale wy to chyba nie możecie jeszcze pić alkoholu? – Puściła oczko do młodych
- Ej no, chyba teraz nie będziemy się tak bardzo trzymać zasad? – powiedział lekko zawiedziony Kamil.
- Nie no, żartuję – odpowiedziała 26 latka.

I wieczór minął im całkiem przyjemnie, nawet dźwięki umarłych zza drzwi nie mogły zepsuć dobrych humorów ekipy.

Na drugi dzień wstali całkiem wyspani, zauważając jednak, że Gosia musiała nie spać już od jakiegoś czasu.
- Pilnowałam, abyśmy byli bezpieczni– usprawiedliwiła się dziewczyna.
- Mogłaś nas obudzić, przecież mogliśmy się zamieniać – powiedział Arek trochę oburzony.
- Spokojnie, ja też pospałam, ale z okazji że mam małe dziecko, zwykle mam nieprzespane noce. Nie przeszkadzało mi nigdy to, że mało śpię. – tutaj zamyśliła się, po czym poszła do kuchni, a stamtąd spytała:
- Co pijecie? Kawę, herbatę? – I w ten oto sposób ranek należał do przyjemniejszych. W końcu jednak zmuszeni byli ruszyć się i przeszukać miasto. Gosia postanowiła znaleźć większy samochód, taki, aby mogli przewozić dużo rzeczy i spokojnie wszyscy mieścili się razem. Dlatego jak już wszyscy przetrawili śniadanie, zaczęła przygotowywać się do wyjścia.
Oczywiście poinformowała cała grupę, że wybierają się na poszukiwania. Nie wiadomo czy ktoś nie został tutaj sam, a przecież nie mogła pozwolić na to, żeby kolejni ludzie zmieniali się w sztywnych. Arek jak zawsze, na pomysły Gosi kręcił nosem. No ale miał jakiś wybór? Mógł zostać w domu sam, ale na to pewnie Czerwona nie pozwoli. Mógł odłączyć się od grupy, ale wtedy ma małe szanse na przeżycie. Wolał już zostać z nimi i dostosowywać się do tego co chce cała grupa.
Ola była trochę zawiedziona, bo już zdążyła przyzwyczaić się do spokoju jaki trwał przez te kilka godzin. Kamil nawet się ucieszył, że ruszają, bo nie lubił kiedy jest za spokojnie.

Szli przed siebie już jakiś czas. Zabili kilku usztywnionych po drodze, na razie nie było to nic strasznego. Musieli się pilnować, żeby nie być za głośno. Minęli kilka domów, widzieli jakiś las. W końcu Gosia zobaczyła znak mówiący o tym że jest tutaj lotnisko. Byli całkiem blisko i zobaczyli niezły widok. Stało wszędzie dużo samochodów, dużo ciekawych pojazdów i aż się czerwonowłosej oczy zaświeciły, bo przypomniało jej się, że gdzieś na początku września był pokaz lotniczy w Radomiu właśnie! A wtedy zaczęła się ta cała masakra zombie. Czyli było tutaj dużo obcokrajowców i kamperów!
Czym prędzej zaczęła rozglądać się za czymś odpowiednim dla ekipy. Ola pobiegła za Gosią a chłopaki poszli w drugą stronę. Jednak starali się pilnować i przebywać w niedalekich odległościach od siebie. Jednak po pewnym czasie, zgubili się z oczu.
- Ola! Trzymaj się blisko mnie! – powiedziała Gośka do młodszej dziewczyny. Tamta pokiwała głową i trzymała nóż w gotowości. Miały pistolety, ale trzymały je przy pasie, bo wydawały za głośne dźwięki, a nie chciały przecież przyciągnąć zdechlaków.
Dziewczyny weszły między drzewa i kiedy wyszły z lasku znalazły się na lotnisku! A tam totalna masakra! Pełno zombie. Chodzili sobie w tę i w tamtą… Ale jak one znalazły się w obrębie wyczucia, wszystkie skierowały się na nie! Gosia myślała histerycznie, szybko. Co zrobić!? Przecież nie zdążą uciec! Rozejrzała się wkoło i to było to co powinna była zrobić! Kilkadziesiąt metrów od nich znajdował się olbrzymi kombajn. Wyglądał jak wielki, straszny potwór z jeszcze większą paszczą z zębiskami. Gośka złapała Olę za rękę i pociągnęła ja do pojazdu. Wsiadły obie.
- Szkoda, ze nie wybrałam sobie specjalizacji : jeżdżenie kombajnem…- powiedziała dziewczyna do siebie przyglądając się maszynerii. Ola spojrzała na nią wzrokiem mordercy:
- Ja wiedziałam, że tak będzie. Trzeba było siedzieć w ciepłym domku jak nam było dobrze, a nie.. – wkurzała się młoda.
- Spooooko, damy radęęęę!!- Mówiła luzacko Małgosia. Odpaliła potwora i zaczęła naciskać i sprawdzać jak działają guziki. Nie było to takie trudne, poza tym kiedyś na wsi widziała jak jej dziadek jeździł czymś podobnym. Co prawda mniejszym, ale!
Pojazd ruszył. W dobrym momencie, bo sztywni byli już bardzo blisko, a było ich coraz więcej. Dźwięk maszyny przyciągał ich nawet z oddali.
- No to czeka nas niezły ubaw – Powiedziała Gosia uśmiechając się potwornie. Ruszyła z kopyta i kiedy przednia szczęka spotkała się z pierwszym zombiakiem, aż podskoczyły w siedzeniach. Czerwonowłosa zaczęła się śmiać w głos.Ola nie wiedziała czy śmiać się, czy płakać. Z kim ona się zadawała? Czy mogła ufać tej osobie, czy nie? W końcu nie ufała nikomu. Jechały przed siebie nie za szybko, ale na tyle skutecznie, że dolna część szyby przedniej była cała we krwi. Jakieś jelito pacnęło o szybę i zsuwając się pozostawiło czerwono szary ślad. Ola zamknęła oczy, bo nie mogła już patrzeć na to, jak w powietrze latają wnętrzności i kawałki ludzkich ciał. Każdemu w końcu limit się na takie widoki wykończy. Trzęsło pojazdem niemiłosiernie, ale one były bezpieczne, siedząc wysoko w kabinie. Paliwa było dosyć, żeby pojechać całkiem daleko.
Przekosiły w ten sposób Naprawdę duże stado zombie. 26latka spojrzała za siebie, a tam zobaczyła morze czerwone! Czerwone falujące morze wnętrzności, krwi, skóry i ruszających się kawałków zwłok.
- Tylko gdzie są chłopaki?- spytała po pewnym czasie Ola siedząc sztywno w fotelu. Tak nią chyba jeszcze nigdy nie wytrzęsło, jak w tej podróży.
- Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że żyją. – odpowiedziała jej zapatrzona w dal Małgosia.
- Skąd tyle tych zombie tutaj? – spytała młoda.

- Domyślam się, że byli to goście Air Show… I tak sobie tu chodzili… - Usłyszały warkot jakiegoś wozu. Nie wiedziały czy mają ruszać przed siebie, czy czekać. Nie były pewne kogo spotkają… 

piątek, 20 września 2013

Brave

A.

Jadąc drogą obserwowali otoczenie, co jakiś czas zatrzymywali się przy samochodach i sprawdzali czy mają benzynę. Jeżeli była, to jedna osoba ściągała ją do znalezionego karnistra, a pozostałe pilnowały, żeby żaden martwy nie zaatakował. Podróżując widzieli grupki ludzi przebiegających między drzewami, budynkami. Poradzą sobie. Szkoda tylko, że większość ludzi zamknęła się na innych. Gosia nie umiała zrozumieć, dlaczego ludzie w Polsce nie potrafią się zorganizować i spróbować pokonać zombiaki. Przecież łatwiej byłoby w dużej grupie, dobrze zgranej. Można byłoby zająć jakiś duży teren, wybić zombie, zbudować jakiś mur i żyć spokojnie. W każdym razie do momentu aż zdechlaki w jakiś magiczny sposób nie stały by się inteligentne, co raczej mało jest możliwe. Owszem, większość filmów jakie znała dziewczyna, zwykle kończyły się tym, że zombie wdarły się do takiej wioski, ale to film, więc musi być jakaś akcja. Jakby taka ekipa była zorganizowana, nie byłoby problemu. Niestety ludzie zwykle nie myślą racjonalnie w takich sytuacjach.
W Radomiu musieli się zatrzymać. Miasto wyglądało na opustoszałe, oczywiście poza kilkunastoma szwędającymi się umarlakami. Ale nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać w domach. A mieli za zadanie znaleźć jedzenie. Niestety tego za wiele nie mieli, a zapasy kończyły się szybko.
- Ja biorę Kamila, Ty weź Olę- Powiedziała Małgosia do Arka. On popatrzał na nią spode oka. Dziewczyna czuła, że nie podoba się mu to, że ona mówi co mają robić. Ale co miała na to poradzić, że zawsze mimowolnie stawała się przywódcą stada? Zwykle wiedziała co robić w danym momencie i umiała się zorganizować.
- Idziemy przeszukać domy, bo potrzebujemy jedzenia i jakiś ubrań. Możecie brać to co uważacie za przydatne, potrzebne. Jakby działo się coś złego, to krzyczeć i nie ważne czy przyciągnie to stado truposzy! – Gosia podniosła rękę w geście siły i uśmiechnęła się. Pogrupowali się i poszli do najbliższych domów. Arek i Ola nie bardzo ze sobą rozmawiali, jedynie jak już musieli. Ale szło im całkiem sprawnie przeszukiwanie. Znaleźli kilka ciekawych rzeczy. Baterie, latarki, trochę puszek z jedzeniem.
- Ola, idziemy w tamtą stronę – Powiedział chłopak, pokazując ręką w lewo. Był tam długi korytarz, prowadzący do kilku pokoi.
- Ja pójdę pierwszy, a Ty pilnuj tyłów. – dziewczyna kiwnęła głową i ruszyli. Niestety już z pierwszych drzwi, które były uchylone, czuć było zapach rozkładu. Więc albo ktoś nie żył naprawdę, albo udawał, że żyje będąc umarłym. Arek kopnął drzwi z całej siły. Ale tego co zobaczył się nie spodziewał. W łóżeczku niemowlęcym leżało coś, co kiedyś było dzieckiem. Miało rozerwany brzuch i było prawie w 2 częściach. Wszędzie była krew. Ale zwłoki się ruszały. Arka aż cofnęło. Ola chciała wejść do pokoju, jednak chłopak nie pozwolił jej na to.
- Lepiej żebyś tego nie oglądała. – powiedział cicho i podszedł do potworka. Wbił mu nóż w środek miękkiej głowy.
Widok ten zapisał się mu w pamięci i tak uparcie trzymał się jego myśli „ Dobrze, że Gosia tego nie widziała, przecież ona ma dziecko, musiałoby to być dla niej straszne przeżycie”.
Tymczasem Gosia i Kamil znaleźli już trochę jedzenia i różnych ubrań. Gosia wszędzie nosiła ze sobą swój tasak, a w plecaku miała łuk i strzały. W końcu nie bez powodu była mistrzem w turnieju strzeleckim. Kochała to robić. Zwykle na turniejach rycerskich jest pokaz łucznictwa i ona zawsze brała w tym udział. Ale teraz jedynie do czego służyła jej ta broń, to było zabijanie. Albo dobijanie, jak kto woli.
Kamil milczał ciągle, chyba obawiając się dziewczyny. Ale ona była w świetnym humorze.
- Jak myślisz, możemy zwinąć laptopa i jakąś muzykę? Może jeszcze działa Internet! To by się pościągało coś fajnego. Niestety ja nie zabrałam swojego laptopa. Jak coś z takiego sprzętu zauważysz, to bierz ! Może się przydać! – paplała do chłopaka. W końcu się odezwał:
- No nie ma problemu. Ale czym zasilimy jak padnie ten sprzęt?
- Dobre pytanie. Widzę, że masz głowę na karku – i uśmiechnęła się do chłopaka. Pomyślała właśnie, że przydałby się im większy wóz. Jakiś Kamper, najlepiej nowy. Ale moment! Na pewno gdzieś w mieście był jakiś komis samochodowy, albo salon. A wtedy można byłoby poszukać generator prądu i jazda!

Zabijanie zombie nadal dziewczynę brzydziło, więc starała się tego unikać. Jeżeli było to już nie do uniknięcia, wtedy strzelała z łuku, żeby nie musieć czuć wbijanego noża, czy topora. Akcja przeszukiwawcza udała im się nader sprawnie i jeden dom całkiem spodobał się Kamilowi i Gośce, dlatego oczyścili go i zaanektowali dla grupy. Sprawdziwszy wszystkie zakamarki, byli już pewni że jest tam czysto. Wyszli przed dom i w samochodzie czekali na Olę i Arka.

A Ci niestety nie mieli tak lekko. Trafili w domu na większą grupkę zdechlaków. Udało im się wybić większość nim stamtąd uciekli. Wybiegając z domu Ola potknęła się i upadła. Jeden z nieżyjących dogonił ją i już miał zamiar zaatakować, Kiedy dostał strzałę prosto w czoło. Chłopak i dziewczyna spojrzeli w stronę z której nadleciała strzała i zobaczyli Meridę Waleczną….

Oblicze śmierci

B

Denis zrobił dwa kroki do tyłu. Na drodze stanęła mu gruba, zakapturzona postać, która miała na sobie długie, czarne okrycie. Brakowało jej tylko kosy, żeby wyglądać jak wyobrażenie śmierci. Nieznajoma postać wyjęła nóż, który chłopiec już gdzieś widział. Był to kuchenny nóż ubrudzony zaschniętą krwią. Zaczęła się zbliżać, a chłopak nie umiał się ruszyć. Zdjęła kaptur. Denisowi serce zaczęło bić szybciej, gdy zobaczył, że nieznajomym okazał się być jego własny, starszy brat Mariusz, którego zmienionego w zombi był zmuszony zabić. Twarz Mariusza wyglądała tak samo jak wtedy, gdy widział go po raz ostatni. Jego głowa była rozwalona, a z ran nie lała się już krew. Wtedy rozpoznał nóż. Należał do jego rodziny, był to ten sam, który zabrał z domu w najgorszy dzień swojego życia i który wbił przemienionemu bratu w plecy. Denis próbował się ruszyć, ale nie mógł. Patrzył w lodowate, niebieskie oczy brata i nie mógł odwrócić wzroku. Jego brat stał o krok przed nim. Chłopiec nadal patrząc w pełne nienawiści oczy brata usłyszał dźwięk rozcinającej się skóry i poczuł lekkie ukłucie w brzuchu. Strach wypełnił jego ciało. Obudził się...
Otworzył oczy. Brzoskwiniowy zapach świeżo umytych, długich, blond włosów Oliwii uspokoił go. Delikatnie uwolnił się z objęć śpiącej dziewczyny, wstał, ubrał  i poszedł do kuchni. Usiadł na krześle i wziął łyka zimnej wody.
Wtedy usłyszał dziwne głosy zza ścian mieszkania. Jęki sztywnych zmieniły się. Dołączył odgłos uderzania. Chłopak obudził Oliwię i Marcina. Wszyscy wzieli ze sobą nóż i rewolwery i zbliżyli się do drzwi. Dźwięki ucichły i nagle rozległo się pukanie do drzwi. Denis ruchem ręki nakazał towarzyszom, żeby byli cicho.
- To ja Marta. Wybaczcie, że zniknęłam bez słowa. Wszystko wam wytłumaczę.
- Pomóż mi. - zwrócił się Denis do Marcina.
Obaj odblokowali drzwi i je ostrożnie otwarli z bronią w gotowości. Zobaczyli Martę, a obok niej
stał średniego wzrostu brunet.
- Kto to? - zapytał podejrzliwie Denis.
Brunet zmierzył go wzrokiem.
- Jest w porządku. Uratował mi życie. W sumie to nam wszystkim... Ach, wejdźmy do środka, bo zaraz zjawi się tu więcej tych szwendaczy. - odpowiedziała Marta
- Wchodźcie. - powiedział Denis nadal trzymając broń w gotowości
Weszli do środka. Denis, Marta i nieznajomy chłopak usiedli razem przy stole, Marcin stał przy ścianie z rewolwerem w kieszeni, a Oliwia zaczęła robić herbatę.
- Wymknęłam się w nocy.. - zaczęła Marta - Chciałam przemyśleć parę spraw w samotności. Miałam zamiar wrócić jeszcze tej nocy, ale spotkałam psychopatę, który mnie śledził. Przez to byliście również zagrożeni póki z wami przebywałam. Prawdopodobnie było by już po mnie.. Ale wtedy zjawił się on.
- Nazywam się Paweł. Przypadkiem natknąłem się na nią jak jakiś psychol próbował ją zabić. Znalazłem się tam w porę by ją uratować.
- Co żeście robili przez cały dzień? - zapytał Denis
- Próbowaliśmy zgubić szwendaczy. - odpowiedziała Marta - Nie chcieliśmy wracać tutaj, bo nie chcieliśmy ściągać na was kłopotów. No i w końcu się udało. Od razu jak ich zgubiliśmy to zaczęliśmy wędrować aż tutaj. Paweł chce się do nas przyłączyć i uważam to za dobry pomysł.
- Mogę się przydać. - oświadczył Paweł
- Co wy na to? - zwrócił się Denis do Marcina i Oliwii
- Nie mam nic przeciwko. - rzekł Marcin - Będziemy mieć większe szanse na przetrwanie.
- No ja też nie. - powiedziała Oliwia
- No to... - zaczął Denis - Witaj w grupie. Ja jestem Denis, ten przy ścianie to Marcin, a ta dziewczyna, która niesie nam teraz herbatę to Oliwia. Będziesz spać na fotelu, bo nie ma więcej miejsca. Jutro przyniesiemy ci jakieś łóżko, albo znajdziemy lepsze mieszkanie.
- Dziękuję - odpowiedział z zadowoleniem Paweł.
Po chwili udali się spać. Czekał ich jutro trudny dzień.

Nastał ranek. Wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, że dzisiaj jest dzień, w którym będą przeszukiwać wioskę. Po ubogim śniadaniu składającym się z kanapek z serem i owocowej herbatki udali się na zwiedzanie nowego miejsca. Zabrali ze sobą noże, rewolwery i amunicję do nich. Oliwia wzięła również swój łuk, kartkę i ołówek, ponieważ jej zadaniem było zrobić szkic mapy. Weszli do pierwszego domu. Było to duże mieszkanie o dwóch piętrach, białych ścianach i czarnych dachówkach. Posiadał duże okna, a w nich ozdobne firanki. W środku znaleźli prawie pełną lodówkę pożywienia, z czego większość nadawała się do spożycia, ubrania i medykamenty. W piwnicy spotkali się z dwoma sztywnymi, których przywitali wbijając im nóż w głowę. Znaleźli tam starą drabinę, która przydała się Oliwii, aby dostać się na dach jednego z budynków, który miał płaski dach. Miała teraz dobry widok na całą wioskę. Wioska była otoczona ze wschodu i północy lasem. Składała się z kilkunastu budynków różnych rozmiarów i wyglądów. Przez sam środek przepływała rzeka, a po północnej stronie znajdowało się małe jezioro. Usiadła na dachu, położyła obok siebie łuk, wyjęła kartkę i zaczęła rysować. Pozostali się rozdzielili i udali się przeszukiwać mieszkania. Na niebie pojawiły się ciemne chmury. Zbierało się na deszcz. Przeszukiwanie kolejnych domów wyglądało tak samo. Znaleźli pożywienie, narzędzia, albumy ze zdjęciami rodzin, ubrania, środki czystości i paru zombiaków. Dopiero Marcinowi się poszczęściło. No może i nie...
Wszedł do jednego z największych domów. W środku zastał bogato wystrojone wnętrze. Na ścianach wisiały obrazy w antyramach. Meble wyglądały na drogie i większość elementów była wykonana ze szkła. Na pierwszym piętrze w jednym z pokojów znalazł odtwarzacz CD, DVD i telewizor. Na półkach znajdowało się pełno płyt z filmami i różną muzyką. Każdy by tu znalazł coś dla siebie. W innych pokojach w szafach znajdowały się modne ubrania. W kuchni w półkach i lodówce znalazł pełno żywności, z czego mała część była popsuta. Znalazł też klucze do samochodu, domu i do garażu, który przyciągnął wcześniej jego uwagę. Był podekscytowany. Skoro tutaj są klucze, to gdzieś musi znajdować się samochód. Wyszedł, zamknął za sobą odruchowo drzwi i otworzył garaż. Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. Jego przypuszczenia się sprawdziły. W garażu znajdował się granatowy Opel Astra. Chciał obejść dookoła samochód, żeby go dokładnie obejrzeć. Niestety otwarta brama nie dała wystarczająco światła, żeby zauważyć stojącego w kącie zombiaka. Ten rzucił się na Marcina i obaj uderzyli o samochód. Marcinowi wypadły z ręki kluczyki do samochodu. Uderzenie aktywowało alarm w samochodzie. Na dźwięk alarmu każdemu zabiło szybciej serce. Wszyscy porzucili to co teraz robili i rzucili się do garażu. No oprócz Oliwii, która w tej chwili chowała pod płaszcz skończoną mapę, żeby nie zalał jej deszcz . Wzięła łuk do ręki, wstała i przyglądała się temu co się dzieje. Marcin sięgnął błyskawicznie po nóż i wbił go napastnikowi w głowę. Po czym go odepchnął i pod wpływem adrenaliny szukał kluczyków na podłodze. Znalazł je leżące obok opony, szybko je zabrał i wyłączył alarm. Do garażu przybiegł Denis, a zaraz po nim Marta z Pawłem.
- Co tu się stało?! - krzyknął Denis
- Ten sukinsyn zaskoczył mnie i przewrócił na samochód! - krzyknął wystraszony Marcin i wskazał leżącego na podłodze zombiaka
- Zaraz zejdą się tutaj sztywni z całej okolicy! - krzyknął Paweł
- Zajebiście.. - mruknęła pod nosem Marta
- Bierzcie broń. - powiedział surowo Denis i wybiegł z garażu
We wiosce zaczęło się pojawiać co raz więcej zombiaków. Chłopak rzucał się z nożem na każdego z nich, którzy stawali mu na drodze.
- Wychodzą z lasu! - krzyknęła Oliwia, która zauważyła biegnącego Denisa - Co tam się stało?
- Później ci opowiem. - powiedział Denis - Masz broń?
- Mam łuk i pistolet z pełnym magazynkiem. - odpowiedziała Oliwia
- Dobrze. - odparł Denis - Wciągnij drabinę na górę na dach i nie ruszaj się z miejsca. Zabijaj ich z góry.
- Okej, uważaj na siebie! - powiedziała głośno Oliwia
- Będę... - odpowiedział Denis.
Dziewczyna wciągnęła na górę drabinę, wzięła łuk i zaczęła strzelać. Chłopak eliminował za pomocą noża każdego zombiaka, który się do niego zbliżał. Po chwili zaczął tracić siły. Coraz więcej sztywnych nadchodziło z każdej strony, wyjął z kieszeni rewolwer i zaczął strzelać. Na początku trudno mu było trafić, ale z każdą minutą szło mu coraz lepiej. Nie umiał już dłużej utrzymać pozycji. Zombiaków było za dużo. Wycofał się i wbiegł do najbliższego mieszkania. Przewrócił drewniany stół, zablokował nim drzwi i odbierał życie (właściwie drugie) każdemu napastnikowi, który próbował przejść.

Marta weszła na balkon domu, który przed chwilą zablokowała od środka. Z tego miejsca z pistoletem w ręce uśmiercała każdego szwendacza, który znalazł się w pobliżu.
Paweł wszedł na wysokie drzewo i strzelał z pistoletu w każdego przechodzącego obok zombiaka.
Marcin z maczetą i rewolwerem stał się prawdziwym utrapieniem dla sztywnych.

Blokada nie wytrzymała. Coraz więcej zombi zaczęło się pchać i się przedostali do środka. Denis wbiegł na górę po schodach, a za nim sztywni. Chłopak zrzucał ich kopniakami i rozwalał głowy ostatnimi nabojami. Wiedział, że zaraz skończy mu się amunicja. Za ścianą domu rozległy się strzały. Sztywni przestali wchodzić do domu. Wtedy brakło mu amunicji, schował rewolwer i wycofał się na samą górę schodów, otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Za nim weszło pięciu sztywnych. Denis wiedział, że nie ma największych szans. Zebrał w sobie całą złość i rzucił się na nich. Dwóch udało mu się zabić, dwoje kolejnych rzuciło się na niego i upadł prawym bokiem na szklany stół, który nie wytrzymał i się rozbił. Chłopak szybko wyjął pociętą szkłem rękę, na której leżał. Jego biała, cienka bluza zaczęła w tamtym miejscu ociekać krwią. Obrócił się na plecy, lewą ręką próbował ich odpychać, a drugą złapał za jeden z dłuższych i węższych kawałków szkła i wbił go jednemu z napastników głęboko w oko mordując go. Martwe zwłoki upadły przygniatając prawą rękę chłopca i nie mógł jej wyjąć. Pozostały w stojącej pozycji sztywny zaczął zbliżać się w stronę walczących. Denis nie mógł dłużej odpychać zombiaka leżącego na nim. Zaczął krzyczeć z bólu. Szkło wbijało mu się w plecy. Drugą rękę miał unieruchomioną, nie mógł nic zrobić. Leżący na nim napastnik szarpał go i uderzał i zbliżał się centymetr po centymetrze z otwartymi szczękami. Jego twarz znalazła się mniej więcej piętnaście centymetrów nad twarzą Denisa. Chłopak zamilkł i wpatrywał się w jego blade oczy.
- To koniec... - pomyślał Denis - Zawiodłem Oliwię i resztę. Obiecałem jej, że obronię nas obu, a teraz patrzę śmierci prosto w oczy i nie mogę nic zrobić. Kurwa... To nie może się tak skończyć...
Nawet nie usłyszał kroków po schodach. Usłyszał dopiero strzał i krew prysnęła mu na twarz. Chłopak zrzucił z siebie martwego napastnika z rozwaloną głową i zauważył Marcina który maczetą pozbawił głowy ostatniego w pokoju sztywnego.
- Nic ci się nie stało? - zapytał zaniepokojony Marcin
- Żyję. - odpowiedział Denis - Dzięki. Jeszcze chwila i by już było po mnie...
- Zostałeś ugryziony, albo zadrapany?
- Nie. Mam tylko pociętą rękę i plecy od szkła. Wracaj im pomóc, ja powyjmuję szkło, odkażę rany i je opatrzę. Gdzieś tu powinna być apteczka.
- Dobra, uważaj na siebie. Oddam ci swój rewolwer, przyda ci się.
- Dzięki.
Marcin oddał swój rewolwer Denisowi i pobiegł schodami na dół, a ranny chłopak zajął się ranami.
Rozpadało się na dobre.

Paweł nadal siedząc na drzewie został otoczony przez zombiaków, którzy nie umieli się na nie wdrapać. On również nie miał amunicji.

Marta nadal znajdowała się na balkonie. Do jej mieszkania przedarli się sztywni. Balkonu sięgała gruba gałąź drzewa, które stało obok domu. Złapała się za nią i zeszła po drzewie na dół. Zabiła nożem każdego szwendacza, który się na nią rzucił i zaczęła strzelać w każdego, który wychodził z mieszkania, z którego przed chwilą uciekła. Jeden z nich pojawił się w oknie. Marta strzeliła w niego, ale nie trafiła. Kulka rozbiła szybę i trafiła obok kuchenki. Prosto w butlę z gazem, która była schowana w jednej z dolnych szafek. Butla eksplodowała i uśmierciła prawię każdego zombiaka, który znajdował się w środku mieszkania. Martę eksplozja odrzuciła do tyłu i dziewczyna upadła na ziemię. Parter stanął w płomieniach. Eksplozja zwróciła uwagę reszty szwendaczy. Marta podniosła się, zabrała broń i usłyszała Pawła, który krzyczał, żeby się stamtąd wynosiła, bo cała reszta żywych trupów zmierza w kierunku mieszkania, które powoli staje w płomieniach. Chłopak zeskoczył z drzewa i omijając grupę sztywnych, którzy przed chwilą jeszcze znajdowali się pod drzewem pobiegł do Marty.
- Już ich nie zostało wiele! - krzyknął - Musimy wrócić po resztę i amunicję!
- Oby im się nic nie stało. - powiedziała Marta
Upewnili się, że na drodze nie ma zombi i pobiegli do mieszkania, w którym trzymali broń.

- Kurwa. - przeklął pod nosem Denis - Co to był za wybuch?
Chłopak z opatrzonymi ranami opuścił budynek i udał w stronę dymu. Zauważył, że cały budynek stoi w ogniu. Na szczęście padał deszcz, który nie dopuści do rozprzestrzenienia się pożaru i go z czasem ugasi. Wte usłyszał za jego plecami sztywnego. Chłopiec odwrócił się trzymając rewolwer i zrobił krok do tyłu. Tak niefortunnie stanął, że się poślizgnął na błocie i upadł. Rewolwer wypadł mu z dłoni i wpadł do kałuży. Przeciwnik rzucił się w stronę leżącego w błocie Denisa, który próbował znaleźć w kałuży jego broń. Wtedy padł strzał. Zombi upadł, a za nim zobaczył Denis swoją dziewczynę.
- Mówiłem ci, żebyś się nie ruszała stamtąd. - rzekł chłopak
- Martwiłam się. - odpowiedziała dziewczyna - Jak widać słusznie. Co ci się stało?
- Później opowiem. Masz jeszcze strzały?
- Mam.
- To daj mi rewolwer. Nie zostało już dużo tych zombiaków.

Marta i Paweł dotarli do domu. Wzięli broń i pobiegli z powrotem. Zauważyli też, że brakuje jednego karabinu maszynowego...

- Zrobię to. - powiedział do siebie Marcin
Chłopak w rękach trzymał karabin i celował w znajdujących się kilkanaście metrów od niego grupy zombi stojącej pod palącym się domem. Na jego widok ruszyli w jego stronę. Marcin po chwili walki ze samym sobą nacisnął spust trzymając mocno broń. Jej moc lekko nim potrząsała, ale była skuteczna. Czasami udało mu się trafić w głowę. Pozbył się w taki sposób kilkunastu zombiaków, czyli prawie połowę z pozostałych tam pod domem. Opuścił na ziemię karabin, jego ręce pulsowały i przechodził przez nie straszny ból. Cofał się powoli do tyłu i wyjął rewolwer. Za nim pojawił się Denis z Oliwią. W trójkę zaczęli strzelać do pozostałych sztywnych. Po chwili do tej trójki dołączyła również Marta z Pawłem. Razem pozbyli się reszty zombi. Przetrwali...
- Nic nikomu się nie stało? - zapytała Marta
- Wszyscy są cali - odparł Denis - Coraz mocniej pada. Musimy zabrać znalezione rzeczy i wrócić do mieszkania.
- Myślę, że warto przeprowadzić się do tego dużego domu z garażem. - rzekł Marcin - Chodźcie, pokażę wam.
Razem poszli zobaczyć nowe mieszkanie i poparli pomysł Marcina. Godzinę zajęła im przeprowadzka i przenoszenie znalezionych rzeczy. Broń również złożyli w nowym domu. Wszyscy po kolei się poszli umyć, po czym się przebrali, w świeże, nowe ubrania i spotkali się na kolacji, aby obgadać cały dzień.
Po kolacji wszyscy zmęczeni udali się spać. Denis z Oliwią spali w sypialni, a reszta w osobnych pokojach należących prawdopodobnie do dzieci. Denis był szczęśliwy, że dożył kolejnego dnia. Zawdzięczał to Marcinowi i od dzisiaj miał u niego dług...

wtorek, 17 września 2013

Nowe mieszkanie


 B

    Kilka godzin po tym, gdy wszyscy położyli się spać, obudziło ich straszne drapanie i jęczenie dochodzące zza drzwi na strych. Nikt nie zamierzał ruszać się z łóżek, bo wiedzieli, że to pewnie jedno, ewentualnie dwa zombi, ale nagle szafka, którą zabezpieczyli wywróciła się. Wszyscy po tym huku osłupieli i postawili się na proste nogi. Nagle otworzyły się też drzwi. Wszyscy prócz Marcina i Marty, bo nie było jej wtedy w łóżku, jak i w mieszkaniu, wyszli na korytarz zobaczyć co się stało i zobaczyli dość sporą grupkę sztywnych. Musieli być to poprzedni mieszkańcy tego domu. Było ich 7, byli różnego wieku. Najmłodszy miał może z 7-8 lat. Denis, jako iż był jedyny sprawnym wtedy chłopakiem wziął nóż i prosił Oliwie by mu pomogła. Dziewczyna bez chwili wahania i zastanowienia zgodziła się.
- Ufff, skończyliśmy. Ciężko było. Musimy sprawdzić czy ktoś jeszcze nie został na strychu, byśmy nie mieli kolejnej takiej niespodzianki. – Powiedziała dziewczyna.
- Jasne! To na co czekamy? – Odparł chłopak.                                          
Kolejne 15 minut Denis i Oliwia spędzili na przeszukiwaniu strychu. Gdy zeszli na dół zobaczyli, że trupów jest tylko 6, a na początku naliczyli 7 sztywnych. Od razu, bez zastanowienia pobiegli do pokoju, w którym czekał na nich Marcin. Zaraz przed wejściem zobaczyli plamę krwi na podłodze, przerażeni wbiegli z grymasem na twarzy do pokoju i zobaczyli leżącego Marcina w zakrwawionej  pościeli, trzymającego nóż. Marcin był przerażony po tym co się stało. Z trudem przełyka ślinę.
- Marcin! Jezu Marcin?! Żyjesz?! Boże Święty! – Wrzasnął przerażony Denis  
- Nieee, mi się nic nie stało, na szczęście miałem nóż pod poduszką na wszelki wypadek. Gorzej z szwendaczem. – Zażartował chłopak
- Wybacz nam, musieliśmy go przeoczyć podczas wybijania reszty. – Mówi Oliwia.
- Eeeee, a gdzie jest Marta? – Spytał przerażony Marcin
- Myśleliśmy, że była z Tobą całą noc. – Odpowiedział Denis.
- Obudziłem się i jej nie było, nie ma pojęcia gdzie jest. Kurde, a jak ona…….? – Mówi Marcin i w jego oczach było widać przerażenie i strach.
- Nawet tak nie myśl!! Jeżeli gdzieś poszła, to na pewno wróci! Miejmy nadzieje! – Denis starał się podtrzymać wszystkich na duchu.
    Kolejne godziny były dla nich nieprzespane i męczące, od słuchania zza okna jęczenia sztywnych. Gdy tylko słońce się pokazało na horyzoncie, zaraz zrobili śniadanie i wybrali się przeszukać cały budynek. Także Marcin się z nimi wybrał, bo nie miał już ochoty leżeć. Zaczęli od przeszukania pokoju gościnnego. Pokój był dość spory, na jednej ze ścian było wyjście na taras. Na zewnątrz był pięknie zdobiony ogród,  a także duże podwórko pokryte zieloną trawą. Za płotem był sad i ogródek. W pokoju było kilka szafek. Każdy zaczął przeszukiwać. Gdy Oliwia otworzyła jedną z dolnych szafek, zobaczyło coś co zszokowało ich wszystkich.
- O kurwa! Chodźcie szybko tu! – Wrzasnęła dziewczyna.
Chłopacy podbiegli przerażeni, że coś się stało.
- Boże, przecież teraz to możemy tu zostać na dłuższą chwile! – Powiedział uradowany Marcin.
- No tak, z tym to łatwo się żyje w czasach zombi… Ale jest mały problem, kto z nas potrafi tego używać?
- Jak na razie możemy używać zwykłych pistoletów ewentualnie rewolwerów, jest tam kilka więc starczy dla naszej czwórki. – Mówi Denis.
- Ale zauważ, że nie tylko są same pistolety i rewolwery, są też karabiny maszynowe. Kiedyś musimy się nauczyć z tego strzelać. Akurat mamy duże podwórko, wokół mnóstwo sztywnych, więc możemy popróbować prawda? – Zasugerowała dziewczyna.
- Jasne, ale to nie dziś. Dziś musimy dokończyć przeszukiwanie mieszkania. – Odpowiedział ranny chłopak.
Całą resztę dnia spędzili na przeszukiwanie domku. Nie znaleźli nic bardzo przydatnego prócz kilku latarek, baterii, radia, komórek i całej szafy wypełnionej płytami z muzyką i filmami. Lodówka była pełna jedzenia, niektóre było już zepsute i spleśniałe, ale większość była nadal zdatna do jedzenia. W szafkach kuchenny poznajdowali przeróżne herbaty, kawy, przyprawy.
- Musieli tu mieszkać bogaci ludzie. – Wyszeptała Oliwia.
- No tak, ten facet co postrzelił Marcina z balkonu musiał też pewnie tu przyjść, bo nie wyglądał jakby tu mieszkał. – Mówi chłopak.
     Wieczorem, tuż po kolacji otworzyli pudełko, które znaleźli w szafie z płaszczami.
- To pewnie jest ta rodzina, która tu mieszkała. – Z przykrością mówi dziewczyna
- Tak, z pewnością. Widać, że byli szczęśliwi.
W pudełku były albumy ze zdjęciami, a także różne pamiątkowe rzeczy. Dochodziła godzina 22:00, słońce już dawno zaszło za horyzont. Ciemno, na szczęście mieli akumulatory, które znaleźli w piwnicy. Mogli przez to mieć zasilony w prąd cały dom.
- A Marty jak nie było, tak nie ma! Ciekawe gdzie poszła, chyba by nas nie zostawiła. – Mówi przerażona Oliwia.
- Na pewno nie, zobaczysz, zaraz przyjdzie. – Pocieszał ją Marcin.
     Zaczęli powoli układać się do snu po długim i męczącym dniu. Na dworze nadal było słychać jęki, tego czegoś co niegdyś było ludźmi.

poniedziałek, 16 września 2013

Chcąc odpocząć.

  B    
      Czasami w życiu przychodzi taki moment, że zadajemy sobie pytanie ,,dlaczego?". Marta właśnie go przeżyła. Pod osłoną nocy wymknęła się ze swojej ostoi,  by przemyśleć parę spraw w zupełnej ciszy i spokoju. Starała się dojść do tego, co ją tu trzymało. Towarzysze, choć mili, nie byli jej przyjaciółmi, zaś obcymi osobami. Łączył ich tylko wspólny cel. Ale jaki? Przetrwanie?
           Dziewczyna usiadła na mokrym, zimnym kamieniu ,,dostaniesz wilka!"- zawsze powtarzała jej mama. Teraz zabrakło tej kobiety, jej niebyt wywoływał rażącą tęsknotę w sercu córki. Agata - bo tak miała na imię owa pani - mawiała też ,,Bóg tak chciał", lecz czy teraz powiedziałaby to samo?
- SKORO TAK CHCIAŁ TO JEST PIERDOLONYM EGOISTĄ, KTÓRY MA LUDZI ZA NIC. - krzyknęła Marta, sama do siebie, w pusty las. Echo roznosiło się w każdym kierunku, sprawnie zwiedzało skwerki, dziuple, nory, docierając tym samym do nieproszonego gościa.
            Rozkojarzona Marta wyjęła nóż, kiedyś ten sam służył jej do krojenia chleba, teraz wiadomo, że nigdy nie uda się go już pogodzić z tą rolą. Mając czas, bohaterka zdążyła się przyjrzeć nadchodzącemu zombie. -  Za życia nie był taki groźny - pomyślała. Zombie, które zmierzało w jej stronę mogło mieć za życia 9 lat, to chłopiec z włosami w kolorze blond i gustownym (choć już podartym) niebieskim płaszczyku. Myśl o niewinnej osobie, którą musiało to spotkać wywołała łzy. Pojedyncze krople spływały po policzkach, niedługo po tym usta wypełnił słonawy smak. Nie była do niego przyzwyczajona, płakała może cztery razy w życiu, czyli (jak ona twierdzi) o cztery za dużo. Ściskając mocniej nóż w dłoni powoli zbliżyła się do potwora. Pogładziła ostrze -  było jak nowe - w takich chwilach jak ta, można się cieszyć, że nie posiadało się tych drogich noży ceramicznych. Swoją drogą - są gówniane.
         Marta obierała punkt, miała czas, by perfekcyjnie wymierzyć w środek głowy zdechlaka. Odważnym, precyzyjnym ruchem wbiła lśniące ostrze w jego czaszkę. Po wszystkim przytrzymując nieruchome ciało umarlaka wyjęła szybkim pociągnięciem nóż z jego czoła. Odruchowo powąchała czerwoną od krwi stal i wytarła ją o spodnie.
 - Fuj... To obrzydliwe. Zawsze robisz takie rzeczy? - powiedział nieznany człowiek, stojący gdzieś za nią. Wyrósł jak spod ziemi. Marta zacisnęła dłoń w swojej pięści, teraz nie była w stanie się wyślizgnąć. - Dziewczyno, z taką zabawką to możesz co najwyżej ziemniaki obierać.
- Takie jest jej przeznaczenie. - odpowiedziała ochryple.
- Patrząc na to co zrobiłaś przed chwilą, mogę być pewny, że obieranie warzyw wygląda nieco inaczej. - uśmiechnął się podle.
- Facet nie będzie mnie uczył jak się posługiwać nożem kuchennym.
- Kuchennym to może i nie, ale mam coś co może Cię zainteresować. - szyderczy uśmiech nie schodził mu z twarzy, nawet gdy sięgał do walizki pełnej rozmaitej broni, pistolety, noże myśliwskie, scyzoryki, wszystko miał w swoim wyposażeniu.- To może być twoje.
     Marta wiedziała, że w nieznajomym jest coś niepokojącego. Czego mógł chcieć? Zaufać komuś takiemu to jak głaskać obcego psa - możesz zyskać przyjaciela lub stracić rękę. Można wiele ryzykować, ale wygrać nawet więcej.
- Czego chcesz? - cały czas zaciskała palce.
- Wsparcia, współpracy, przyjęcia do grupy.
- Skąd wiesz, że mam grupę?
- Można powiedzieć otwarcie: obserwuje Cię od sytuacji w kościele.. wiesz.. odkąd to wszystko się zaczęło.
- Jesteś chory. - wycofywała się mówiąc te słowa.
- A Ty nieostrożna. - złapał ją za gardło tak mocno, że zmusił ją do upuszczenia noża.
    Więc to tak umrę - pomyślała. - Mogłoby mi się stać cokolwiek innego w tym świecie krwi i zła, mogłam zostać zjedzona, rzucona na pożarcie...
- Nic Ci nie zrobię. Proszę o trochę posłuszeństwa czy t...? - Nie skończył mówić. Kula pistoletu przebiła mu brzuch, a jego martwe ciało upadło na zimną ściółkę. Marta powoli podniosła głowę znad czerwonej plamy krwi pod jej stopami, sytuacja była dla niej niezrozumiana. Niezidentyfikowana osoba najprawdopodobniej uratowała jej życie.
 - Śmiało, możesz dziękować - powiedział oschle wybawca, wyglądał na zmęczonego i wycieńczonego. Był średniego wzrostu brunetem, mniej więcej w jej wieku.
 - Dziękuje.. - opowiedziała cicho.
    Chłopak podszedł do zastrzelonego mężczyzny i powtórzył to, co zrobił wcześniej, tym razem w sam środek głowy. Brunet był przerażający, przed chwilą zabił innego człowieka, jakby było to dla niego rutyną.
  - Musiałem to zrobić, zmieniają się w te skurczybyki.. - powiedział tym samym ospałym głosem.
  - Skąd się tu wziąłeś?
                                                   ...

       

Nowe miejsce.

B

Sztywni otoczyli szopkę. Z każdej strony było słychać uderzanie i drapanie o drewniane ściany. Wiedzieli, że szopa długo nie wytrzyma i muszą się jak najszybciej wynosić.
Marta zaczynała się denerwować.
- Jak się stąd wydostaniemy? Lada chwila wedrą się tu do środka.
- Sami nie damy im rady, jest ich zbyt dużo - odparł Marcin
- Wejdę na dach, zeskoczę na dół i postaram się ich odciągnąć. Wy wyjdziecie bocznymi...
- Nie ma mowy! - przerwała mu Oliwia. - Nie mogę Ciebie stracić! Możemy się posłużyć się moim telefonem. Zostało mi w nim jeszcze odrobinę baterii. Włączę muzykę i wyrzucimy go przez okienko pod dachem. Wtedy będzie szansa na ucieczkę.
- W takim razie szybko - rzekła Marta. - Deski już zaczynają się łamać.
Denis zabrał od Oliwii telefon, włączył muzykę i ustawił jak największy głos.
- Obym trafił. - pomyślał w duchu.
Wziął zamach, rzucił i nie chybił. Telefon wyleciał przez okno i wylądował jakieś trzydzieści metrów od zombiaków. Prawie wszyscy z nich odeszli od szopy i rzucili się w stronę telefonu. Wtedy boczne drzwi otwarły się z hukiem. W czwórkę wyskoczyli z nożami w rękach i z całym bagażem na plecach. Każdy szwendacz, który wszedł im w drogę padał na ziemię ze świeżą raną od noża na głowie. Klimatu do ucieczki dodawał utwór Highway To Hell zespołu AC/DC wydobywający się z głośnika telefonu, który był obiektem zainteresowania większości zombiaków.
Grupie udało się uciec. Znaleźli się na ścieżce do jakieś wioski. Wywnioskowali to po tym, że w oddali było widać domy. Bez zastanowienia ruszyli do przodu.
Marcin odetchnął z ulgą.
- Udało się nam.
- Taa... - odparł Denis. - Najciekawsza pobudka w moim życiu. Nic wam się nie stało?
- Bywało lepiej - mruknęła Oliwia
- Jestem cała - rzekła Marta
- Ja też - powiedział Marcin - Macie jeszcze coś przydatnego w tych waszych plecakach?
- Solidny, drewniany łuk i jakiś tuzin strzał. Poza tym to jeszcze parę noży, trochę prowiantu, sznur i latarkę. - rzekł Denis
- Potrafisz strzelać? - zapytał
- Średnio. Za to Oliwia jest w tym bardzo dobra. A jak u was? Macie coś przydatnego?
- Poza nożami i żywnością? Niezbyt - odparł
Zatrzymali się. Znaleźli się przed małą wioską. Była bardzo zadbana. Na pierwszy rzut oka wyglądała jakby ominęła ją apokalipsa. Niestety cały obraz popsuły cztery zombiaki krążące po ulicy.
- Zajmijcie się nimi. - rzekł Denis - Zaraz was z Oliwią dogonimy. Musimy porozmawiać chwilę na osobności.
Marcin westchnął, wyjął nóż i ruszył w stronę szwendaczy. Marta podążyła za nim.
Jak już się oddalili Oliwia się odezwała.
- Zaufałeś im? W dodatku taki miły jesteś. Co się z Tobą stało? Byłam przekonana, że wyrzucisz ich z tej szopy jako przynętę, czy coś w tym stylu.
- Nie myślałem czysto. Nagle nas obudzili, mieli broń i zaufali nam pierwsi. Do tego... mam już dosyć bycia ciągle poważnym, silnym i ostrożnym. Nie mam już więcej sił, ten cały koszmar trwa już prawie tydzień. Przyda się trochę towarzystwa.
- Robisz co tylko możesz. Musisz odpocząć.
- Wszyscy musimy. Mam nadzieję, że tutaj coś znajdziemy. Ta wioska wygląda na...
- Ani kroku dalej! - Rozległ się dojrzały, męski głos - Wynoście się, albo tego pożałujecie!
Na balkon domu na przeciw, którego stali Marta i Marcin wyszedł facet w średnim wieku. Był gruby, a na jego krótkich, czarnych włosach można było zauważyć już siwe.- Wybacz. Nie wiedzieliśmy, że ktoś tu jest. - powiedział zaskoczony Marcin
- Teraz już wiecie. Daję wam dziesięć sekund. - wyjął z kieszeni pistolet i zaczął w nich celować.
Denis i Oliwia nadal niezauważeni przez mężczyznę zaczęli się skradać do przodu w stronę świeżo poznanych znajomych. Oliwia dobyła łuku.
- Spokojnie, już odchodzimy. Może powiesz nam gdzie znajdziemy jakieś schronienie? - zapytał jeszcze Marcin
- Ostrzegałem! - krzyknął mężczyzna
Rozległ się strzał. Marcin odchylił się do tyłu, po czym upadł na kolana trzymając się dłonią za lewe ramię. Jego ręka zaczęła ociekać krwią.
- Ty draniu! - krzyknęła Oliwia i wypuściła strzałę w stronę mężczyzny
Trafiła go w brzuch. Mężczyzna upadł na kolana jedną ręką trzymając się strzały, a drugą poręczy. Denis wbiegł przez drzwi do mieszkania w którym znajdował się ten facet, który w tym momencie próbował sięgnąć po broń. Chłopak go wyprzedził, zabrał broń, zrobił dwa kroki do tyłu i celował w głowę przeciwnika.
- Głupio zrobiłeś. - rzekł spokojnym tonem Denis
Mężczyzna zaczął się cicho śmiać. Wydobył z kieszeni nóż i chciał nim rzucić. Chłopak to zauważył i bez chwili wahania nacisnął spust. Bezwładne ciało osunęło się na ziemię. Zapadła cisza. Nastolatek po chwili zamknął oczy i zaraz je otworzył, odłożył pistolet i zszedł na dół do reszty. Marcin krwawił. Trzeba było wyjąć kulę i opatrzyć ranę. Pomogli mu wejść do środka mieszkania na którego balkonie leżał trup.
Ranny chłopiec usiadł na krześle w kuchni.
- Spróbuję wyjąć kulę. - powiedziała Marta, po czym odwróciła się do Denisa - Znajdź mi coś do dezynfekcji, chusteczki i jakieś tabletki przeciwbólowe. Oliwia. Ty mi poświeć latarką.
Denis znalazł chusteczki, bandaże, alkohol i paczkę aspiryny. Marcie udało się wydobyć kulę i zabandażować ranę.
- No to jesteśmy kwita. - zażartował Marcin
- No ja myślę. - uśmiechnęła się Marta - Bałam się, że coś schrzanię. Pierwszy raz w życiu bawiłam się w chirurga. Teraz najważniejsze żeby się zagoiło. Odpoczywaj, a my pójdziemy ogarnąć trochę to miejsce.
- Zbliża się wieczór. Pójdę pozbyć się trupa. - powiedział Denis
- Idę z Tobą - dodała Oliwia
Znieśli zakrwawione zwłoki po schodach na dół i wynieśli na zewnątrz wioski. Po drodze natrafili na kilka zombi, z którymi sobie spokojnie poradzili.
Jak wrócili czekała na nich skromna kolacja w kuchni przy świeczce. Marta przyrządziła ziemniaki wraz z pieczoną rybą.
- Oliwia, jutro śniadanie ty przyrządasz, ja nie będę tutaj gosposią. - zaśmiała się Marta
- Dobrze, ale Denis też jest chętny. Umie gotować. - roześmiała się Oliwia
- No dzięki. Jestem tutaj w tym momencie jedynym sprawnym fizycznie chłopakiem i mam jeszcze przy garach siedzieć. - odparł Denis
- Oj no już nie marudź. - powiedziała Oliwia i zasiadła do stołu
Po kolacji, zabezpieczyli wszystkie drzwi i okna. Jeszcze trzeba było rozstrzygnąć kwestię spania. W mieszkaniu na piętrze znajdowało się dwuosobowe i na parterze rozkładana kanapa na której zmieściły by się dwie osoby. Łózko było wygodniejsze, więc zgodzili się, że ze względu na swoją ranę będzie na nim spać Marcin wraz z Martą, ponieważ kanapę zajęli Denis z Oliwią.
- Znowu śpimy razem? - zaśmiał się Marcin
- Na to wygląda. - odparła dziewczyna
- Ten zapach krwii trochę przeszkadza. Nie czuję się tu bezpiecznie. - rzekł chłopiec
- Tym razem nie jesteśmy sami. - uspokoiła go Marta
- Wiem. Zaczynam się coraz bardziej do nich przekonywać. Cieszę się, że ich spotkaliśmy. Ale... - urwał Marcin - Co jak ten koleś tu nie był sam? W takim razie w każdej chwili możemy się spodziewać towarzystwa.
- Jesteśmy zabezpieczeni od środka. Jak ktoś spróbuje się tutaj dostać to wszyscy się obudzimy. Jest późno, kładź się spać.

Zapadła noc.  

"Benzin" - czyli spory między grupą.

A.

- Hej! Jesteście pierwszymi żywymi ludźmi których widzę! – krzyknął chłopak w czapce. Gosia i Arek popatrzeli po sobie.
- Zabieramy go – powiedziała dziewczyna. Mina Arka jednak mówiła, że nie ma na to ochoty.
- Im mniej nas, tym łatwiej przeżyć – Powiedział do Gosi. Oczy otworzyły jej się szeroko.
- Chyba zwariowałeś! Nikogo nie zostawię na pastwę zdechlaków!- podniosła głos i wyszła z samochodu, biorąc ze sobą kluczyki. Podeszła do chłopaka w czapce i podała mu rękę:
- Jestem Gosia, ale możesz mówić na mnie Shadow- i uśmiechnęła się na widok napisu na czapce. Linkin Park, tak to jeden z zespołów, który lubiła słuchać do biegania.
- A ja Kamil, mam nadzieję, że nie sprawiam wielkiego kłopotu – powiedział patrząc na Arka w samochodzie.
- Spoko, nie ma problemu, ale lepiej, żebyś siedział z tyłu. Rozumiem, że możemy Ci ufać? – Uśmiechnęła się do chłopaka i pociągnęła go na tył vana.
- Jaaaasne, i tak nie został mi już nikt ze starych znajomych, zawsze przydadzą się nowi. – odpowiedział, wchodząc do środka.
Samochód był małym domkiem, posiadał stół i miejsca siedzące, nawet ubikacja się zmieściła. Auto z zewnątrz nie wyglądało na takie, które mogłoby pomieścić tyle rzeczy. Jeszcze te wszystkie bronie…
Czerwonowłosa usiadła za kierownicą i ruszyła. Kamil usadowił z tyłu na fotelu tak, żeby widzieć cały przód. Arek siedział naburmuszony i warczał przy każdej okazji. Wycieczka nie wydawała się zbyt przyjemna… W końcu Gosia nie wytrzymała i załączyła radio. Oczywiście niewiele można było znaleźć na linii, ale miała swoją mp3. Podłączyła ją i poleciała jej nuta. Od razu poczuła się lepiej. Arek znowu coś tam marudził pod nosem. W końcu nie wytrzymał:
- Mogłabyś to ściszyć. Nie każdy musi słuchać tego co Ty.- Dziewczyna spojrzała na niego z podniesioną brwią, uśmiechnęła się sarkastycznie i podgłośniła jeszcze bardziej. Arek w tym momencie złapał jej rękę, odrzucił od pokrętła i ściszył.
- Aleś Ty drażliwy… - Powiedziała do niego, ciągle się uśmiechając. Nie wiedziała, że chłopak, tak naprawdę dopiero niedawno uświadomił sobie, że jego życie się zmieniło. Że jego ukochana nie żyje. Źle znosił myśl, że w jednej chwili jego cudowne życie, stało się strasznym koszmarem. Nie potrafił zrozumieć dlaczego taki Kamil, wyrostek, żyje a jego Ewelina nie. Kiedy zamykał oczy widział jej zmienią twarz, kiedy go atakowała. Łzy ciągle pchały mu się pod powieki.

- Kamil, to jak to z Tobą jest? Dlaczego jesteś sam? – Spytała Gosia, spoglądając na chłopaka w lusterku wstecznym.
- Rodzina zginęła w wypadku, a ja byłem w domu dziecka… Życie nie rozpieszcza, chociaż to co nastało teraz, jest gorsze od wszystkiego co mnie spotkało kiedyś. Chodzące potwory, tego nie było…
- Zombie – powiedział cicho Arek. Oboje spojrzeliśmy na niego. On odwrócił się do Kamila i powiedział:
- To są zombie, atakują, gryzą, a ten kto zostanie zaatakowany staje się jednym z nich. Jak nic apokalipsa zombie. Nikt przecież by nie wpadł na to, że historie z filmów mogą być prawdziwe... –  Gosia całkiem się ucieszyła, że Arek odzywa się do Kamila, bo przecież zależało jej na dobrych kontaktach w ekipie. W pewnym momencie auto lekko szarpnęło, przez co dziewczyna zerknęła na stan paliwa.
- No pięknie… Musimy znaleźć jakąś stację benzynową i sklep najlepiej. Benzyna się kończy, a i jakieś ciasteczka by się przydały – Powiedziała do chłopaków.  Teraz wszyscy uważnie obserwowali otoczenie. Prawdopodobnie znajdowali się w Świdniku, ale nie byli pewni. Znak który pojawił się przy drodze, informował o stacji. Więc jechali w tamtą stronę.
W koncu ujrzeli to co było im tak potrzebne. Nie mogli mieć pewności, że jeszcze będzie jakaś benzyna, ale musieli w to wierzyć. Zatrzymali się przy dystrybutorze. Gośka wyszła, przejrzała okolicę, nie znalazła nikogo i niczego. Sprawdziła dystrybutory. Okazało się, że jednak ludzie nie myślą, kiedy każe się im uciekać i benzyny było dosyć. W środku stacji było kilka umarlaków, ale słysząc samochód rzuciły się na szybę, więc nie były zagrożeniem. Nie było co wchodzić do środka, bo na półkach zionęło pustkami.
- Po jedzenie pojedziemy do miasta, może tam będzie więcej sklepów. – Jak powiedziała 26 latka, tak zrobili. I podjechali do pierwszego sklepu jaki napotkali. Zatrzymali się przed nim, obserwując okolicę. W tych czasach trzeba było być bardzo ostrożnym. One były wszędzie.
- Musimy iść wszyscy, przeszukać okoliczne sklepy – Powiedział tym razem Arek. Pozostała dwójka pokiwała głową.
- To może najpierw wejdźmy do tego sklepu?- spytał nieśmiało Kamil.  Sklep ten okazał się dosyć pokaźny, więc musieli się bardziej skupić na pilnowaniu i szukaniu na raz.
- Może idź tam?- Gosia wskazała Kamilowi jakieś miejsce:
- Poszukaj czegoś do jedzenia na dłużej, jakiś puszek, słoików, coś z długim terminem przydatności.- Chłopak wziął sklepowy koszyk i ruszył we wskazanym kierunku. Nie było to daleko, bo nie chcieli za bardzo się rozdzielać. Arek zbierał resztki plastrów i tabletek przeciwbólowych.
- Weź też nospę, jeżeli jest – szepnęła do chłopaka. Wydawało się jej, że coś słyszy. Uroki posiadania dobrego słuchu. Nie wiedziała jednak, czy jest to umarlak, czy może wiatr w rurach. Pakowała do swojej torby co tylko można było i wtem usłyszeli głos:
- Coście za jedni!?- Przed nimi stała młoda dziewczyna, wystraszona, ale zdeterminowana. Miała przed sobą nóż w rękach.
- Jestem Arek.- powiedział chłopak wychodząc przed pozostałą dwójkę. – Gośka i Kamil – wskazał głową na przedstawionych.
Dziewczyna lekko drżącym głosem odpowiedziała:
- Ola.
- Możesz odłożyć nóż, nic Ci nie zrobimy – wtrąciła się Gosia, która czuła się odpowiedzialna za wszystkich. Chwilę trwało nim młodsza dziewczyna opuściła rękę z bronią.
- Jesteś tutaj sama?
- Tak. Mogę… Się przyłączyć? – zapytała nieśmiało, a grupka popatrzała po sobie. Gosia podejrzewała, że Arek może mieć obiekcje, więc zawczasu chciała uprzedzić jego słowa:
- Nie zostawimy jej – Powiedziała szeptem do chłopaków. Nie zauważyli nawet, że Ola schowała się z powrotem za ladę, dając im czas do namysłu.
- Nie ma problemu – powiedział zaskakująco dla pozostałej dwójki Arek.
- Mnie tam się nawet podoba, powinno być w porządku – powiedział Kamil.
- Cóż… Mam nadzieję, że potrafisz posługiwać się tym nożem – powiedziała niby poważnie Gosia, po czym zauważywszy uśmiech na twarzy dziewczyny, sama uśmiechnęła się od ucha do ucha i podała rękę nowej osobie w ekipie.
- Teraz musimy szybko pozbierać to co się nadaje jeszcze do zabrania. Mamy samochód, więc bierz co wpadnie Ci w ręce i wyda Ci się to przydatne – powiedział do niej Kamil.

Skończyliśmy „zakupy”, szybko wpakowaliśmy się do samochodu, bo zza sklepu wychodziły zwłoki chcące zjeść nas na obiad… Ruszyliśmy przed siebie, a ogonek zdechlaków próbował nas dogonić. Oczywiście na marne…