sobota, 7 grudnia 2013

Miły domek

Ada obudziła się o świcie. Przeszła przez małe mieszkanie, w którym się zatrzymali i poszła do kuchni.Wyjęła z szafki dwie miski i przetarła je jakąś szmatką. Otworzyła puszkę i napełniła naczynia. Postawiła miski na stole i rzuciła łyżką w chłopaka. Cyprian otworzył szeroko oczy i zaczął szaleńczo wymachiwać nożem przez co spadł na podłogę. Dziewczyna rozbawiona scenką zachłysnęła się i krztusząc się wypluła kęs mięsa na podłogę.
-Następnym razem mogłabyś mnie obudzić normalnie - powiedział zgryźliwie chłopak rozciągając się.
-Tak było więcej zabawy. Poza tym nie zmuszałam cię, żebyś ciął powietrze - stwierdziła - masz to twoje śniadanie - wskazała ręką na miskę. Chłopak błyskawicznie ją chwycił, po czym jeszcze szybciej odstawił.
-Ta breja jest zjadliwa? - spytał patrząc z obrzydzeniem na posiłek.
-Sam sprawdź - powiedziała i wzięła do ust kolejną porcję. Danie smakowało jak wyżuta guma, ale to jedyne co mieli. - Jeśli chcesz czegoś lepszego idź znajdź. Wczoraj ci nie poszło - dodała po chwili. Byli w mieście od dwóch dni, a jedyne co znajdowali to sztywnych i zgniłe jedzenie. Trudno się jednak dziwić. W mieście każdy kto pozostał zabrał długoterminowe jedzenie i uciekł jak najdalej, lub zabarykadował się w mieszkaniu.

***
Przemierzali przecznice pieszo wchodząc do kolejnych mieszkań. To co znajdowali było gorsze niż na obrzeżach. "Czy ludzie w mieście nie mogli kupować czegoś na wszelki wypadek?" Pytała się w myślach Ada. To co znajdowali w co drugim domu to alkohol. Mnóstwo alkoholu.
Dziewczyna nie mogła powstrzymać gniewu, więc gdy zobaczyła w kolejnym mieszkaniu sam trunek nie wytrzymała i cisnęła z całej siły butelką w ścianę. Wino spłynęło po ścianie niczym rozwodniona krew.
Chłopak przeszukujący sąsiedni pokój słysząc hałas od razu przybiegł z pistoletem w gotowości. Lecz zdziwił się widząc dziewczynę siedzącą na podłodze i obracającą w ręku kawałkiem zielonego szkła. Myślał, że zastała gromadkę zombie.Widząc na ścianie czerwoną plamę i kawałki szkła szybko odgadnął co się stało. Usiadł koło niej i spojrzał na jej ręce. Krew zaczęła spływać po jej palcach. Zdecydowanie za mocno ściskała dłonie. Delikatnie odebrał jej szkło. Wyjął z kieszeni kurtki bandaż i owinął jej wokół ręki. Ada się nie odzywała, a chłopak nie chcąc przerwać tej ciszy również nie zaczynał rozmowy. Siedzieli w pokoju przez chwilę po czym ruszyli na dalsze poszukiwania.
 
***
Niedaleko tymczasowej kryjówki trafili na uliczkę, w której stały same domki jednorodzinne. Połowa była tak zniszczona, że darowali sobie przeszukiwanie ich. Byli bardzo zdziwieni brakiem sztywnych. Na tej uliczce było bardzo cicho i czysto. Nie było walających się śmieci, trupów czy chociażby krwi. Nie przejeli się tym zbytnio  Idąc chodnikiem natrafili na dość mały domek, w porównaniu do innych. Dziewczyna pomyślała, że skromny domek może oznaczać zapasy.
Już od progu uderzyła ich nozdrza okropna, drapiąca w gardle woń. Nie był to zapach rozkładu, do którego Ada się już przyzwyczaiła. Było to coś zupełnie innego, choć brunetka wiedziała, że nie jest jej to obcy swąd. Chłopak zbytnio nie przejmując się fetorem wszedł na piętro mieszkania. Dziewczyna stała w wejściu, lecz myślami błądziła po zakamarkach swojej pamięci. Dopadały ją tylko wspomnienia dzieciństwa. Często jak zostawiło się włączoną kuchenkę to czuć było to, lecz nie tak intensywnie. Kuchenka...
-Gaz!-krzyknęła dziewczyna.
-Co?-odkrzyknął z góry Cyprian. Chłopak jej nie usłyszał, przez trzaskanie szafkami. To nic, wystarczy, że nie będzie wzniecał ognia. Czasy apokalipsy im sprzyjały ze względu na brak prądu w domu. Odetchnęła z ulgą. Nagromadzonego gazu było na tyle dużo, że spokojnie rozniesie całą tą chałupę.
Usłyszała przeciągnięty jęk na górze. Zombie.
-Ehh... Cyprian sobie poradzi z jednym - pomyślała - przecież ma broń. - I nagle doszło to do niej ma tylko pistolet. Sam stwierdził, że nie umie się posługiwać nożami i inną bronią białą. Szybko wybiegła z mieszkania, przy drzwiach słysząc dźwięk towarzyszący przeładowaniu pistoletu. Po chwili usłyszała wystrzał i eksplozję. Siła wybuchu odepchnęła ją kilka metrów w przód. Podczas lotu poczuła falę gorąca na plecach. Upadła na trawnik i zemdlała. Po paru minutach doszła do siebie i powoli próbowała wstać. To cud, że sztywnych nie było w pobliżu, ale nie ma co się cieszyć. Eksplozja była na tyle głośna, że zaraz ściągnie wszystkie z okolicy. Przy wstawaniu czuła przeszywający ból pleców i kłucie w okolicy żeber. Pewnie złamała parę przy upadku. Podeszła do pobliskiego drzewa i wzięła grabie. Były dobre do podpierania się i w razie spotkania sztywnych mogła trzymać je na odległość. Skierowała się w stronę mieszkania, w którym się zatrzymali. Wyjęła pistolet i trzymała go w gotowości. Już w połowie drogi zauważyła kilka nadciągających zombie. Były jeszcze daleko, ale mimo to dziewczyna przyśpieszyła i od razu poczuła mocniejszy ból w żebrach. Gdy już była przy drzwiach ostatni raz się odwróciła. Sztywni nadchodzili ze wszystkich stron na ucztę. Szybko zamknęła i zabarykadowała drzwi.
Obejrzała plecy w łazience. Nie wyglądały dobrze, ale lepiej niż sądziła. Zdjęła bluzkę, a raczej strzępy. Kawałki ubrań przyczepiły się do pleców, a oderwanie ich było bardzo bolesne. Poczuła się jakby zdzierała skórę. Nie było to nietrafne odczucie, gdyż ciuchy odchodziły ze skórą. Zabieg oczyszczania dopełniło obfite polewanie wodą. Znalazła w apteczce maść na oparzenia i grubo posmarowała plecy, po czym obandażowała się ciasno bandażami elastycznymi, żeby żebro miało jakieś usztywnienie.
Podeszła do okna sztywni szukali ofiary. Były ich dziesiątki. Ale dziewczyna i tak nie zamierzała wychodzić w najbliższym czasie. Samochód stał bezpiecznie w garażu, a ona w domu. Jeśli będzie zachowywać się cicho trupy w ciągu paru dni rozejdą się, a ona zdąży wyzdrowieć. Ada zasłoniła okna kocami i ręcznikami. Żadne światło czy ruch nie mogło zdradzać jej obecności. Zaczęło robić się coraz zimniej na dworze, ale brunetka nie miała jak napalić w kominku. Była zbyt zmęczona. Założyła więc kilka znalezionych ciuchów i zebrała z całego domu kołdry i różne nakrycia. Czując się w miarę bezpiecznie, otulona w kilka kołder położyła się spać z nożem w gotowości.


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Randez vous z truposzami.


Witam :) kolejna informacja od autorki. Notka pomysłem jest Mikołaja, ale napisałam ją prawie całą od poczatku zmieniają niektóre wątki, także też trochę się zmęczyłam przy tym ;) Mam nadzieję, że będzie się podobać :) pozdrawiam
************************************************


 Podeszła do śpiących chłopaków cicho jak myszka. Chwilę ich obserwowała, po czym podeszła do jednego z nich i trzymając nóż w gotowości, szepnęła:
- wstawaj, kimkolwiek jesteś – Jak się spodziewała, reakcji nie było więc jeszcze raz powtórzyła, tym razem głośniej:
- Wstawaj – Mikołaj obudził się ledwo, wyglądał jak zombie z przekrwionymi oczami. Odezwał się półprzytomnie: - Kim Ty jesteś i jak tu weszłaś, przecież pozamykaliśmy wszystko … - I zasnął ponownie, nim doczekał się na odpowiedź. Dziewczyna nie wytrzymała i wrzasnęła dobitnie:
- Wstawaj, bo Cię pokiereszuję! – Tym razem Mikołaj nie pomylił rzeczywistości ze snem i obudził się. Konrada także obudził donośny głos dziewczyny.
- Odpowiadajcie, jak się tu dostaliście?        
- Słuchaj, odłóż nóż, to porozmawiamy – Powiedział spokojnym głosem Konrad.
- Chciałbyś! Nie ma mowy! – odpowiedziała dziewczyna hardo. Stała zbyt blisko Mikołaja i nie była zbyt uważna, bo ten wytrącił jej nóż z ręki, ale nie zauważył, że za plecami chowała jeszcze tasak. Dziewczyna wystraszona, zamachnęła się na młodszego chłopaka. Mikołaj nie zdążył się odsunąć i został ranny w ucho. Rana duża nie była, ale krwawiła obficie. Konrad widzac to, rzucił się na dziewczynę i ją obezwładnił. Związali jej ręce i kazali usiąść na krześle. Wykonała ich polecenie całkiem niechętnie, ale nie miała wyboru. Męska cześć tej imprezy zaczęła pytać o różne rzeczy: kim jest, co tu robi, czego chce. Dziewczyna się nie odzywała, co Mikołaja tylko podburzyło i wziął jej nóż do ręki i:
- Albo zaczniesz mówić, albo zobaczysz do czego jestem zdolny – mówiąc to przejechał lekko nożem po jej twarzy. Dziewczyna wystraszyła się, ale milczała nadal.
- Zaczniesz mówić czy nie?- Podniósł głos chłopak
- A co chcesz wiedzieć cieciu? – Mikołajowi skoczyło ciśnienie, wbił nóż w stół i wycedził przez zęby:
- Zawsze bądź miła, dlatego kto ma broń.
- Jak chcesz, to mnie zabij.
- Uwierz, że mogę zrobić coś gorszego, jeżeli będziesz mnie doprowadzać do szewskiej pasji. – Uśmiechnął się. Konrad przyglądał się dotąd milcząco, ale w końcu odezwał się :
- Odpuść jej –
- Ona chciała Nas zabić i mam za to jej odpuścić?
- Tak, Masz jej odpuścić – twardo stwierdził Konrad.
- Bo co mi zrobisz? – Mikołaj był coraz bardziej zły.
- Nic. Zostaw ją i tyle.- Konrad odsunął młodszego kolegę i odezwał się do dziewczyny:
- Wybacz za niego, ale jest trochę porywczy. Przez długi czas był sam. Ma dosyć nieprzyjemne doświadczenia z obcymi. – Dziewczyna na to uśmiechnęła się do Konrada i odpowiedziała:
- Zdążyłam zauważyć, że nie do końca jest normalny.
-  To może się przedstawisz, i powiesz nam trochę o sobie? – Zaproponował Konrad.
- Milej by mi się opowiadało, bez związanych rąk i poczucia braku bezpieczeństwa…
- A no racja – i Starszy chłopak uwolnił dziewczynę. Mikołaj w Tym czasie stał gdzieś z boku i się denerwował. Wiedział jednak, że nie może pozwolić swoim instynktom panować nad sobą.
- Kiran. Jestem Kiran. A to dom mojej siostry. Kiedy tylko to wszystko- tutaj pokazała rękami wielki okrąg – się popsuło, zebrałam się w sobie i przybyłam tutaj najszybciej jak mogłam. Nie było to łatwo i zajęło mi to trochę czasu. Kiedy dostarłam niestety, nikogo już tutaj nie zastałam. Znając jednak moją siostrę i jej zamiłowania, wiedziałam, że tutaj będzie mi bezpiecznie. – zakończyła, jakby chcąc jeszcze coś powiedzieć, jednak po dłuższej chwili, niczego już nie dopowiedziała. Siedziała ze spuszczoną głową. Mikołaj podszedł do dziewczyny, wziął ją za rękę, podniósł z krzesła i wytarł łzy. Ona przytuliła się w podzięce, szybko jednak puszczając chłopaka, przypomniawszy sobie jego wcześniejsze zachowanie. Mikołaj uśmiechnął się lekko.
- Mam nadzieję, że możemy Ci zaufać. – Mikołaj w tym momencie wyciągnął rękę do Kiran. Ona pociągnęła nosem, podała mu swoją i powiedziała:
- Myślę, że nie ma problemu. Jesteście może głodni? W piwnicy mam dużo przetworów, a w spiżarce są konserwy i suszone mięsko. Moja siostra myślała naprawdę o wszystkim.
- Mam nadzieję, że żyje, bo nie spotkaliśmy na swojej drodze zbyt wielu żywych – Powiedział Konrad do dziewczyny.
- Myślę, że jak się to zaczęło to wyjechała, bo brakuje ubrań, rzeczy i samochodu. Chcę, żeby żyła. To moja jedyna siostra, bliska mojemu sercu.  – Wszyscy razem ruszyli na przeszukanie spiżarki. Chłopcy jeszcze nie do końca ufali Kiran, dlatego pilnowali jej. Ale jak tylko ujrzeli co ma do jedzenia, nie mieli obaw. Zabrali się za pałaszowanie jedzenia. Było tam wszystko, a do popicia pyszny kompot!
Kiedy już szczęśliwi, z pełnymi brzuszkami odeszli od stołu, poszli położyć się spać. Kolejnego dnia rano, wstali wyspani i w całkiem dobrych nastrojach usiedli do stołu. Po zjedzeniu śniadania, zaczęli rozmowę przy kawie, na temat domu i okolic. Mikołaj, po tym co usłyszał od Kiran, stwierdził, że przydałoby się zrobić porządny zwiad wioski. Reszta się z nim zgodziła i zaczęli przygotowania do wyjścia.

W pierwszych domach nie znaleźli nic ciekawego, nawet jakiś dużych ilości zombie nie spotkali. Starali się jednak mimo wszystko zabierać to co mogło przydać się im w przyszłości. Po jeszcze kilku domach natknęli się na dosyć podejrzany dom, bo na podwórku znajdowało się małe stadko chodzących umarlaków, a drzwi do domu były wyrwane z zawiasów. Pozbyli się zombiaków dosyć szybko i cicho, żeby nie sprowadzić ich więcej na siebie. Mikołaj znając obrzydzenie Konrada do ubijania zombie powiedział:
- Wejdę do domu sam i przeszukam go, a wy pilnujcie wyjścia, żeby żaden nas nie zaskoczył.
- Chyba śnisz, nie pozwolę Ci, żebyś zginął przypadkiem, bo zachciało Ci się bohaterować. – odezwał się dziarsko Konrad. Kiran też wyciągnęła przed siebie swój topór, stając w bojowej pozie.
- jak tam chcecie, ale wolałbym Was tutaj. – zniesmaczony chłopak ruszył do domu, od razu kierując się na schody prowadzące na pierwsze piętro. Coś go przyciągało. Konrad i Kiran poszli przeszukać parter. Mikołaj szedł przed siebie, ale że dom należał do tych dużych, to sprawdzał każdy pokój. W pierwszym z brzegu zobaczył dwóch zombie, kończących swoją ofiarę. Był nią jakiś facet po czterdziestce, a właściwe już resztki. Mikołaj zabił oba potwory mocnymi machnięciami siekiery, oraz dobił resztki osobnika zjadanego. Poszedł dalej, do kolejnego pomieszczenia, gdzie niestety znowu widział tragiczny widok. Następne pokoje były puste. W przedostatnim pokoju całe stadko zjadało jakąś rodzinę. Smutny widok, ale najbardziej rozgniewał Mikołaja widok, jak dwa żywe trupy rozrywały małe ciałko dziecka. Nie mógł tego znieść, wpadł w wielki szał. Jak wpadł do pokoju, to nic nie mogło go zatrzymać. Część Zombiaków wypatroszył siekierą, część wykończył nożem. Jednemu wbił nóż głęboko pod gardło, trafiając do mózgu. Niestety nie zauważył jednego z nich, jedzącego jakąś nogę pod drzwiami. Ale miał szczęście, Bo Mikołaj i Kiran mieli trochę mniej zabijania na dole i zdążyli już dojść do chłopaka. Widzieli tą masakrę, którą zrobił i zabili ostatniego Zombiaka, który miał w zamiarze zjedzenie mordercy swoich współtowarzyszy. Całą ekipą dobili ruszające się resztki umarłych i kiedy już wychodzili, Mikołaj usłyszał głos z szafy:
- Czy… czy mogę Wam zaufać? – cichutki kobiecy głosik, sprawił, że Mikołajowi zjeżyły się włosy na karku. Otworzył nieufnie szafę, przygotowany do obrony, ale to co zobaczył sprawiło, że padł na kolana i się rozpłakał.
- To naprawdę Ty? – spytał dziewczyny. To była Jola, jego dziewczyna, której poszukiwał, nim poznał Konrada. Dziewczyna podeszła do niego i też przyklęknęła i przytuliła się do niego. Przez chwilę trwali tak, przytulając się na klęcząco. W końcu oboje podnieśli się. Mikołaj złapał twarz swojej ukochanej w ręce i pocałował ją. Po chwili ciszy, Konrad zapytał:
- Czy Ci tutaj i reszta, to Twoja rodzina? – Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko smutno pokręciła głową. Nie mogła się patrzeć dokoła, bo od razu zaczynała płakać. Pozbierali się szybko stamtąd i wyszli z domu. Nie mogli tam więcej przebywać, gdyż było to zbyt straszne dla Joli. Po tych przeżyciach nie mieli już sił na dalsze poszukiwania, postanowili więc wrócić do domu Kiran.  Było coraz później, dlatego wydał im się to idealny plan. Jola nie wyglądała zbyt dobrze, więc musieli się nią zająć, nakarmić i wesprzeć psychicznie. W końcu poszli spać. Kiran i Konrad pozwolili Mikołajowi i Joli nacieszyć się sobą, więc dali im osobny pokój. Najpierw zakochani rozmawiali przez pół nocy, aż w końcu zasnęli w swoich objęciach.

Kiedy kolejnego dnia Kiran i Konrad obudzili się, zauważyli że Jola i Mikołaj nawet nie zeszli na dół i prawdopodobnie są jeszcze w łóżku.
- Lepiej ich nie budzić. Tyle czasu się nie widzieli, że pewnie próbowali nadrobić stracony czas, w każdy możliwy sposób– powiedziała Dziewczyna i uśmiechnęła się szeroko do Konrada. Ten roześmiał się, bo zrozumiał częściową aluzję Kiran. Oboje poszli do kuchni przygotować śniadanie.
- Myślisz, że musimy zanieść im do łóżka jedzenie? Może są tak wyczerpani, że nie potrafią doczołgać się na dół – zażartował starszy chłopak.
- Nie. Za dobrze im by było, jeszcze by się przyzwyczaili… - Kiran pokręciła nosem z uśmiechem i zaczęła jeść swoje śniadanie. Konrad też nie próżnował. W końcu doczekali się też na zakochane gołąbki. Dołączyli do posiłku i rozmów o wszystkim i o niczym.
Kiedy już odpoczęli po jedzeniu, starszy z chłopaków stwierdził, że trzeba byłoby przetkać komin, bo coraz zimniej się robi, a cieplej już nie będzie. Dziewczyny zgodziły się, i zaproponowały, że one zajmą się w tym czasie ogarnięciem i posprzątaniem domu.
Chłopcy poszli poszukać drabiny i kiedy udało im się ją odnaleźć, musieli zdecydować, który z nich wejdzie na dach.
- Ja mam lęk wysokości. – Powiedział Mikołaj uprzedzając Konrada, który chciał coś powiedzieć.
- To niesprawiedliwe… Ja też…. – odpowiedział w końcu. Oboje się uśmiechnęli.
- No to mamy problem. – Mikołaj przez chwilę myślał, po czym zaproponował grę w marynarzyki. Próbowali kilka razy i w końcu wypadło na młodszego chłopaka.
- Ni nic no, muszę się ogarnąć i wykonać zadanie. Ale to był Twój pomysł i to Ty powinieneś tam wchodzić! – Powiedział Mikołaj do starszego kolegi. W końcu wszedł, chybocząc się po drabinie i przetkał ten cholerny komin. Kiedy już spocony, skończył i obaj poszli do domu, okazało się, że dziewczyny prawie kończyły, uszczelniły co się dało, posprzątały wszystko.
- Wychodzi na to, że my się opie*dalamy, a dziewczyny są superbohaterkami… - Powiedział Konrad po czym rzucił się na pomoc dziewczynom. Kiedy już skończyli ogarniać, Mikołaj powiedział:
- Na sąsiedniej posesji widziałem ładny stos drewna na opał. Może wybierzemy się po to? – Po chwili zastanowienia Konrad pokiwał głową. Więc chłopcy znowu się ogarnęli, przygotowali do wyjścia.  Dziewczyny postanowiły ugotować jakiś smaczny obiad w tym czasie.
Najpierw znosili drewno rękoma, ale taka praca była strasznie męcząca i mało bezpieczna, ze względu na szwędające się zdechłe truchła.
- Jakieś 3 domy dalej widziałem taczkę sporych rozmiarów, może pójdziemy po nią ? – Zaproponował Mikołaj, kiedy już nie starczało im sił na noszenie. Konrad zgodził się i poszli po nią. Niestety kiedy weszli na posesję, okazało się, ze nie jest pusta, jak się najpierw wydawało. Zombiaki zaatakowały chłopców z Nienacka. Nie zauważyli ich, dlatego nie byli na to przygotowani. Konrad źle sobie stanął, i pod naporem ciał coś mu stało się w stopę. Jednego z żywych trupów udało się mu ubić, ale drugiego jakoś nie potrafił trafić. Mikołaj miał o tyle łatwiej, że jego atakujący był w gorszym stanie, więc wbicie się w czaszkę było prostsze. Udało mu się z nim uporać bardzo szybko i rzucił się na pomoc starszemu koledze. Zabił ostatniego z tych potworów i podał rękę Konradowi, by pomóc mu wstać. Ten syknął z bólu.
- Nic Ci nie jest? – Zapytał Mikołaj.
- Chyba skręciłem sobie kostkę. – Obaj zamilkli w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia.
- Wiesz co, wezmę jakiś kij i dojdę jakoś do domu – Powiedział po chwili Konrad i zaczął rozglądać się po podwórku. Mikołaj jednak go wyprzedził i dał mu do ręki kij, który leżał obok chłopaka. Ruszyli do domu, jednak starszy chłopak szedł bardzo powoli, a to sprawiało, że stawali się łatwym celem dla zombie. Mikołaj nie wytrzymał i głosem nie znoszącym sprzeciwu powiedział:
- Wsiadaj na taczkę, zawiozę Cię. Będzie szybciej i zdążę jeszcze zwieść resztę drewna. – Konrad chcąc, nie chcąc musiał wtaszczyć się na taczkę. W tym powozie dojechali szybko pod dom, a tam już stały niecierpliwiące się na powrót chłopaków dziewczyny.
- Co się stało!? – Zapytała zdenerwowana Kiran, Kiedy ujrzała tą scenę.
- Nic takiego, małe randez vous z truposzami. A mi noga musiała wysiąść – próbował uśmiechnąć się Konrad. Jakoś zwlókł się z taczki i z pomocą Kiran wszedł do domu. Mikołaj ruszył z taczką do wyjścia.
- Stój! A Ty dokąd? – Jola zatrzymała swojego chłopaka. Jednak ten delikatnie zdjął jej dłoń ze swojego ramienia. Odwrócił się do niej, przytulił i powiedział:
- Idzie zima, zamarzniemy bez drewna, a kto teraz, jak nie ja ma to załatwić? – Po czym wypuścił ją z objęć i ruszył wykonać swoje zadanie.
Zwiózł całe drewno, był zmęczony niemiłosiernie. Ale pamiętał o tym, by zamknąć bramę za sobą i nastawić pułapki. Wchodząc do domu, zamknął za sobą drzwi i ruszył do pokoju, by się położyć. Jola poszła za chłopakiem, chcąc dowiedzieć się jak się czuje. Zasnął zmęczony koszmarnie, a dziewczyna położyła się obok niego i także poszła spać. Reszta grupy też położyła się i zasnęła, bo dzień był bardzo męczący, a kolejne miały być jeszcze gorsze…




sobota, 30 listopada 2013

Otoczeni cz. 1

– No już, obudź się! – Ktoś potrząsał nim mocno. Z trudem rozchylił powieki i niemal natychmiast tego pożałował; przez ogromne okna wlewało się do pokoju niezwykle jasne światło, aż oczy bolały. Zamrugał kilkakrotnie, by przyzwyczaić się do zmiany, po czym skupił się na Oli. Wyraz jej twarzy sprawił, że niemal natychmiast się otrzeźwiał. – Co jest? – zapytał, będąc już niemal pewnym, że nie spodoba mu się to, co usłyszy. – Sztywni. Otoczyły dom. – Szlag. – natychmiast się podniósł i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu broni. Ola podała mu jego karabin bez słowa. Kątem oka zauważył, że cały ich dobytek – spakowany w nowe, zdecydowanie większe plecaki – jest już gotowy do drogi. Pytanie było tylko jedno: jak się stąd wydostać? – Jak bardzo jest źle? – spytał, posyłając dziewczynie zmartwione spojrzenie. – Chodź i sam zobacz. Poprowadziła go ku schodom.
***
– Jak mogliśmy zapomnieć o sprawdzeniu ogrodzenia?! Z pierwszego piętra można było dostrzec znacznie więcej niż z parteru. Po ogrodzie krążyła cała horda zimnych, co najmniej trzydzieści ciał. Nie wyglądało to zbyt obiecująco. Chłopak cały czas próbował przeanalizować ich sytuację, znaleźć jakieś wyjście. Skąd wzięło się ich tyle, skoro wczoraj nie zauważyli ani jednego? – Daj spokój. Nie ma sensu obrzucać się teraz oskarżeniami. – W głosie Oli słychać było wyraźne znużenie. – Żadne z nas nie miało do tego głowy po... Sam przecież wiesz. O tak, pamiętał. Mały mutant, który rozszarpał brzuch swojej matce, by wyjść na zewnątrz. Ten widok istotnie był wstrząsający. Wytrąciła ich z równowagi świadomość, że te kreatury mogą przechodzić na kolejny poziom, że to może coś więcej, niż tylko pojedynczy przypadek; lecz nie usprawiedliwiało to kompletnego braku ostrożności, jakim się wykazali. Teraz Piotrek widział, jak bardzo niebezpieczne były takie pomyłki. Poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie dopuści, by sytuacja tak bardzo wymknęła się spod kontroli przez zwyczajną głupotę. O ile wyjdą z tego żywo. – Więc... Jakieś propozycje? – zapytał w końcu, by przerwać panującą ciszę. Ola jedynie pokręciła głową, z ponurą miną przyglądając się sztywnym na podjeździe. – W takim razie rozejrzyjmy się po domu. Może uda nam się znaleźć coś przydatnego – powiedział Piotrek, siląc się na lekki ton. Sam jednak nie był przekonany co do powodzenia tego przedsięwzięcia. Na chwilę obecną sytuacja wydawała się tragiczna. Sprawdzili kuchnię i spiżarnię, lecz oprócz zepsutego jedzenia nie znaleźli nic, co byłoby w jakikolwiek sposób jadalne. Nie mogli liczyć na to, że uda im się przeczekać i wyjść w najbardziej dogodnym momencie; nigdy nie było wiadomo, ile trzeba by było czekać na poprawę sytuacji, a biorąc pod uwagę fakt, że nie mieli praktycznie żadnego prowiantu, trzeba było przygotować się na scenariusz znacznie bardziej niebezpieczny – starcie ze sztywnymi na zewnątrz.

Nieproszony gość

Wychodząc z mieszkania zauważyła faceta grzebiącego w jej samochodzie. Przetarła oczy. To nie były omamy. Żywy człowiek zainteresował się jej kamperkiem. Musiała działać szybko, żeby to ona wyszła żywo z tej sytuacji. Szatyn chyba nie spodziewał się przybysza, żywego lub też nie w pełni, gdyż zostawił otwarte na oścież drzwiczki. Brunetka wyciągnęła pistolet i wślizgnęła się do pojazdu.
-Stój, odłóż wszystko co masz w rękach i wyjmij broń. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek, chyba, że chcesz zarobić kulkę w łeb - powiedziała do odwróconego mężczyzny. Ten wykonał polecenie i powoli się odwrócił. Wyglądał na nieletniego, miał może szesnaście, siedemnaście lat.
-Spokojnie, nie chciałem okraść osoby, która walczy o przeżycie. Myślałem, że ktoś zostawił wóz, a później został zjedzony -powiedział drżącym głosem.
-No, teraz już wiesz, więc zapraszam do drzwi i miłej drogi - stwierdziła opryskliwie i wskazała drzwi.
-Czekaj, chcesz mnie wystawić na pastwę sztywnych? - spytał.
-Radziłeś sobie tyle czasu, więc teraz też sobie poradzisz - powiedziała - a teraz idź, trochę mi się spieszy.
-Jestem Cyprian. Proszę cię, pomóż mi - rzekł i wyciągnął do niej rękę.
-Dlaczego miałabym ci pomagać?
-Ponieważ sam sobie nie poradzę. Chcesz mieć żywą osobę na sumieniu? Przecież wiesz, że długo sobie nie poradzę.
Dziewczyna musiała się zastanowić. Obcy chłopak nie próbował jak do tej pory zabić jej, ale to mogła być pułapka. Mógł tylko sprawiać wrażenie nieszkodliwego i przyjaznego, a tak naprawdę mógł tylko czekać, aż brunetka straci czujność. Czy mogła mu ufać? Może powinna spróbować. W końcu w grupie siła, jak to mówią. Schowała broń i zbliżyła się do gościa.
-Ada - powiedziała i uścisnęła dłoń chłopaka.
-Czyli grupa? - spytał widocznie rozluźniony.
-Wole określenie tymczasowy sojusz.
Dziewczyna wzięła puszkę fasoli i podała chłopakowi. Przejrzała też broń, którą miał. Nic specjalnego rewolwer i nożyk wielkością przypominający scyzoryk. Była zdumiona jak z tym orężem przetrwał. Według niej przy pierwszym spotkaniu byłby już trupem.
-Więc, ile sztywnych zabiłeś tym nożykiem? - podjęła rozmowę.
-Ani jednego, strzelałem do nich. To jest zabezpieczenie w razie najgorszego - odpowiedział zajadając się fasolką.
-Raczej marne - ucięła.
Usiadła na miejscu kierowcy i odpaliła wóz. Trochę minęło zanim zaskoczył, ale była do tego przyzwyczajona. Gruchot zaczął się psuć już kilka tygodni temu. Nie była mechanikiem, więc nie wnikała co dokładnie się dzieje pod maską. Najważniejsze było, że jeszcze jeździł.
Ruszyła przed siebie, zapuszczając się głębiej w Łódź. Musiała znaleźć coś do jedzenia, zapasy będą kończyły się szybciej w dwie osoby. Nie chciała zapuszczać się w przesyconą sztywnymi Łódź, ale sytuacja, ją do tego zmusiła. Na szczęście mała grupa miała swoje plusy, o wiele łatwiej można było zabijać zombie.



środa, 20 listopada 2013

"Jaka grobowa atmosfera"

Najpierw wyjaśniam, że notka częściowo pisana była przez Mikołaja (tak, ta postać z tych postów), a częściowo przeze mnie :). Plan był na początku taki, że Mikołaj miał napisać całą, ja miałam tylko poprawić błędy. Ale co nie co mi nie pasowało, coś tam mi nie grało. Moja wyobraźnia zaczęła pracować, a coś tam jeszcze Mikołaj przekombinował no i powstało, to co będziecie za chwilę czytać. MIŁEGO:)
P.S. Mikołaj, nie złość się na mnie ;)


Kiedy już Mikołaj zasnął, Konrad postanowił wyczyścić broń i ogarnąć to miejsce. Pamiętał, że drzwi między sklepem, a mieszkaniem się nie domykały, więc trzeba byłoby zrobić jakieś umocnienia i pułapki na ewentualne zombie czy ludzi, bo w tych czasach nikomu nie można ufać . Ledwie co wziął się do pracy, a usłyszał jakieś dziwne dźwięki, jakby trzask pękającej szyby. Od razu wiedział, że sytuacja nie jest za ciekawa, bo witryna sklepu była cała ze szkła, więc prawdopodobnie w jakiś sposób, zombiaki dostały się do środka. Zdecydowanie była to duża grupa sztywnych, po tym jakie słyszał dźwięki, a że nie mieli żadnych pułapek, to Konrad był zmuszony szybko obudzić Mikołaja. Ten zapytał się co się stało.
-Nie mamy czasu na gadanie, na dole mamy sporą chordę sztywnych ! - Mikołaj od razu zaczął myśleć co robić .Konrad lekko się zdenerwował, bo bardzo nie lubił walczyć z umarłymi.
-  Na co ty czekasz ?
- Myślę jak ich wszystkich zwabić w jedno miejsce i zabić.
- Ty chyba zwariowałeś! Ich jest tam ze trzydzieści.
-Spokojnie już wiem co zrobimy – po czym, młodszy chłopak, wziął na szybko mu zobrazował swój plan na stole , przy użyciu kilku starych płatków śniadaniowych i długopisów. Konradowi spodobał się pomysł Mikołaja i się zgodził . Zombie już od kilkunastu sekund przedostawały się do mieszkania,Mikołaj zdążył tylko kiwnąć głową do Konrada, aby ten pamiętał plan, gdy zombie znalazły się w korytarzu naprzeciw kuchni. Ale taki był plan, żeby Zombie znalazły się w ciasnym przejściu. Mikołaj z siekierą zaatakował przód pochodu. Dawał sobie nieźle radę i szło mu to sprawnie, dlatego Konrad ze swoim średnim uwielbieniem ubijał tych, którzy w jakiś sposób mijali rąbankę młodszego chłopaka.  Mózgi rozwalały się na ścianie, było słychać chrupot kości. Tu i ówdzie widać było widać jakąś krew i wnętrzności zdechlaków. Obaj zmęczyli się znacznie, ale wybili całą grupę. Po skończonej robocie Konrad spojrzał na Mikołaja całego we krwi i innych wewnętrznych płynach, uśmiechnął się i powiedział:
- Zdecydowanie nie jesteś normalny! – Chłopak na to roześmiał się w głos i odpowiedział:
- Uwierz, mój lekarz też tak twierdził.
Szybko zabarykadowali drzwi i okna tak żeby już nic ich nie zaskoczyło. Na tyle na ile im się udało, umyli się, ubrali w ubrania znalezione w szafach, ale tej nocy już nie zasnęli. Rozmawiali tylko o tym, jak było kiedyś, przed tym wszystkim. Obaj wspominając swoje rodziny i przeszłość trochę się zdołowali.
- Ale ja już nie chcę takich niespodzianek jak ta – Mikołaj kręcił głową na wspomnienie niedawnych zdarzeń
- Ja też nie mam zamiaru tego przechodzić, mimo że nie było tragedii, ale w końcu nie wiadomo kiedy się człowiekowi noga podwinie.
- Trzeba znaleźć nowe, dogodne miejsce, w którym moglibyśmy czuć się bezpiecznie.
Konrad pokiwał głową i zgodził się z towarzyszem. Gdy tylko zrobiło się widno, spakowali znalezioną broń, jedzenie i różne przydatne rzeczy. Uzbroili się i wyruszyli w poszukiwaniu nowego miejsca zdatnego do dłuższego pobytu. Jadąc samochodem milczeli dosyć długo, jednak w momencie jak zabrakło im paliwa, rozgadali się niemiłosiernie. Każdy z nich miał jakiś plan i żaden nie chciał dać się przegadać. W końcu ustalili, że pójdą na piechotę, przez las. Kiedy ustalili szczegóły ruszyli przed siebie. Przez pierwsze godziny drogi, wiało nudą, ale kiedy tylko wyszli z lasu znaleźli miejsce idealne. W każdym razie, na początku tak im się wydawało. Posesja była czysta i zadbana, weszli więc i faktycznie na podwórku nie było zombie, ale gdy spojrzeli przez okna, ujrzeli tragedię tego miejsca. Patrząc na siebie, stwierdzili, że nie mogli by mieszkać w takim miejscu. Co prawda sztywnych nie było za wielu, ale zmasakrowanych ciał dzieci i dorosłych było sporo. Prawdopodobnie było to przedszkole.
- Jaka grobowa atmosfera – Zażartował nieumiejętnie Mikołaj. Kiedy Konrad nie zareagował, wzruszył tylko ramionami. Nie zostało im nic innego jak ruszyć w dalsza drogę. Kilka kilometrów dalej, trafili na jakąś małą wioskę. Mikołaj gdy zobaczył dom na skraju lasu ucieszył się strasznie:
-To jest to! – uśmiechnął się triumfalnie pokazując ręką Konradowi to, co sam zobaczył. Weszli przez bramę i zdecydowanie im się spodobało. Starszy chłopak klasnął cicho w ręce i uśmiechnął się, na co Mikołaj powiedział, że muszą i tak trochę popracować, żeby zrobiła się z tego twierdza nie do zdobycia. Nim weszli do domu ogarnęli plac, wzmocnili płot i zrobili kilka łatwych pułapek. Pracy nie mieli zbyt wiele, bo ogrodzenie było wysokie i solidne, jedynie połatali mniejsze dziury i wykonali coś, w rodzaju wieży strażniczej dla jednej osoby. Niby prosta konstrukcja, ale idealnie nadawała się do założonej wcześniej funkcji . Spojrzeli dumni na to co udało im się zrobić i w tym momencie uświadomili sobie, że robi się coraz ciemniej, a zombiaków wkoło, jakby coraz więcej. Chłopcy nie sprawdzili jeszcze domu dokładniej, ale to co widzieli przez okna, było zachęcające. Mikołaj wykazał się swoimi zdolnościami i otworzył drzwi wytrychem nie niszcząc zamaka .Konradowi, aż mowę odjęło, taki był zaskoczony zdolnościami młodszego kolegi.
- Musisz mnie kiedyś tego nauczyć. – powiedział więc tylko i weszli do domu. Był to duży, ale przytulny dom. Pachniało w nim rodzinnością i od razu poczuli się jak u siebie. Byli już bardzo zmęczeni, a w salonie był bardzo przyjemnie wyglądający komplet wypoczynkowy. Przez to wszystko, zapomnieli sprawdzić górę domu. Zdążyli tylko pozasuwać rolety antywłamaniowe, pozamykać drzwi i zasnęli obaj. 
Kiedy spali już dobrą chwilę, a na zewnątrz wieczór zamienił się w ciemną i ponurą noc, ciche odgłosy z góry pomału przemieszczały się w stronę schodów. Powolnym tupotem znalazł się na dole schodów i ucichł.


Dziewczyna stanęła, lekko pochylona, z nożem w jednej ręce i tasakiem w drugiej. Jej długi, kasztanowy warkocz huśtał się na plecach i po chwili też znieruchomiał. W zielonych oczach dziewczyny, krył się jakiś podejrzany błysk…

Strzelnica

Dziewczyna w kitce wyszła z jednego z domów, niestety nic w nim nie znalazła, prócz umarlaka i kilku siekierek do rąbania drewna. Widać było, że rodzina, która tam mieszkała nie należała do zbyt bogatych.
Oskubane ściany, kable elektryczne przeciągnięte przez cały dom "na lewo". Zamiast drzwi do pokoi, zawieszone były jakieś zasłonki. Nic więc dziwnego, że nie znalazła żadnej broni, żadnego dobrego noża. Wszystkie wyglądały, jak do obierania ziemniaków. Na szczęście, wzięła ze sobą dwie duże torby z bronią. Większość arsenału składała się z broni białej, ale nie brakowało tam pistoletów, karabinów i strzelb. Posiadała również dosyć sporo amunicji, a to wszystko dzięki temu, że mieszkała niedaleko strzelnicy, na której trenowali cywile jak i wojskowi. Ada też ćwiczyła tam strzelanie, wraz ze swoim tatą. Jednak strzelnica była tylko przykrywką dla wielkiego magazynu z wyposażeniem wojska. Mimo tajności tych informacji, dziewczyna z wrodzoną ciekawością, poznała wszystkie informacje na ten temat.
Gdzieś na początku tej całej apokalipsy, dziewczyna i jej ojciec, zakradli się tam, by zdobyć potrzebne im zabezpieczenie. Musieli dostać się do podziemi, gdzie znajdował się wielki bunkier. Brunetka była przekonana, że był przeciwatomowy. Myśleli, że wezmą tylko broń palną, ale po przemyśleniach, mężczyzna stwierdził, że broń biała też może się przydać. Epidemia może potrwać dłużej, a wtedy może okazać się, że amunicji im nie wystarczy.
Więc załadowali najróżniejszą broń białą zaczynając od mieczy, poprzez maczety, na wielkich toporkach i siekierach kończąc. Oczywiście trzeba było zabrać też broń cichą na wypadek polowań, a zdecydowanie lepiej strzelać do zwierząt z łuku, by nie musieć potem spożywać mięsa z posmakiem metalu. Poszli więc do schowka strzelnicy i zabrali kilka łuków, mnóstwo strzał oraz kołczany. Pośpiesznie wrócili do domu, wiedząc, że wojsko może lada chwila przyjść. Mieli nadzieję, że nie zauważą lekkiego ubytku, w końcu mieli mnóstwo broni. Kto by liczył broń w sytuacji kryzysowej. A taka była, ponieważ wyświetlane przez media komunikaty i sceny z ulic miast były tak drastyczne, że księgowi raczej nie będą się tym zajmować.
Aktualnie znajdowała się, o ile dobrze się orientowała w mapie samochodowej, na obrzeżach Łodzi. Starała się nie wjeżdżać w samo centrum miasta i bardziej zabudowane tereny, bo tam kiedyś mieszkało dużo ludzi, a teraz prawdopodobnie znajdowało się wiele chodzących zombie.
Za każdym razem, dziękowała bogu, że miała całą tą broń, kiedy wyruszała na poszukiwanie pożywienia. Bez takich dodatków nie przeżyła by zbyt długo w złych czasach. Posiadła także małego kamperka, którym całkiem spokojnie przemierzała ulice miast.

Zatrzymała samochód w dogodnym , mało widocznym miejscu i ruszyła na przeszukiwanie  terenów. Przechodziła od domu do domu. A, że to były w większości domu jednorodzinne z ogródkiem, znajdowała tam solidne siekiery przydatne do walki. Ale także dużo konserw, co ją ucieszyło, bo konserwy to było to, czego szukała. Nadawały się do spożywania na ciepło i zimno,a termin przydatności był bardzo długi. Kolejnym niezłym znaleziskiem był łom, bo dzięki niemu łatwiej można było otwierać domy. Było to cichsze rozwiązanie, niż na przykład wybijanie szyb siekierą, czy rozwalanie drzwi. Każdy głośniejszy dźwięk przyciągał zombie.

Przechadzała się tak przez różne posesje, przeglądała rzeczy osobiste, pamiątki, zabijała nieumarłych. I tak do wieczora, wsiadała wtedy w kamperka i jechała. Zapadał zmrok a gwiazdy zaczęły radośnie migotać, jak gdyby chciały powiedzieć "Jesteśmy tu bezpieczne, dołącz do nas. To nic nie kosztuje." Brunetka nie chciała bawić się z gwiazdami i nie miała zamiaru ulec ich pokusom. Obiecała swojemu ojcu, gdy umierał, że będzie próbowała przetrwać i nie zabije się. Chociaż były momenty, kiedy chciała to zrobić. Siedząc w czyimś domu, słuchając w kółko niezłomnego wycia, zaczynała tracić zmysły. Nie raz sięgała po broń i przystawiała do skroni. Trzymając rękę na spuście, zamykała mocno oczy, lecz nie mogła tego zrobić. Obietnic się nie łamie. Nawet w świecie, gdzie jak każdy sądzi, zasady nie obowiązują.

Weszła do oczyszczonego przez nią domu, zostawiając samochód w gotowości na podjeździe. W domu czyściła broń, którą nosiła przy sobie na policyjnym pasie. Dwa pistolety, kilka noży i maczetę. Miała też zawsze przy sobie łuk i kołczan pełen strzał.
Po paru godzinach leżenia na łóżku i rozmyślania, brunetkę w końcu zmorzył sen.

niedziela, 17 listopada 2013

Względnie spokój.

Bardzo długo milczeli, jednak taka cisza nie należy do najprzyjemniejszych, więc Konrad zapytał Mikołaja:
- Co tak sam się włóczysz? Przecież nie jest to bezpieczne. – Chłopak spojrzał na pytającego i po krótkim zastanowieniu odpowiedział:
- Przez pewien czas, ciężko było mi uwierzyć, w to co się stało. Ukrywałem się w domu, do czasu, aż skończyły mi się zapasy jedzenia. Może ze trzy tygodnie? Nie wiem nawet, czas nie był mi sprzymierzeńcem. Potem zgarnąłem mój arsenał broni i postanowiłem wyruszyć przed siebie. Ocknąłem się z tego dziwnego otępienia i postanowiłem odnaleźć jakiś ludzi. Ciężko było, bo każdy jest nieufny. Większość ludzi się ukrywa. A jak się nie ukrywają, to okazuje się, że nie są zbyt przyjaźnie nastawieni. Jedna ekipa ukradła mi całą broń i jedzenie jakie miałem. Niby wiele potrafię, ale jak rzuca się na mnie duża grupa ludzi, to ciężko się obronić. Kilku skrzywdziłem, no ale… Wyrzucili mnie gdzieś, ledwo przeżyłem. Znalazłem tą siekierę i mam jeszcze schowany nóż. Tak oto poznałem Ciebie i siedzę sobie w samochodzie. – zakończył swoją opowieść i uśmiechnął się szelmowsko. Konrad też lekko się uśmiechnął, ale ciągle patrzył przed siebie. Nie wiedział nawet dokąd się kierować. Chętnie odnalazł by jakieś schronienie, bo przecież benzyna kiedyś się skończy.
- Myślę, że musimy poszukać jakiegoś miejsca do przenocowania, odpoczynku i nabrania sił. – Powiedział w końcu do Mikołaja.
- Zgadzam się. Głodny jestem od kilku dni. -  mijali kilka domów, a znaki pokazywały, że są niedaleko miasta.
- Może tutaj coś znajdziemy, jeżeli wszystkiego nie rozkradli.- Za oknem minęli kilku powłóczących nogami umarłych. Już niedaleko, bo coraz więcej można było spotkać tych istot. Ale nie przejmowali się tym zbytnio. Dopiero jak będą musieli wysiąść z samochodu, będą mieli ich na głowie, do tego czasu czuli się bezpiecznie.

Kiedy dojechali do pierwszych budynków, Konrad zatrzymał wóz, przed jakimś małym sklepikiem.
- Idziemy zobaczyć, czy coś w środku jest do jedzenia – powiedział do Mikołaja i rzucił mu pistolet.- Postaraj się używać go tylko w konieczności, nie chcemy zwrócić na siebie uwagi – Powiedział, po czym rozglądając się wysiadł z wozu. Mikołaj zrobił to samo. Pobiegli ramię w ramię do sklepiku. W środku zobaczyli dwa zombie. Nie jest źle. Jak tylko znaleźli się w środku, zdechlaki od razu rzucili się na chłopaków. Mikołaj przez chwilę przyglądał się zdezorientowany. Co z tego, że znał sztuki walki, co z tego, że wiedział jak używa się broni. Oni kiedyś byli ludźmi, a zabijanie ludzi nie przychodzi łatwo. W każdym razie nie normalnym ludziom. Jednak jak zobaczył, że zombie chce go ugryźć, mechanicznie dźgnął go nożem tak, aby uszkodzić mózg. Konrad swojego przeciwnika już pokonał i teraz widząc jak Mikołaj zabił swojego stwierdził:
- Chyba widziałeś dużo filmów o zombie, bo całkiem trafnie oszacowałeś miejsce które pozwala na ubicie tego gnojka.
- Taa, umarłych w zależności od „rasy” zabija się albo w serce albo w mózg. Ten nie wyglął, jakby posiadał cokolwiek, ale gdzieś trafić musiałem – uśmiechnął się do Konrada.
Zaczeli szukać w sklepie jakiegoś jedzenia zdatnego do spożycia. Było tego trochę, chociaż część już zniknęła z półek. Poszli jeszcze na zaplecze.
Zza półki zaatakowało ich jedno wielkie, grube paskudne zdechłe cielsko. Nie zauważyli go wcześniej, dlatego obalił się na Konrada. Bronił się przed nim jak tylko mógł. Drugi chłopak zareagował szybko. Rzucił się na zdechlaka i ramieniem zepchnął z kompana. Podał mu rękę i podniósł z ziemi. Obaj ruszyli na zombie i zabili.
- Całkiem nieźle idzie nam współpraca – Powiedział młodszy chłopak wycierając nóż o jakąś szmatę. Rozglądając się znaleźli bardzo dużo przydatnych rzeczy. I jedzenie i picie i nawet broń znaleźli na tyłach sklepiku.
- Może sprawdzimy jak wygląda dom nad sklepem? Prawdopodobnie należał do tych tam, których się pozbyliśmy. Może będziemy mogli tutaj przenocować?- Zastanawiał się na głos Konrad. Mikołaj mu przytaknął, więc ruszyli w kierunku drzwi, które mogły prowadzić do mieszkania. Szli razem, blisko siebie, rozglądając się dokładnie. Nie mogli niczego przeoczyć, bo to mogło kosztować ich życie.
Jak się spodziewali, dom był pusty. Przeglądając go, domyślili się, że było tutaj jeszcze dziecko, ale nie znaleźli ani ciała, ani zombie, więc stwierdzili obaj, że dziecko albo żyje i jest gdzieś daleko, albo zgineło poza domem. Konrad znalazł barek z alkoholem. Kiedy pokazał go Mikołajowi, ten całkiem się z tego ucieszył.
- Przyda nam się trochę zapomnienia, w każdym razie rozluźnienia. – Powiedział i nalał sobie jednego z trunków do kieliszka.
- Może najpierw coś zjemy? Jest tutaj kuchnia, możemy coś ugotować – Powiedział Konrad sprawdzając zawartość szafek. Znalazł co trzeba i zrobił całkiem smaczne danie z tego co posiadali.

Pojedli, popili i postanowili iść spać.
- Będziemy na zmianę pilnować, żeby nic i nikt nas nie zabił. Śpij młody, ja przypilnuję teraz chaty.

Jak pomyśleli, tak zrobili, niby względny spokój, a jednak gdzieś w oddali bardzo dużo się działo…

piątek, 8 listopada 2013

Bar

Wszystkich świętych. Czas refleksji i wspomnień. Wspominamy tych, których już z nami nie ma. Lecz jak obchodzić to święto podczas apokalipsy? Chociaż jeden dzień zamiast zabijać, wyzywać trupy, lepiej zastanowić się nad tymi, którzy odeszli ze świata rozumnych. Grupa siedziała w barze. Trafili na niego po drodze i postanowili zostać. Budynek na uboczu, sprawdzając go, na nikogo nie trafili. Chyba nie był to jakiś specjalnie ciekawy bar. Stół do bilarda, parę kanap i oczywiście lada, a za ladą przeróżne trunki. Kamil cały dzień blokował okna, wysprzątał magazyn, ogarnął wyjście ewakuacyjne. Sam, bo dziewczyny zajęły się wystrojem, a Arek... bez ręki, zapijał swoją stratę. Postanowili, że zostaną tu na dłużej, miejsce było wygodne, kilkadziesąt metrów dalej było supermarket. Dochodzi 22. Arek leżał na kanapie. Julka postanowiła "ocieplić" to miejsce, więc ustawiła kanapy w koło. Siedzieli tak, a w środku na stoliku  świeczki i drinki. Pierwsza temat zaczęła Julia.
- dzisiaj dzień zmarłych. Powinniśmy jakoś uczić ich pamięć.
- dzień zmarłych mamy codziennie. - odpowiedział Arek.
- masz rację, wszyscy straciliśmy kogoś ważnego - Gosia się zgodziła
Kamil znalazł za ladą mini świeczki. Podał każdemu po parę sztuk.
- wychowywałem się w domu dziecka. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, nie miałem rodzeństwa, rodzina się mną nie przejmowała. Przyzwyczaiłem się do śmierci. Pewnie dlatego jeszcze żyje. - powiedział i zapalił 2 świeczki. - Stanisław, Izabela.
- moja rodzina zginęła na moich oczach. Zaatakowali nas nagle. W nocy. We śnie. Rodzice zginęli na miejscu. Z siostrą zdążyliśmy wybiec z domu, ale ona nigdy nie umiała biegać. - Julka uśmiechła się przez łzy. Zapaliła 3 świeczki - Wojtek, Agata, Patrycja.
- mój mąż Mat i dziecko Gabryś... jeszcze żyją, jestem tego pewna. Mata najlepszy przyjaciel jest wojskowym. Z pewnością ich wziął w bezpieczne miejsce. Wierzę, że jeszcze kiedyś się do nich przytulę. - powiedziała drżącym głosem. Nie zapaliła żadnej świeczki.
Spojrzeli się na Arka. Wbił wzrok w pusty kieliszek.
- ja.... miałem bardzo liczną rodzinę, wielu przyjaciół, świetne życie. Gdy myślę, że może ich już nie być... - polał sobie jeszcze raz, kolejny raz. Zapalił jedną świeczkę. - moja lewa dłoń. - powiedział i lekko się uśmiechnął.
Posiedzieli tak jeszcze w ciszy kilkanaście minut, gdy nagle usłyszeli dobrze już znane jęki i strzały. W mig zerwali się na równe nogi. Kamil pomyślał i zrobł parę małych dziurek to patrzenia na drogę. Arek spojrzał i zauważył trójkę ludzi walczącą z kilkunastoma trupami, wychodzącymi ze wszystkich domków znajdujących się w pobliżu.
- skąd się tu wzięli? Przecież zauważylibyśmy ich. - dziwiła się Julia
- pewnie byli w jednym z domków na osiedlu obok. - odpowiedziała Gosia. - noże w dłoń i biegniemy do nich!
- nie! Zostań. Nikt nas nie zauważył. - uciszył ją Arek.
- jak tak możesz,  to żywi ludzie, musimy im pomóc! - Gosia się nie zgadzała.
- jeśli zdejmiemy z drzwi blokadę już jej nie założymy. Widzisz ile ich tam jest. To samobójstwo. - Arek był niewzruszony.
- z tyłu zostawiłem wyjście na wszelki wypadek! - Wtrącił się Kamil, trzymając już nóż w ręku.
- dobra, lećcie. Ale gdy zombie będą tu za wami wracać,  nie otworzę wam drzwi. - Powiedział Arek i poszedł w stronę drinków, nie odwracając się w stronę Gosi.
- no dobra..... nie mamy czasu, jazda! - Cała trójka szybko wyleciała i pobiegła w stronę atakowanej trójki.
- hej, tutaj, chodźcie do nas! - krzyknęła Julia. Przykuła nie tylko ich uwagę, ale i potworów.
- no ładnie. - Kamil wyciągnął rewolwer i zaczął strzelać. Dwóch chłopaków i dziewczyna szybko do nich podbiegli.
- gdzie się chowacie? - spytała blondynka.
- W barze za nami. Nie wejdziemy tam, jeśli zombie będą nas ścigać, nasz dość specyficzny towarzysz tak ustalił. - powiedziała Gosia z grymasem na twarzy.
- tak więc, rzeźnia! - krzyknął najwyższy chłopak i rzucił się na trupy, a reszta mu wtórowała. Zajęło im to kilka minut. Całe szczęście wyszli bez szwanku. Szwendaczy nie było tak dużo. Przypadło po 2 na osobę.
- uff, po cichu na tyły baru. - powiedziała zmęczona Gosia.
- brawo! Uratowałaś kolejne duszyczki! - przywitał ich dość chłodno Arek.
- a co, gdybyśmy nie zdołali opanować hordy? Miałbyś na swojej dłoni krew sześciu ludzi! - huknęła na niego Gosia.
- oj nieważne. Lepiej przywitajmy gości. - rzekł z pustym wzrokiem Arek. Widać, że trochę za dużo było tych drinków.
- jestem Marta. To Denis i Marcin. Dzięki za ratunek.

środa, 30 października 2013

Whiskey

Ważne: od razu zaznaczam, że to coś, co pojawi się w dzisiejszym odcinku, to kompletny mutant. I to się już więcej nie powtórzy.

– Nie tak, nie tak! – Ola westchnęła ze zniecierpliwieniem, gdy Piotrek po raz kolejny, niekoniecznie subtelnie, trącił ją łokciem. – Daj to – zabrał jej broń i sam przymierzył się do strzału, bez namysłu trafiając w czaszkę zimnego. Jak on to robił? Blondynka już kilka prób temu straciła nadzieję, że kiedykolwiek będzie w stanie to opanować.
– Pilnuj ręki – zaczął znów, demonstrując prawidłowe ułożenie. Przecież robiła dokładnie to samo! – I nie marudź – dopowiedział, gdy tylko zobaczył, że już otwiera usta, by coś powiedzieć.
Dziewczyna westchnęła. Wiedziała, że, co jak co, ale z Piotrkiem nie wygra. Szczególnie dzisiaj, gdy z takim uporem po raz n-ty powtarzał całą procedurę i zbywał jej narzekania krótkim „w końcu się uda”. Nie pozostawało jej nic, jak tylko spróbować znów. I znów.
– No dobra. – Upewniła się, że stoi w odpowiedniej pozycji i robi wszystko zgodnie z poleceniami żołnierza. O cel nie było trudno; kilku sztywnych na ulicy aż się prosiło o zajęcie się nimi. Siedzieli właśnie w mieszkaniu na parterze, przy otwartym oknie, ćwicząc z długimi przerwami już od prawie dwóch godzin. Nieraz trafiła już w zombie, jednak tamte obrażenia nie były w stanie unieszkodliwić ich na amen. Spowolnić, owszem, jednak nie do tego Ola zmierzała – chciała zyskać pewność, że w każdej sytuacji będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwo sobie i innym. Nóż i glany to nie było przecież wszystko, nie można było poradzić sobie z nimi na odległość. Te wszystkie niepowodzenia dawały jej tylko jeszcze więcej uporu, by dopiąć swego. Jedną odstrzeloną głowę miała już na koncie. Ola uznała, że najwyższa pora poprawić ten wynik.
Pełne skupienie. Spokojnie wzięła zimnego na muszkę i z uwagą śledziła jego ruchy. Pełna gotowość. Palec na spuście, dziewczyna pochyliła się i poczęła z uwagą śledzić głowę sztywnego. Ta chwila wydawała się trwać wieczność; tylko ona i broń, wolno poruszający się po ulicy cel. Skup się. Uda się.
I tym razem była pewna sukcesu.
Ola w końcu odważyła się i pewnie nacisnęła spust. Metaliczny trzask sprawił, że niemal natychmiast poderwała głowę, by wszystko lepiej widzieć. Sztywny faktycznie upadł, lecz podniósł się po chwili na chwiejne nogi. Miał rozerwaną pierś, ale wciąż był, na swój sposób, żywy.
Dziewczyna zaklęła szpetnie, na co Piotrek uśmiechnął się tylko.
– Człowieka już byś tym załatwiła – skomentował tylko, ale Ola nie odpowiedziała, bo już złożyła się do kolejnego strzału. Tym razem się udało.

***

– Pomyślałem, że kolejną lekcję moglibyśmy zabrać na ulicę.
– Już? – Po minie Piotrka było widać, że spodziewał się nieco bardziej entuzjastycznej reakcji. Ola poczuła się w obowiązku wytłumaczenia się – Ja po prostu nie wiem, czy jestem w stanie. Czy poradzę sobie tam.
– Daj spokój! Nigdy nie poczujesz się pewnie, jeśli nie spróbujesz! – zaoponował żywiołowo. – A poza tym, mamy coraz mniej jedzenia. Co dwie osoby to nie jedna...
– Sugerujesz, że za dużo jem?! – oburzyła się dziewczyna.
Piotrek zaśmiał się tylko z jej naburmuszonej miny.
– Nadinterpretujesz, dziewczyno! To, co kiedyś wystarczało mi na tydzień, teraz schodzi w parę dni. I siedzieć tutaj już mi się nie chce. – W tym miejscu mogła się z nim zgodzić; i jej tych kilka dni dłużyło się okropnie. – A ty w końcu zobaczysz, jak to jest działać w terenie.
– Dobra. Chętnie się stąd ruszę, ale w dalszym ciągu nie jestem pewna, czy dam sobie tam radę z pistoletem. Wolę mój nóż.
– Przynajmniej spróbuj. A jeśli nie, zawsze masz jeszcze swoje buty. Plus masz mnie.
– Bardzo pocieszające – mruknęła pod nosem.

***

Miasteczko było przerażająco spokojne; szybko opuścili rynek ze wszystkich stron otoczony niewysokimi budynkami, najczęściej szarymi i zaniedbanymi, z rzędem powybijanych okien na parterze. Łączyło je to, że najprawdopodobniej wszystkie pochodziły z mniej więcej tego samego czasu - tak idealnie prostokątne paskudy o niemalże płaskich dachach od razu przywodziły na myśl wspaniałe czasy PRL-u. Grupki sztywnych plątały się po ulicach, to z bliska, to z daleka słychać było ich chrapliwe głosy. Oprócz nich nie było już nic.
Dopiero teraz można było zrozumieć, czym jest prawdziwa cisza. Bo kiedyś to było milczenie wśród ludzi, to był samotność w czterech ścianach pokoju. Bo tamtej ciszy towarzyszyły wszystkie inne dźwięki z otoczenia – jakiś hałas na klatce schodowej, gwizd czajnika, szum aut z ulicy, pies hałasujący na podwórku sąsiada. Dziś – cisza była tylko ciszą. Nie było już życia, tych dźwięków, na które nie zwracało się uwagi. Nagle ich brak stał się tak oczywisty i tak ogłuszający, że świat zrazu wydał się tak pusty, jednowymiarowy; jakby nie było już echa, a powietrze było tak gęste, że byłoby w stanie stłumić każdy dźwięk. Ktoś mógł kiedyś powiedzieć, że cisza potrafi być komfortowa. Mylił się jednak – cisza była naga i przerażająca, pusta i zdradliwa. Każde z nich dochodziło do wniosku, że nie potrafi już sobie wyobrazić tłumu ludzi, gwaru rozmów. I nagle było tego brak – ludzkości, która pędziła jak oszalała, każdy człowiek w swoją stronę. Może nie zwracało się większej uwagi na swoich współpasażerów w autobusie, może nie rozglądało po chodniku; jednak gdzieś była ta świadomość, że oni . Dzisiaj każdy czuł się wyjątkowo osamotniony na tym nowym, nieprzyjaznym świecie.
– Teraz jest tak inaczej... – zaczęła Ola, niepewna, czy rozsądnie jest zaczynać ten temat. Kwalifikował się on bowiem do tych spychanych na dalszy plan, do tych, który przynosił pytania o przyszłość, o to, czy dla nich w ogóle jest jakieś jutro. Te zaś rodziły tysiące wątpliwości i żadnej jasnej odpowiedzi. Nierozsądnie było dać się zatracić w takim myśleniu; samo zaczynanie tej rozmowy nie było mądrym posunięciem, lecz nie można było przecież cofnąć słów.
– Cicho. – zgodził się brunet, ale coś takiego było w jego głosie, jakaś ostrzegawcza nuta, która natychmiast ucięła rozmowę. I dobrze. Nawet na chwilę nie zwolnił kroku i nie odwrócił się do podążającej za nim dziewczyny. Ta jedynie dreptała dalej, to wpatrując się w jego plecy, to znów rozglądając w poszukiwaniu jakiegoś obiecująco wyglądającego domu; mieli zabrać jak najwięcej przydatnych rzeczy i wrócić do „domu” zanim zrobi się ciemno. Nie było czasu do stracenia.
Przy tej ulicy domy wyglądały znacznie okazalej. Większe, już nie w kształcie peerelowskiego pudełka, zdecydowanie bardziej zadbane posesje. Wysokie płoty – jeśli są całe, wtedy dom w środku byłby dla zombie jak twierdza nie do zdobycia.
– Tamten? – zasugerowała Ola, wskazując na trzeci dom po lewej. Czerwony dach ledwie wystawał zza konarów drzew. Piotrek wzruszył ramionami i oboje podeszli do ogrodzenia. Furtki i brama były zamknięte.
– Niech będzie. – zadecydował, po czym oddał jej trzymaną w ręce broń i szybko wspiął się na płot. Zeskoczył na drugą stronę, Ola szybko podała mu strzelbę przez pręty i po chwili sama stała już w ogrodzie. Dom stał jakieś dwadzieścia metrów dalej i przez chwilę oboje przyglądali mu się w milczeniu. Wszystko zamknięte na cztery spusty, rolety przysłaniające wielkie okna na parterze, obok duża buda, z której pies najprawdopodobniej wyniósł się bardzo dawno. Podjazd był z obu stron obsadzony drzewami, tak samo i w reszcie ogrodu rosło ich wiele. Wiatr nie poruszał nawet najdrobniejszymi listkami; Cisza. Jakby wszystko tutaj wymarło. Jakkolwiek pusto wydawało się tu być, należało zachować elementarną ostrożność.
Frontowe drzwi były zasunięte, więc zanim zdecydowali się na rozbijanie szyb lub inne, równie hałaśliwe opcje, obeszli dom poszukując innego wejścia. Piotrek odkrył, że drzwi do garażu nie zostały zamknięte. Szybko wśliznęli się do środka i zamknęli je za sobą. Dwa okienka na prawej ścianie dały wystarczająco światła, by bez problemu trafić do drzwi i dostać się na korytarz. Wkrótce rozłączyli się i każde z nich wzięło na siebie przeszukiwanie innej części domu. Przez ręce Oli przeszło mnóstwo osobistych rzeczy. Widziała zdjęcia, dziecięce rysunki, zabawkę wrzuconą pod małżeńskie łoże... I trudno było na to wszystko patrzeć, nie czując się w pewien sposób winnym. Nawet jeśli teraz dom był niczyj, Ola czuła się nieco niezręcznie, jakby naruszała czyjąś własność. Piotrek wydawał się nie mieć z tym problemu, pokazując się bardziej od tej praktycznej strony, zdecydowanie skupiając się na zbieraniu wszystkiego, co mogło się przydać. Trochę jedzenia znaleźli w okolicy, ale trzeba było przyznać, że sklepowe półki powoli zaczynały świecić pustkami; chyba nie byli jedynymi ocalałymi w okolicy.
– Nie wydaje ci się, że tutaj byłoby nam wygodniej? – zapytała Ola, gdy spotkali się w kuchni. Była przestronna i czysta, zupełne przeciwieństwo małego mieszkanka na trzecim piętrze, które obecnie zajmowali. Piotrek studiował właśnie zawartość lodówki; jedzenie było w większości popsute, więc zapakował tylko kilka konserw.
– Też się nad tym zastanawiałem. – powiedział, zaglądając do najwyższych szafek. – Płot jest porządny i wysoki, więc na pewno nie mielibyśmy problemu ze sztywnymi. I jest tutaj więcej miejsca, pewnie byłoby wygodniej. Nie chodzi nawet o samą „przeprowadzkę”, ale... – Przeszedł do salonu, zmuszając Olę do podążenia za nim. – … będziemy z dala od centrum. A wolałbym wiedzieć od razu, jeśli coś się dzieje.
– A co miałoby się dziać? – zdziwiła się dziewczyna.
– Nie wiem. W każdej chwili ktoś może tutaj przyjechać, ktoś niekoniecznie przyjaźnie nastawiony; uwierz mi, spotkałem po drodze takie osoby. – Ola przypomniała sobie typków, z którymi mieli ostatnio do czynienia. Wtedy jeszcze była w grupie – była ona, Gośka, Arek, Kamil... Czy nie oceniała ich zbyt ostro?
– Chodź, sprawdzimy na górze. – powiedział Piotrek i już go nie było. Posłusznie wdrapała się za nim po schodach. Chłopak wybrał pokój po prawej, Ola natomiast pchnęła drzwi do pokoju po lewej. Widok, jaki w nim zastała, dosłownie ją sparaliżował.
Duszący odór rozkładającego się mięsa wypełniał cały pokój i w pierwszej chwili ten zapach niemal zmiótł Olę z nóg. Dopiero po chwili pozwoliła sobie spojrzeć. Kobieta leżąca na łóżku miała zakrwawioną twarz, oczy szeroko otwarte, jakby w wyrazie szoku. Przerażająco puste oczy. Przestrzelona głowa. I... jej brzuch. Rozszarpany od środka. Śliskie płaty mięsa leżące to tu, to tam. A w samym jej brzuchu... noworodek. Małe zombie wyjadające kobietę od środka*.
To było przerażające i Ola przez dłuższą chwilę po prostu tam stała, nie wiedząc, jak zareagować. Wiele rzeczy zmieniło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale to... Tego było już zdecydowanie za wiele. Widziała mnóstwo śmierci i zniszczenia w ciągu ostatnich tygodni. Nic jednak nie mogło się równać temu odkryciu; niemowlę przecież zawsze kojarzyło jej się ze skarbem życia, z radością, rodziną... A okazało się, że przewrotna Matka Natura nie oszczędziła nawet biednego maleństwa; zapewne zmarło tuż przed porodem i zaraziło się. Matka wykarmiła własne dziecko... Jakże ironicznie to zabrzmiało?
– Ola? Co tak długo tam ro... – Usłyszała głos chłopaka za swoimi plecami. Urwał natychmiast, gdy tylko sam stanął w drzwiach. Wystarczył ułamek sekundy, by złożył wszystkie elementy w całość. I jego również zatkało.
Nie bardzo wiedziała, jak długo wpatrywała się w ten makabryczny obrazek. Duszący smród wypełniał jej płuca, a mały potwór wciskał do ust piąstkę pełną mięsa.
Coś zimnego dotknęło jej dłoni. Broń. Ola spojrzała na żołnierza ze zdziwieniem.
– Strzelaj. – powiedział cicho.
Pokręciła głową, z odrazą spoglądając na pistolet.
– Przecież wiesz... – Rozmawiała już z Piotrkiem na temat tego, jak bardzo nie chciała krzywdzić dzieci. Podczas ich lekcji strzelania zawsze obiecała sobie za cel dorosłych. Po prostu nie mogła się na to zdobyć.
– Musisz się przemóc. Popatrz, to już nawet nie jest dziecko. To potwór, potwór jak każdy inny.
Ona przecież wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest żywe we właściwym tego słowa znaczeniu. Wiedziała, a mimo to... Myśl o strzeleniu do tak kruchej istotki była nieznośna. Piotrek wcisnął pistolet w jej dłoń.
– Czy to konieczne?
Tylko skinął głową. Ola przełknęła gulę w gardle i zmusiła się, by ponownie spojrzeć na dziecko. Musi, więc zrobi to.
A potem był już tylko długo dźwięczący w uszach huk i nagle było po wszystkim. Nawet nie spojrzała na to, co zrobiła. Wcale nie czuła się lżej, lepiej; wcale nie czuła, jakby pokonała swoją słabość.
– Zmywajmy się stąd. – powiedział cicho i chwycił ją za łokieć, by wyprowadzić ją z tego domu. Nie chciała tu zostać.
***

– … a potem zadzwoniłem do niego i o wszystkim opowiedziałem.
– Że co zrobiłeś? – zaśmiała się gardłowo, odchylając do tyłu na krześle. Siedzieli w salonie kilka domów dalej z przypadkowo znalezioną butelką whiskey. Piotrek uznał, że po dzisiejszym dniu zdecydowanie im się on przyda, a Ola absolutnie nie miała nic przeciwko. Już teraz czuła się znacznie lepiej, gdy nawet do głowy jej nie przyszło roztrząsanie tej sprawy. Po prostu siedzieli sobie tutaj, rozmawiając o byle czym i nie dbając o jutro.
 I życie znów było piękne.

...

*i powtarzam jeszcze raz: zakładamy, że ten zombie-dzieciak to już totalny mutant. Więc jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – to i tak normalnym noworodkiem nie jest.  

sobota, 26 października 2013

Danie na wynos.

Pojechali przed siebie, nie zważając na krzyk dzieciaków. Chociaż, ta ruda nie była już takim dzieckiem. Całkiem szkoda było zostawiać dwie, takie niezłe dziewczyny z tymi chłopczynami, ale lepiej zostawić dwie laski, niż swoje życie. A Zombiaków zebrało się dość sporo. Konrad nie mógł przestać myśleć, o tym co robią. Ostatnimi czasami grupa, do której się przyłączył, zachowywała się coraz gorzej. Można zrozumieć fakt, że chcą przeżyć, ale niekoniecznie podobały mu się metody wykonawcze. Chłopak wiedział, że źle zrobił pozwalając na takie zachowanie reszcie ekipy, ale nie mógł się stawiać. On sam na całą grupę? Jeszcze by go zabili, albo co gorsza zostawili samego, bez broni z umarłymi. Po ostatnich wydarzeniach, nie miał o nich już dobrego zdania. Ale nie miał wyboru, więc się nie wychylał. Prowadził samochód. Kolesie w samochodzie, gratulowali mu zachowania i tym podobnych, ale on nie czuł się z tym dobrze. Ciągle przed oczami widział twarz czerwonowłosej, kiedy ich zostawiali. Nie mógł sobie wybaczyć, że jednak im nie pomógł. Co prawda, nie powinno go to obchodzić, nie jego bajka, a jednak…

Dojechali do domku, który zajmowali. Kolesie z drugiego pojazdu podeszli i wypakowali broń, po czym przeszukali wóz. Konrad się włączył w to wszystko. Nie znaleźli za wiele rzeczy, co trochę zdziwiło chłopaka. Skoro mała grupa ludzi, jeździła tym samochodem, powinni mieć w nim prowiant i więcej czegokolwiek, a ten wyglądał tak, jakby był przygotowany, tylko na jeden wyjazd. Trochę broni z tyłu wozu i nic poza tym. Zaciekawił się tym. Może tamci ludzie, nie byli takimi półgłówkami, za jakich mieli ich Jego współtowarzysze. Ale nie czas o tym myśleć. Chłopak był głodny jak wilk, a upolowali trochę jedzenia w sklepie i domach, które przeszukali. Wchodząc zostawił torbę z bronią na stole obok okna i poszedł coś zjeść. Mijając salon, zauważył, że dwóch chłopaków o coś się kłóciło. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Często dochodziło do kłótni o różne bezsensowne rzeczy. Jednak teraz przyciągnął go, coraz głośniejszy ton jaki chłopcy uzyskiwali w tym boju. A im głośniej tym gorzej, bo to przyciąga Zdechlaków. Nim zdążył się zastanowić, usłyszał krzyk i zobaczył, jak do salonu zbiega się reszta grupy. Konrad też szybko poszedł w tamtą stronę i to co zobaczył zdezorientowało go. Wszędzie Krew, Ci dwaj się biją, do tego reszta grupy próbuje ich rozdzielić. Ktoś nożem macha na lewo i prawo… Prawdopodobnie nie jedna osoba jest pocięta. Ci ludzie oszaleli! Co się z nimi dzieje? Jak ich poznał nie było z nimi za wesoło, ale teraz!? Nie był już pewien, czy chce być z tymi ludźmi. Go też mogą skrzywdzić, albo zabić z byle jakiego powodu. Stwierdzając, że już za dużo widział, złapał torbę z bronią leżącą na stole, kluczyki ciągle miał w kieszeni spodni i wybiegł na zewnątrz. Prawdopodobnie nawet nie zauważyli jego wyjścia. Jednak to co zobaczył przed domem, było gorszym widokiem niż to co widział w środku. Umarli usłyszeli, a może też i wyczuli to co działo się w środku. Konrad otworzył wór i pierwszą bronią, którą zobaczył to był Kałasznikow. Wyciągnął szybko i zaczął strzelać, przedostając się do samochodu. Udało się i szybko wsiał nim dorwał go kolejny gnijący. W lusterku wstecznym zobaczył, że ktoś otworzył drzwi, ale nie zdążył już zamknąć i zaczęła się rzeź. Nie chciał już przejmować się tymi idiotami. Ruszył przed siebie, próbując ominąć zdychających. Ale Ci już byli zainteresowani krwawym daniem na wynos…
Jechał przed siebie, zadowolony, że umknął przed tą całą akcją. Bo przecież prędzej czy później wdarli by się do domu i tak by wszyscy zginęli. Ale to już nie jego historia. Wtem przed samochód, niewiadomo skąd, wyskoczył jakiś chłopak. Wyglądał jak kilka nieszczęść, jeszcze z tą siekierą w ręce. Samochód zatrzymał się. Chłopak podszedł do szyby kierowcy, pokazując by ten otworzył okno.

- Jestem Mikołaj T. i jak chcesz to mnie zabij. Jak nie, to weź mnie ze sobą, bo samemu już nie mam ochoty przemieszczać się miedzy trupami.- Konrad spojrzał na chłopaka i ocenił, że ten raczej jest w porządku, nie wygląda na jakiegoś chuligana. Po dłuższej chwili zastanawiania się, kiwnął głową na znak, żeby Mikołaj wsiadł na miejsce pasażera. Ten aż podskoczył z radości i biegiem wsiadł na wolne miejsce obok kierowcy.
- Konrad jestem.

niedziela, 13 października 2013

Czy na sali jest doktor?

A


Jednak całkiem niedaleko od stacji benzynowej, która płonęła ogniem wysokim, ktoś zatrzymał ich wóz.
Dziewczyna wyglądała jak siedem nieszczęść, ale machała hardo rękami. Bez strachu stanęła przed samochodem i patrzyła w oczy czerwonowłosej. Ta zatrzymała pojazd, otworzyła drzwi i nie musiała nic mówić. Jasnowłosa wbiegła, czym sił jej starczyło i machnęła do kierującej, żeby ruszała.
Gośka krzyknęła:
- Mam nadzieje, że znasz się na pierwszej pomocy. Jesteś nam teraz potrzebna!!!! Ten koleś, o tam, ma odciętą dłoń. Pomóż mu. Apteczka musi tu gdzieś być. Szukaj! Sorki za rozkazywanie, ale ja średnio mogę oderwać się od kierownicy – dokończyła swoją wypowiedź, ale dziewczyna zaczęła działać nim 26latka rozwinęła swoją wypowiedź.
- Tak w ogóle to jestem Julia. Wolę żebyś nie wołała mnie na : EJ TY. – powiedziała z lekkim uśmiechem dziewczyna, przeszukując szafki. Kiedy znalazła to czego szukała, rzuciła się w stronę wykrwawiającego się chłopaka. Odsunęła brudny materiał, który trzymał przy kikucie.
- Boże, widzisz i nie grzmisz! – powiedziała do siebie i zabrała się za ratowanie tego człowieka. Wyciągnęła opaskę uciskową i ścisnęła ramię, żeby chłopak się nie wykrwawił. Potem polała ranę wodą utlenioną. W tym momencie usłyszała:
- W tym zielonym wielkim plecaku, w bocznej kieszeni jest butelka. Daj mu to do znieczulenia. – Głos dziewczyny był lekko rozbawiony. Julia podbiegła do plecaka i wyciągnęła z kieszonki Johnny’ego Walkera. Dobry alkohol. Wlała do ust słabnącego Arka trochę trunku. On zakrztusił się strasznie, ale po chwili sam złapał zdrową dłonią butelkę i jeszcze trochę wychylił. W końcu dziewczyna dokończyła opatrywanie rany. Zabrała Arkowi butelkę, bo nie mógł się upić, za dużo stracił krwi. W pewnym momencie samochód się zatrzymał. Gosia podeszła do dziewczyny i oficjalnie się przedstawiła, podając rękę:
- Jestem Gosia, miło mi. Wybacz, że musiałaś od razu zabrać się do pracy ale jak widzisz… Nieciekawa sytuacja. Ten bez ręki to nie Jamie Lannister, a Arek. No i ten co ledwo trzyma się na nogach to Kamil. Skąd się tam wzięłaś?
- Ludzie, których widziałaś… a raczej ich resztki, to byli ludzie z którymi próbowałam dostać się do bezpiecznych baz.
- Do czego? – zdziwiła się czerwono włosa.
- Do miejsc, w których są wojska, broń i jedzenie. Próbują przetrwać i jest tego coraz więcej. Niestety jak widziałaś, nie udało im się uratować. Nie wiemy kiedy podeszli do Nas i zaatakowali. Najpierw nikogo nie było, a nagle pojawiło się całe stado. Normalnie jak zwierzęta!

- Gdzie się nauczyłaś takiej pomocy?- Gośka kiwnęła głową w stronę Arka.
- Interesowałam się zawsze medycyną. Co prawda wolałabym być masażystką, ale opatrywanie ran, to jedna z rzeczy, których nauczyłam się za czasów dziecka.
- Też miałam być masażystką – uśmiechnęła się starsza dziewczyna.
- Na razie chyba nie mamy kogo masować.
- Kamil jak się masz? Jak się czujesz?- Gośka zmieniła nagle temat, bo zauważyła, że chłopak zwija się z bólu.
- Średnio – odpowiedział z trudem młodszy chłopak. Dziewczyna wyciągnęła ze swojej torebki jakieś tabletki, wepchnęła dwie chłopakowi w usta i dała wodę do popicia.
- To przeciw bólowe, powinno pomóc. A teraz kładź się na drugim łóżku – pokazała na nie ręką.
- Julia, masz kolejnego pacjenta. Musisz zabezpieczyć mu żebra bandażem elastycznym.

- No problemo – rzekła i zabrała się do roboty. Czerwonowłosa siadła za kierownicą i odpaliła wóz.
- Ciężko będzie, oj ciężko – powiedziała do siebie patrząc na drogę…

czwartek, 10 października 2013

Stacja benzynowa

Słońce powoli chowa się za horyzontem. Jadą już kilka godzin. Jakby bez celu, po prostu przed siebie. W kamperze panuje grobowa cisza, nie odzywają się do siebie już od dłuższego czasu. Kamil zasnął, Arek czyta magazyn znaleziony w jednej z szafek, Gosia prowadzi, także już przysypiając. W końcu zwolniła i zatrzymała się na stacji benzynowej. Paliwa zaczęło brakować, sił by dalej jechać też nie było.
- zostaniemy tu na noc. Zregenerujemy siły. Pójdę dolać paliwa, ty lepiej sie nie ruszaj. Jeszcze się nie wylizałeś. - kierowała te słowa do Arka.
- weź coś jedzenia, ze sklepu. - odpowiedział.
Gosia wzięła maczetę, karnister i po cichu wyszła z kampera. Rozejrzała się wokół i nasłuchiwała. Już wiedziała, że nie jest tu sama. Kilkadziesiąt dalej, coś szwendało się po ulicy, ale nie zamartwiała się tym, niemożliwe, by z tak daleka ją poczuł. Bardziej obawiała się szmerów w sklepie. Na razie postanowiła tego nie sprawdzać, tylko ruszyła w stronę dystrybutora. Szybkie, pewne kroki i jest na miejscu. Powolili wypełniła karnistery, odwróciła się na pięcię i ruszyła w stronę kampera. Jednak ciekawość nie dała za wygraną. To, że była przez Konrada zdenerwownpana, tylko spotęgowała chęć, rozwalenia jakiegoś trupa. Położyła pełen karnister koło auta i zaczęła się skradać w stronę sklepiku, była już pod drzwiami. Światło się świeciło, więc widziała na betonie cienie. Jeden, może dwa trupy, łatwizna. Szybko wturlała się do budynku, przygotowała ostrze... zamarła w miejscu. Trafiła na żerowisko. Na ziemi leżą trzy trupy, a obiada się nimi kilkanaście zombie. Siedzą nad nimi, cieni. Ie dało się zauważyć. Jedna na czternaście. Wynik z góry jest stracony. Jednak, miała szczęście wieksze, niż myślała. Zombie byli bardziej zajęci pożeraniem ofiar, niż dziewczyną. Powoli, idąc tyłem i ciągle patrząc się na poczynania stworów wycofywała się. Oczywiście - jak to bywa z chodzeniem na wstecznym - po prostu w coś trzeba uderzyć. Tym razem, był to stojak z lizakami chupa chups. Niby małe i nieszkodzące, ale jednak skupiło uwagę szwendaczy. Już nie było skradania. Szybko zamknęła szklane drzwi i ile sił w nogach pobiegla w strone kampera.
- Arek! Szybko, odpalaj wóz!
On,lekko nieprzytomny spojrzał w szybę. Od razu się obudził. Przekręcił klucz w stacyjce - kamper odpalił i tylko czekał na biegnącą Małgosie. Była szybka, lecz nie wystarczająco. Wiedziała, że nie dobiegniem przed tą wściekłą zgrają, więc odwróciła się i jednum, pewnym ruchem ucięła głowę najszybszemu z umarłych. Arek, mimo wielu urazów, postanowił jej pomóc. Nie chciał mieć kolejnej osoby na sumieniu. Wziął strzelbę, stanął przec kamperem i zaczął eliminować potwory. Wiedziak na co się pisze. Mimo skuteczności, dźwięk broni przyciągał nowych. Nagle z kampera wyskoczył Kamil z pistoletem i zaczął je wybijać.
- to nie ma sensu! Uciekajmy! - krzyknął Arek.
Gosi udało się wyswobodzić i wskoczyła do kampera, wraz z Kamilem. Arka olśniło, przecież stał koło dystrybutora paliwa. Wziął karnister, który wcześniej napełniła Gosia i zaczął biegsć między dystrybutorem a zombiakami rozewając benzyne.  Mimo połamanych żeber radził sobie nadzwyczaj dobrze. Gosia wiedziała co Arek kombinuje, więc wyjechała na ulicę.
- rzućcie mi zapalniczkę! - krzyknął.
Kamil mocnym zamachem rzucił do stojącego kilkanaście metrów dalej Arka. Niestety, pechowo, gdyż nie złapał. Schylając się po nią, obalił go zombie. Poczuł ból. We znaki wdały się wcześniejsze urazy, gdy upadł mocno na beton. I jeszcze na sobie miał zombie. Ono, jednym mocnym uciskiem szczęki wbiło mu się w lewą rękę. Ból był tak ogromny, że aż nie było sił krzyknąć z bólu, podskoczyła, adrenalina. Jednym szybkim ruchem wyjął nóż z kieszeni i wbił go w mózg zombie. Zrzucił ciało i szybko odciął sobie dłoń. Nie zdążył zatamować krwi, zemdał. Gosia z Kamilem wybiegli z auta. Kamil wziął większego Arka na swoje barki, a Gosia zebrała zapalniczke. Kamil i Arek byli już w kamperze. Czerwonowłosa postanowiła dokończyć plan Arka. Zza kierownicy, przez okno rzuciła zapalniczkę w stronę dystrybutorów. Odjechali mając za plecami ogromny ogień....

sobota, 28 września 2013

Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie

A

   Ola czuła się okropnie wściekła. Była zła na Arka, na cholernych Chińczyków, którzy wszystko spieprzyli, i na zimnych, i na wszystkich idiotów tego świata. I na siebie też – zadziałała pod wpływem impulsu i tak po prostu odeszła. Może przesadziła; fakt faktem, ryzyko nagłej śmierci było wpisane w życie wszystkich tych, którzy dotąd przetrwali. A Arek może i nie postąpił najrozsądniej, ale przecież nie mógł tego przewidzieć. Innym razem to mogłoby się udać, lecz nieszczęśliwy traf chciał, że napotkali na dodatkowe kłopoty. Będą mieli nauczkę na przyszłość. W głębi duszy dobrze jednak wiedziała, że ten nagły wybuch, ta niepowstrzymana złość to było napięcie budujące się w niej od tygodni – jeszcze od czasów samotnej tułaczki. W tej grupie nie czuła się komfortowo. Mogła poczuć się bezpieczniej wiedząc, że zawsze ktoś jest obok, lecz to nie było wszystko. Wciąż nie miała do nich zaufania. Jej sympatie co do poszczególnych członków grupy wciąż się wahały – raz podziwiała Gośkę za jej rozmach – akcja z kombajnem mówiła sama za siebie – raz dziękowała Bogu, że mają w grupie Arka. Kamil też był w porządku. Ale to wciąż nie było to, czuła się z nimi trochę jak piąte koło u wozu. Wręcz na siłę doszukiwała się dowodów na to, że tak właśnie ją traktują, co może wcale nie miało miejsca? Pewnie przesadziła.
   Ola dobrze znała swój charakter – potrafiła być naprawdę wredna, gdy tylko była po temu okazja. Umiała wszystkich ustawić po swojemu i po prostu nie mogła znieść sytuacji, gdy ktoś podejmował decyzje bez jej udziału. Ona po prostu musiała mieć swoje zdanie i inni powinni przynajmniej wziąć je pod uwagę. Może nie od razu słuchać jej w każdej kwestii, lecz chociaż rozważyć jej propozycje. I za to była zła na grupę; zbyt dumna, by sama wyjść z inicjatywą, po postu czekała, aż oni w końcu przyjdą do niej. Chciała czuć się potrzebna. Chciała wiedzieć, że potrzebują jej rady, a nie wpieprzać się ze swoim do ich dyskusji. Irytowała się, gdy czuła, że sama ma lepszy problem, a jednak wciąż czekała. Czekała, co wcale nie było dobrym posunięciem. Powinna odsunąć głupią dumę na bok, wtedy nie daliby jej łatki małolaty, która nie potrafi sobie poradzić sama w tym nowym świecie. Potrafiła; ale co myślała, gdy oddaliła się od grupy? Chciała im coś udowodnić? Jak na razie popisała się jedynie swoją impulsywnością, po prostu świetnie.
   Wręcz zmusiła ich do odjechania bez niej. Głupia, głupia Ola.
   Może i nie powinna krzyczeć na Arka, ale od początku apokalipsy tłumiła w sobie tak wiele emocji, że w końcu musiała dać im upust. Źle się stało, że zwróciła ich przeciw sobie; choć nieraz psioczyła na nich, to wciąż było to tylko czcze gadanie, bo wcale nie uważała, że są źli – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że byli jej jedyną nadzieją. W pojedynkę na pewno jest trudniej, a inni ludzie... Cóż, akcja na lotnisku dostatecznie dobrze świadczyła o grupach, które mogła spotkać na swojej drodze. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. A Gośka, Arek, Kamil – przecież mogło być z nimi dobrze. Znali się od zaledwie paru dni, jeszcze się nie dotarli; ale mogło być dobrze. Na pewno lepiej, niż samotna tułaczka po zupełnie nieznanej okolicy ze świadomością, że teraz nie wystarczy tylko uciekać przed zombie; ludzie też byli zagrożeniem. Świat był ogromny i nieprzyjazny, Ola czuła się tą świadomością boleśnie przytłoczona.
   Szosa przecinała spory las. Szła poboczem, wymijając kilka samochodów, które stały jej na drodze. Ich właściciele szwendali się wciąż tutaj, potykając o kamienie czy opuszczone bagaże, upadając i powstając, by kontynuować upiorną wędrówkę. Ubranie Oli było przesiąknięte smrodem rozkładających się zwłok z lotniska i nawet jeśli wcześniej jej to przeszkadzało, teraz było jej zdecydowanie na rękę; zombie nie zdawały się zwracać na nią większej uwagi. Co wcale nie oznaczało, że nie powinna być ostrożna. Mocniej ścisnęła rękojeść noża. Broń zdecydowanie dodawała jej otuchy.
   Ola zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie teraz, gdyby nie to wszystko. Pomyślała o mamie, o przyjaciółce, wszystkich znajomych. Naprawdę brakowało jej tego wszystkiego, nawet jeśli ten czy tamten idiota w szkole irytował ją niepomiernie. Czy to się kiedyś skończy? Nie, nie i jeszcze raz nie. Rozpamiętywanie przeszłości też nie pomoże – upomniała się w myślach, próbując odpędzić napływające jej do oczu łzy. Adrenalina opadła, teraz czuła tylko zmęczenie. Obezwładniającą niemoc, która sprawiała, że wszystko zrazu wydawało jej się sto razy bardziej beznadziejne. Lecz poddanie się jej było najgorszym, co mogła uczynić. Teraz powinna zorganizować sobie jakieś schronienie i trochę prowiantu. Zgarnięty w pośpiechu plecak okazał się wyjątkowo lekki i Ola obawiała się zajrzeć do środka i spotkać jedynie rozczarowującą pustkę.
   – Dokąd prowadzi ta cholerna droga? – syknęła do siebie, wciąż uparcie prąc naprzód. Z Radomia wyjechali razem i jechali dobrą godzinę, o ile nie więcej, więc dziewczyna wątpiła, czy jest jakikolwiek sens wracać do miasta. Na piechotę na pewno nie zdążyłaby tam dotrzeć przed zmrokiem, a jednak i droga przed nią jak na razie nie dawała żadnych perspektyw na znalezienie jakiegokolwiek lokum. Wciąż tylko drzewa i drzewa, ten las zdawał się nie mieć końca.
   Długo jeszcze szła pustą drogą, po obu stronach mając tak samo spokojny, cichy las. Tak jakby świat był pogrążony w głębokim śnie, jakby żyła w jakiejś dziwnej, pustej bańce. Miała wrażenie, że echo odpowiedziałoby nawet na najcichszy szept, a szuranie butów o asfalt wydawało się jej okropnie głośnym dźwiękiem. Aż dziwiła się, że większość zombie do tej pory nie interesowała się nią zbytnio – kilku delikwentów zdążyła już dźgnąć nożem, bo byli zbyt blisko i widocznie coś wyczuli. Paskudną maź pozostałą na ostrzu noża wytarła w i tak brudną już kurtkę. Stwierdziła, że powinna poszukać sobie nowego ubrania, gdy tylko dotrze do jakiejś miejscowości. W opuszczonych domach można było znaleźć dosłownie wszystko, więc i to nie było problemem.
   Pierwsze budynki tego miasteczka wyrosły przed nią nie do końca wiadomo kiedy. Ledwie las zaczął się przerzedzać, niemal od razu pojawiły się pierwsze domy, nowe ulice ze starymi chodnikami pełnymi ubytków i szare budynki. Ot, zwyczajna dziura. Sporo sztywnych kręciło się po okolicy; trzeba było zachować ostrożność. Trafiła na skromny rynek. W wielu oknach sklepowych witryn ziały ogromne dziury, więc dostać się do nich nie było problemem. Dziewczyna odwiedziła kilka najbliższych i szybko zapełniła plecak – koc, plastry i trochę lekarstw, coś do jedzenia i cudem odgrzebane spod przewróconej półki butelki wody. Chyba mogła sobie pozwolić na rozrzutność i wykąpać się solidnie. W tej chwili myślała już tylko o tym i o znalezieniu sobie jakiegoś wygodnego gniazdka.
   A wtedy ogromne rusztowanie huknęło tuż za nią.
   Hałas tak okropny, że mógłby zbudzić umarłego. Dosłownie. Ola przeklęła szpetnie. Już wcześniej konstrukcja nie sprawiała wrażenia zbyt stabilnej, chybocząc się, gdy byle kot przebiegł po nim z jednego balkonu na drugi, więc jej upadek był kwestią czasu. Dziewczyna miała jednak potwornego pecha, musiała przecież trafić tutaj w tym felernym momencie. Ola otrząsnęła się z szoku i natychmiast zaczęła kalkulować. Ze wszystkich stron zaczęli nadciągać zimni. Nie ucieknie, nie ma gdzie. Ubranie może i śmierdzi trupem, ale nie na wiele się to zda, gdy zombie podejdą blisko. Chciała ratować się ucieczką do pobliskiego sklepu, jednak w tym tutaj okno zachowało się całe. Szarpała się z drzwiami chwilę, próbując i pchać, i ciągnąć w swoją stronę, lecz po chwili zorientowała się, że to bez sensu; zamknięte. Nie miała pojęcia, czy może jeszcze działa tu prąd. Nawet jeśli rozbiłaby szybę, kto powiedział, że w sklepie nie był założony żaden alarm? Wtedy byłaby zgubiona. Popatrzyła na odbijające się w szybie stadko zombie. Wciąż zbliżali się do rumowiska. Kilku sztywnych odbiło od grupki i szło dokładnie w jej stronę. Ostatni raz rozejrzała się po okolicy – żadnej ucieczki, była zapędzona w kozi róg. Pozostawało jedno – walczyć. Mocniej ścisnęła nóż w swojej dłoni i oczekiwała. Nie wiedziała, skąd wziął się w niej nagły spokój, ale odniosła wrażenie, że nagle rozumie już wszystko. Teraz wszystko w jej rękach – życie i śmierć, cokolwiek teraz zrobi, będzie to zawdzięczać tylko samej sobie. Może to wszystko to tylko jedna, wielka lekcja samodzielności? Odetchnęła głęboko i ostatni raz pozwoliła sobie na spojrzenie wstecz – mama, mgliste wspomnienie ojca, przyjaciele, sympatia, grono jej znajomych śpiewających wesoło przy ognisku. Tym razem jednak nie czuła się z tym ciężko. To było naturalne, pozbawione żalu i tęsknoty, żadnych wyrzutów sumienia. Przymknęła na chwilę oczy, koncentrując się na nich.
   W następnej chwili była już gotowa. Kilka metrów dzieliło od niej pierwszą trójkę. Rzuciła się na nich. Pierwszy padł od noża wbitego między mętne oczy. Ostrze wysunęło się miękko, a blondynka odepchnęła butem upadające ciało. Drugi potknął się o swojego kolegę i upadł, na co Ola szybko roztrzaskała mu czaszkę glanem. I tak wciąż i wciąż, przez dobrych kilkanaście minut. Ola nie czuła zmęczenia; cięcie nożem, kolejne ciało upadło na chodnik, powrócić, następnie nóż znów wbijał się w ciało jakiegoś bezimiennego zombie aż po rękojeść, znów wysunąć ostrze, tu kopnąć, tam odepchnąć napastnika. Machinalnie powtarzała te czynności, jej instynkt wziął kontrolę nad umysłem. I dopiero gdy plecami oparła się o mur zdała sobie sprawę, że nie ma drogi ucieczki. Nowi sztywni napływali nie wiadomo skąd, a każdy kolejny cios tracił na sprężystości. Kolejny z ogromnych wysiłkiem odepchnięty napastnik, nóż, który utkwił w czaszce jednego z zimnych i Ola miała ogromny problem z wydostaniem swojej jedynej broni. Nadludzki wysiłek, by utrzymać obronę, by nie pozwolić im się ugryźć. To wyczerpywało do granic. Nie strach był teraz jej przeciwnikiem, lecz dziwna obojętność, która powoli wypierała resztkę sił z jej ciała. To koniec. Finito. Limit cudów już się wyczerpał.
   Jeden z nich wysunął się na przód i Ola patrzyła na niego bezradnie. Szkliste, mętne oczy z siecią popękanych naczynek, tak przerażająco puste i nierozumne, że nigdy nie powiedziałbyś, że te oczy mogły kiedyś należeć do człowieka. Odór zgniłego mięsa wypełnił jej płuca. Czuła, że zabierają jej całe powietrze, nie widziała już nic oprócz tych przerażających, pustych oczu, one ją pochłaniały, paraliżowały. Dzika myśl, by zerwać się do ucieczki – ta wciąż kołatała się gdzieś po jej umyśle. I choć chciała zmusić swoje nogi do poruszenia się, choć chciała zadać napastnikowi ostateczny cios... Nie umiała. Jestem martwa.
   A wtedy – jakby wbrew tej ponurej myśli – ze zdumieniem zobaczyła, jak sztywny nagle zastyga w bezruchu, by zaraz potem jego bezwładne ciało uderzyło o chodnik z głuchym łoskotem. Zaraz po nim runął następny, i jeszcze kilku kolejnych. Ktoś do nich strzela – pomyślała zdumiona Ola, gdy dostrzegła dziurę, która nagle pojawiła się na czole kolejnego z nich. Przyglądała się temu, zupełnie zdębiała, jakby nie dowierzając. Ktoś tutaj był i jej pomagał. Nie była z tym sama. Nadzieja jeszcze nie umarła i nie zginie, dopóki Ola będzie walczyć. Więc znów poderwała się i zwinnymi ruchami zadźgała kilku kolejnych, podczas gdy nieznany wybawca zdjął następną piątkę. Przez chwilę miała czyste pole, żadnych zimnych w promieniu kilkunastu metrów, więc uważnie przyjrzała się budynkom w pobliżu, mając nadzieję dojrzeć swojego tajemniczego pomocnika w którymś z okien. Nie zabrało jej to długo; choć okno było zamknięte i zdradziła je jedynie niewielka dziura w szybie, z której wystawała część lufy, to jednak firanka w tym jednym miejscu poruszyła się kilka razy i Ola miała wrażenie, że zdołała nawet dostrzec zarys skrywającej się za nią ciemnej postaci. To wystarczyło, by Ola była już pewna – tam właśnie może znaleźć żywego człowieka. Sytuacja tutaj, na dole, przynajmniej na tę chwilę wydawała się w miarę opanowana. Nowe zombie szły w jej kierunku, ale były na tyle daleko, że mogła zdążyć dobiec do drzwi i je otworzyć. Ten ktoś ukrywający się w bezpiecznych murach starej kamienicy, skoro już teraz jej pomaga, na pewno nie jest bez serca. Wpuści ją do środka i wszystko będzie dobrze. Przeżyje to, da radę.
   Rzuciła ostatnie spojrzenie za siebie, na nową falę żądnych jej mięsa zombie, i puściła się biegiem. Ledwie przebiegła szosę, prawie potykając się o wysoki krawężnik, już była pod drzwiami. Były zamknięte od środka. Nie dbała o to, jak wielki robi teraz hałas; waliła pięściami i krzyczała. Niech ten ktoś jej wysłucha, otworzy... Jak długo można schodzić z drugiego piętra po cholernych schodach? Ola miała wrażenie, że stoi tutaj całą wieczność. Zombie jakby na zawołanie zdawały się poruszać szybciej i teraz dzielił ich tylko kilkumetrowy dystans, jeszcze trochę i ten okropny smród znów wypchnie całe powietrze z jej płuc, te mętne oczy znów sparaliżują ją swoją pustką... A jeśli ten ktoś więcej jej nie pomoże? Oparła się plecami o zimny mur. Nadzieja znów zaczynała dogasać, a sztywni znów byli blisko. Chwiejny krok, wyrywające się z ich gardeł ochrypłe rzężenie, rozcapierzone palce wyciągane w jej kierunku w tak zaborczym geście: moje mięso, moje. Znów miała się poddać, zamknąć oczy i czekać na nieuniknione, lecz wtedy ktoś chwycił ją za łokieć i pociągnął do środka.

* * *

   Kilkanaście minut później oboje byli już bezpieczni w niewielkim mieszkaniu na drugim piętrze. Ola ochłonęła już nieco i teraz wodziła po wnętrzu zaciekawionym wzrokiem, jednocześnie wciąż zachowując ostrożność względem swojego kompana. Piotr, jak przedstawił się jej brunet, sprawiał wrażenie przyjaźnie nastawionego i coś takiego było w tych oczach, że Ola potrafiła uwierzyć w jego dobre intencje. Nóż wciąż jednak leżał zapobiegliwie na jej kolanach, choć dziewczyna powoli przestawała sądzić, że będzie jej potrzebny – jak do tej pory nie uczynił nic, co wymagałoby użycia broni przeciw niemu. Mogła mu jedynie podziękować za wyratowanie z opresji i wciąż wodzić wzrokiem od jego kryjówki do niego samego, co jakiś czas odpowiadając coś zwięźle, gdy wymagała tego rozmowa. Potrzebowała chwili, by oswoić się z nową sytuacją, co Piotrek widać rozumiał, bo nie wymagał od niej większego zainteresowania tematem. Pozwolił Oli zrobić mały obchód po zajmowanym przez niego mieszkaniu. Siedzieli teraz w jasnym pokoju, każde na swoim brzeżku kanapy, i rozmawiali. Połowa pomieszczenia wyglądała jak po przejściu huraganu. Stary regał z orzechowego drewna był zawalony wszelakiego rodzaju rupieciami – od stert niepotrzebnych papierów po stos książek zrzuconych niedbale z półki, by zrobić miejsce dla czarnych futerałów, które, jak podejrzewała Ola, mieściły cały arsenał jej nowego znajomego. A pośród tego wszystkiego widziała Piotrka – wysokiego żołnierza w wielkiej, czarnej bluzie i w wojskowych spodniach wpuszczonych w żołnierskie buty. I nawet pomimo trudności z nawiązywaniem nowych znajomości i ze swoją zwyczajową nieufnością, choć może nie do końca wiedziała czemu, blondynka przyłapała się na tym, że nie boi się o swoje bezpieczeństwo wcale, tak jakby nie istniało żadne zagrożenie z jego strony.
   Jednak wciąż nie wiedziała o nim praktycznie nic. I z wzajemnością.
   – Więc... skąd się tutaj wzięłaś?
   – Zdenerwowałam się i zostawiłam grupę.
   Oczy Piotrka rozszerzyły się w zdumieniu.
   – Wiesz, spodziewałem się wielu rzeczy, ale to... Wow. Nie powiem, żeby to było rozsądne wyjście. Chyba musieli cię nieźle wkurzyć, co?
   – Traktowali mnie jak dziecko? Nie miałam prawa głosu? Cóż, nie było tak źle, na pewno przesadziłam...
   – Och, pieprzyć ich.
   Ola spojrzała na niego ze zdziwieniem.
   – W tych czasach wiek ma najmniejsze znaczenie. Pomyśl tylko: czy jakiś sztywny będzie cię pytał o prawko zanim zdecyduje się zrobić z ciebie swój obiad?
Na samą myśl Ola parsknęła śmiechem.
   – No więc właśnie; nie liczy się, kto ma ile, lecz to, jak sobie radzi tam, na dole. Dzisiaj dałaś dowód na to, ze potrafisz się obronić. Bądź z siebie dumna. Nieważne, co oni mówią, ty i tak masz moc. Z jednym durnym papierkiem czy bez.
   Uśmiechnęła się do niego szczerze. W końcu trafiła na kogoś, kto ją rozumiał i nie patrzył na nią przez pryzmat wieku. Teraz to było właśnie to, co doceniała najbardziej.
   – Dziękuję. Bardzo ci dziękuję – powiedziała, znów czując się nieco niezręcznie. Bo co czekało ich dalej?
   – Wiesz... myślę, że możesz tu zostać. Na razie. – Ola podniosła na niego zdumiony wzrok. – Nie planowałam towarzystwa, ale ty jesteś całkiem w porzo – uśmiechnął się do niej przyjaźnie, jednak dziewczyna zauważyła, że chce powiedzieć coś więcej. Może niekoniecznie dla niego łatwego. Gdy cisza przedłużała się, Piotrek wpatrywał się we wzorek moro na swoich spodniach, Ola w końcu zebrała się na odwagę, by zabrać głos.
   – Czy jest coś jeszcze?
   – Przypominasz mi kogoś. – odpowiedział, znów wracając do jej twarzy. Widziała, że przez ten lekki uśmiech przebija się ból. Oboje stracili kogoś bliskiego.
   – Opowiesz mi o niej kiedyś?
   – Tak. Kiedyś. – westchnął i podniósł się z kanapy. Gdy znów na nią spojrzał, był już na powrót wesołym facetem.
   – To jak, przyniosłaś może coś do jedzenia? – spytał, wskazując na leżący u jej stóp plecak.
   – A... tak. Ale myślę, że najpierw przydałaby się kąpiel.
   Piotrek teatralnie zmarszczył nos.
   – O tak, zdecydowanie. Masz szczęście, że jest jeszcze woda.
   – Dupek – zaśmiała się. Czuła się tak lekko, jakby poza tym mieszkaniem nie było już nic innego. Żadnych zombie, czyhającej za każdym rogiem śmierci. Jakby wszystko wróciło do normy. Jakby...
   – No chodź – powiedział na to, łapiąc jej plecak i prowadząc do łazienki.
   … Jakby już nigdy nie miała być sama.