środa, 20 listopada 2013

"Jaka grobowa atmosfera"

Najpierw wyjaśniam, że notka częściowo pisana była przez Mikołaja (tak, ta postać z tych postów), a częściowo przeze mnie :). Plan był na początku taki, że Mikołaj miał napisać całą, ja miałam tylko poprawić błędy. Ale co nie co mi nie pasowało, coś tam mi nie grało. Moja wyobraźnia zaczęła pracować, a coś tam jeszcze Mikołaj przekombinował no i powstało, to co będziecie za chwilę czytać. MIŁEGO:)
P.S. Mikołaj, nie złość się na mnie ;)


Kiedy już Mikołaj zasnął, Konrad postanowił wyczyścić broń i ogarnąć to miejsce. Pamiętał, że drzwi między sklepem, a mieszkaniem się nie domykały, więc trzeba byłoby zrobić jakieś umocnienia i pułapki na ewentualne zombie czy ludzi, bo w tych czasach nikomu nie można ufać . Ledwie co wziął się do pracy, a usłyszał jakieś dziwne dźwięki, jakby trzask pękającej szyby. Od razu wiedział, że sytuacja nie jest za ciekawa, bo witryna sklepu była cała ze szkła, więc prawdopodobnie w jakiś sposób, zombiaki dostały się do środka. Zdecydowanie była to duża grupa sztywnych, po tym jakie słyszał dźwięki, a że nie mieli żadnych pułapek, to Konrad był zmuszony szybko obudzić Mikołaja. Ten zapytał się co się stało.
-Nie mamy czasu na gadanie, na dole mamy sporą chordę sztywnych ! - Mikołaj od razu zaczął myśleć co robić .Konrad lekko się zdenerwował, bo bardzo nie lubił walczyć z umarłymi.
-  Na co ty czekasz ?
- Myślę jak ich wszystkich zwabić w jedno miejsce i zabić.
- Ty chyba zwariowałeś! Ich jest tam ze trzydzieści.
-Spokojnie już wiem co zrobimy – po czym, młodszy chłopak, wziął na szybko mu zobrazował swój plan na stole , przy użyciu kilku starych płatków śniadaniowych i długopisów. Konradowi spodobał się pomysł Mikołaja i się zgodził . Zombie już od kilkunastu sekund przedostawały się do mieszkania,Mikołaj zdążył tylko kiwnąć głową do Konrada, aby ten pamiętał plan, gdy zombie znalazły się w korytarzu naprzeciw kuchni. Ale taki był plan, żeby Zombie znalazły się w ciasnym przejściu. Mikołaj z siekierą zaatakował przód pochodu. Dawał sobie nieźle radę i szło mu to sprawnie, dlatego Konrad ze swoim średnim uwielbieniem ubijał tych, którzy w jakiś sposób mijali rąbankę młodszego chłopaka.  Mózgi rozwalały się na ścianie, było słychać chrupot kości. Tu i ówdzie widać było widać jakąś krew i wnętrzności zdechlaków. Obaj zmęczyli się znacznie, ale wybili całą grupę. Po skończonej robocie Konrad spojrzał na Mikołaja całego we krwi i innych wewnętrznych płynach, uśmiechnął się i powiedział:
- Zdecydowanie nie jesteś normalny! – Chłopak na to roześmiał się w głos i odpowiedział:
- Uwierz, mój lekarz też tak twierdził.
Szybko zabarykadowali drzwi i okna tak żeby już nic ich nie zaskoczyło. Na tyle na ile im się udało, umyli się, ubrali w ubrania znalezione w szafach, ale tej nocy już nie zasnęli. Rozmawiali tylko o tym, jak było kiedyś, przed tym wszystkim. Obaj wspominając swoje rodziny i przeszłość trochę się zdołowali.
- Ale ja już nie chcę takich niespodzianek jak ta – Mikołaj kręcił głową na wspomnienie niedawnych zdarzeń
- Ja też nie mam zamiaru tego przechodzić, mimo że nie było tragedii, ale w końcu nie wiadomo kiedy się człowiekowi noga podwinie.
- Trzeba znaleźć nowe, dogodne miejsce, w którym moglibyśmy czuć się bezpiecznie.
Konrad pokiwał głową i zgodził się z towarzyszem. Gdy tylko zrobiło się widno, spakowali znalezioną broń, jedzenie i różne przydatne rzeczy. Uzbroili się i wyruszyli w poszukiwaniu nowego miejsca zdatnego do dłuższego pobytu. Jadąc samochodem milczeli dosyć długo, jednak w momencie jak zabrakło im paliwa, rozgadali się niemiłosiernie. Każdy z nich miał jakiś plan i żaden nie chciał dać się przegadać. W końcu ustalili, że pójdą na piechotę, przez las. Kiedy ustalili szczegóły ruszyli przed siebie. Przez pierwsze godziny drogi, wiało nudą, ale kiedy tylko wyszli z lasu znaleźli miejsce idealne. W każdym razie, na początku tak im się wydawało. Posesja była czysta i zadbana, weszli więc i faktycznie na podwórku nie było zombie, ale gdy spojrzeli przez okna, ujrzeli tragedię tego miejsca. Patrząc na siebie, stwierdzili, że nie mogli by mieszkać w takim miejscu. Co prawda sztywnych nie było za wielu, ale zmasakrowanych ciał dzieci i dorosłych było sporo. Prawdopodobnie było to przedszkole.
- Jaka grobowa atmosfera – Zażartował nieumiejętnie Mikołaj. Kiedy Konrad nie zareagował, wzruszył tylko ramionami. Nie zostało im nic innego jak ruszyć w dalsza drogę. Kilka kilometrów dalej, trafili na jakąś małą wioskę. Mikołaj gdy zobaczył dom na skraju lasu ucieszył się strasznie:
-To jest to! – uśmiechnął się triumfalnie pokazując ręką Konradowi to, co sam zobaczył. Weszli przez bramę i zdecydowanie im się spodobało. Starszy chłopak klasnął cicho w ręce i uśmiechnął się, na co Mikołaj powiedział, że muszą i tak trochę popracować, żeby zrobiła się z tego twierdza nie do zdobycia. Nim weszli do domu ogarnęli plac, wzmocnili płot i zrobili kilka łatwych pułapek. Pracy nie mieli zbyt wiele, bo ogrodzenie było wysokie i solidne, jedynie połatali mniejsze dziury i wykonali coś, w rodzaju wieży strażniczej dla jednej osoby. Niby prosta konstrukcja, ale idealnie nadawała się do założonej wcześniej funkcji . Spojrzeli dumni na to co udało im się zrobić i w tym momencie uświadomili sobie, że robi się coraz ciemniej, a zombiaków wkoło, jakby coraz więcej. Chłopcy nie sprawdzili jeszcze domu dokładniej, ale to co widzieli przez okna, było zachęcające. Mikołaj wykazał się swoimi zdolnościami i otworzył drzwi wytrychem nie niszcząc zamaka .Konradowi, aż mowę odjęło, taki był zaskoczony zdolnościami młodszego kolegi.
- Musisz mnie kiedyś tego nauczyć. – powiedział więc tylko i weszli do domu. Był to duży, ale przytulny dom. Pachniało w nim rodzinnością i od razu poczuli się jak u siebie. Byli już bardzo zmęczeni, a w salonie był bardzo przyjemnie wyglądający komplet wypoczynkowy. Przez to wszystko, zapomnieli sprawdzić górę domu. Zdążyli tylko pozasuwać rolety antywłamaniowe, pozamykać drzwi i zasnęli obaj. 
Kiedy spali już dobrą chwilę, a na zewnątrz wieczór zamienił się w ciemną i ponurą noc, ciche odgłosy z góry pomału przemieszczały się w stronę schodów. Powolnym tupotem znalazł się na dole schodów i ucichł.


Dziewczyna stanęła, lekko pochylona, z nożem w jednej ręce i tasakiem w drugiej. Jej długi, kasztanowy warkocz huśtał się na plecach i po chwili też znieruchomiał. W zielonych oczach dziewczyny, krył się jakiś podejrzany błysk…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz