piątek, 8 listopada 2013

Bar

Wszystkich świętych. Czas refleksji i wspomnień. Wspominamy tych, których już z nami nie ma. Lecz jak obchodzić to święto podczas apokalipsy? Chociaż jeden dzień zamiast zabijać, wyzywać trupy, lepiej zastanowić się nad tymi, którzy odeszli ze świata rozumnych. Grupa siedziała w barze. Trafili na niego po drodze i postanowili zostać. Budynek na uboczu, sprawdzając go, na nikogo nie trafili. Chyba nie był to jakiś specjalnie ciekawy bar. Stół do bilarda, parę kanap i oczywiście lada, a za ladą przeróżne trunki. Kamil cały dzień blokował okna, wysprzątał magazyn, ogarnął wyjście ewakuacyjne. Sam, bo dziewczyny zajęły się wystrojem, a Arek... bez ręki, zapijał swoją stratę. Postanowili, że zostaną tu na dłużej, miejsce było wygodne, kilkadziesąt metrów dalej było supermarket. Dochodzi 22. Arek leżał na kanapie. Julka postanowiła "ocieplić" to miejsce, więc ustawiła kanapy w koło. Siedzieli tak, a w środku na stoliku  świeczki i drinki. Pierwsza temat zaczęła Julia.
- dzisiaj dzień zmarłych. Powinniśmy jakoś uczić ich pamięć.
- dzień zmarłych mamy codziennie. - odpowiedział Arek.
- masz rację, wszyscy straciliśmy kogoś ważnego - Gosia się zgodziła
Kamil znalazł za ladą mini świeczki. Podał każdemu po parę sztuk.
- wychowywałem się w domu dziecka. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, nie miałem rodzeństwa, rodzina się mną nie przejmowała. Przyzwyczaiłem się do śmierci. Pewnie dlatego jeszcze żyje. - powiedział i zapalił 2 świeczki. - Stanisław, Izabela.
- moja rodzina zginęła na moich oczach. Zaatakowali nas nagle. W nocy. We śnie. Rodzice zginęli na miejscu. Z siostrą zdążyliśmy wybiec z domu, ale ona nigdy nie umiała biegać. - Julka uśmiechła się przez łzy. Zapaliła 3 świeczki - Wojtek, Agata, Patrycja.
- mój mąż Mat i dziecko Gabryś... jeszcze żyją, jestem tego pewna. Mata najlepszy przyjaciel jest wojskowym. Z pewnością ich wziął w bezpieczne miejsce. Wierzę, że jeszcze kiedyś się do nich przytulę. - powiedziała drżącym głosem. Nie zapaliła żadnej świeczki.
Spojrzeli się na Arka. Wbił wzrok w pusty kieliszek.
- ja.... miałem bardzo liczną rodzinę, wielu przyjaciół, świetne życie. Gdy myślę, że może ich już nie być... - polał sobie jeszcze raz, kolejny raz. Zapalił jedną świeczkę. - moja lewa dłoń. - powiedział i lekko się uśmiechnął.
Posiedzieli tak jeszcze w ciszy kilkanaście minut, gdy nagle usłyszeli dobrze już znane jęki i strzały. W mig zerwali się na równe nogi. Kamil pomyślał i zrobł parę małych dziurek to patrzenia na drogę. Arek spojrzał i zauważył trójkę ludzi walczącą z kilkunastoma trupami, wychodzącymi ze wszystkich domków znajdujących się w pobliżu.
- skąd się tu wzięli? Przecież zauważylibyśmy ich. - dziwiła się Julia
- pewnie byli w jednym z domków na osiedlu obok. - odpowiedziała Gosia. - noże w dłoń i biegniemy do nich!
- nie! Zostań. Nikt nas nie zauważył. - uciszył ją Arek.
- jak tak możesz,  to żywi ludzie, musimy im pomóc! - Gosia się nie zgadzała.
- jeśli zdejmiemy z drzwi blokadę już jej nie założymy. Widzisz ile ich tam jest. To samobójstwo. - Arek był niewzruszony.
- z tyłu zostawiłem wyjście na wszelki wypadek! - Wtrącił się Kamil, trzymając już nóż w ręku.
- dobra, lećcie. Ale gdy zombie będą tu za wami wracać,  nie otworzę wam drzwi. - Powiedział Arek i poszedł w stronę drinków, nie odwracając się w stronę Gosi.
- no dobra..... nie mamy czasu, jazda! - Cała trójka szybko wyleciała i pobiegła w stronę atakowanej trójki.
- hej, tutaj, chodźcie do nas! - krzyknęła Julia. Przykuła nie tylko ich uwagę, ale i potworów.
- no ładnie. - Kamil wyciągnął rewolwer i zaczął strzelać. Dwóch chłopaków i dziewczyna szybko do nich podbiegli.
- gdzie się chowacie? - spytała blondynka.
- W barze za nami. Nie wejdziemy tam, jeśli zombie będą nas ścigać, nasz dość specyficzny towarzysz tak ustalił. - powiedziała Gosia z grymasem na twarzy.
- tak więc, rzeźnia! - krzyknął najwyższy chłopak i rzucił się na trupy, a reszta mu wtórowała. Zajęło im to kilka minut. Całe szczęście wyszli bez szwanku. Szwendaczy nie było tak dużo. Przypadło po 2 na osobę.
- uff, po cichu na tyły baru. - powiedziała zmęczona Gosia.
- brawo! Uratowałaś kolejne duszyczki! - przywitał ich dość chłodno Arek.
- a co, gdybyśmy nie zdołali opanować hordy? Miałbyś na swojej dłoni krew sześciu ludzi! - huknęła na niego Gosia.
- oj nieważne. Lepiej przywitajmy gości. - rzekł z pustym wzrokiem Arek. Widać, że trochę za dużo było tych drinków.
- jestem Marta. To Denis i Marcin. Dzięki za ratunek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz