środa, 30 października 2013

Whiskey

Ważne: od razu zaznaczam, że to coś, co pojawi się w dzisiejszym odcinku, to kompletny mutant. I to się już więcej nie powtórzy.

– Nie tak, nie tak! – Ola westchnęła ze zniecierpliwieniem, gdy Piotrek po raz kolejny, niekoniecznie subtelnie, trącił ją łokciem. – Daj to – zabrał jej broń i sam przymierzył się do strzału, bez namysłu trafiając w czaszkę zimnego. Jak on to robił? Blondynka już kilka prób temu straciła nadzieję, że kiedykolwiek będzie w stanie to opanować.
– Pilnuj ręki – zaczął znów, demonstrując prawidłowe ułożenie. Przecież robiła dokładnie to samo! – I nie marudź – dopowiedział, gdy tylko zobaczył, że już otwiera usta, by coś powiedzieć.
Dziewczyna westchnęła. Wiedziała, że, co jak co, ale z Piotrkiem nie wygra. Szczególnie dzisiaj, gdy z takim uporem po raz n-ty powtarzał całą procedurę i zbywał jej narzekania krótkim „w końcu się uda”. Nie pozostawało jej nic, jak tylko spróbować znów. I znów.
– No dobra. – Upewniła się, że stoi w odpowiedniej pozycji i robi wszystko zgodnie z poleceniami żołnierza. O cel nie było trudno; kilku sztywnych na ulicy aż się prosiło o zajęcie się nimi. Siedzieli właśnie w mieszkaniu na parterze, przy otwartym oknie, ćwicząc z długimi przerwami już od prawie dwóch godzin. Nieraz trafiła już w zombie, jednak tamte obrażenia nie były w stanie unieszkodliwić ich na amen. Spowolnić, owszem, jednak nie do tego Ola zmierzała – chciała zyskać pewność, że w każdej sytuacji będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwo sobie i innym. Nóż i glany to nie było przecież wszystko, nie można było poradzić sobie z nimi na odległość. Te wszystkie niepowodzenia dawały jej tylko jeszcze więcej uporu, by dopiąć swego. Jedną odstrzeloną głowę miała już na koncie. Ola uznała, że najwyższa pora poprawić ten wynik.
Pełne skupienie. Spokojnie wzięła zimnego na muszkę i z uwagą śledziła jego ruchy. Pełna gotowość. Palec na spuście, dziewczyna pochyliła się i poczęła z uwagą śledzić głowę sztywnego. Ta chwila wydawała się trwać wieczność; tylko ona i broń, wolno poruszający się po ulicy cel. Skup się. Uda się.
I tym razem była pewna sukcesu.
Ola w końcu odważyła się i pewnie nacisnęła spust. Metaliczny trzask sprawił, że niemal natychmiast poderwała głowę, by wszystko lepiej widzieć. Sztywny faktycznie upadł, lecz podniósł się po chwili na chwiejne nogi. Miał rozerwaną pierś, ale wciąż był, na swój sposób, żywy.
Dziewczyna zaklęła szpetnie, na co Piotrek uśmiechnął się tylko.
– Człowieka już byś tym załatwiła – skomentował tylko, ale Ola nie odpowiedziała, bo już złożyła się do kolejnego strzału. Tym razem się udało.

***

– Pomyślałem, że kolejną lekcję moglibyśmy zabrać na ulicę.
– Już? – Po minie Piotrka było widać, że spodziewał się nieco bardziej entuzjastycznej reakcji. Ola poczuła się w obowiązku wytłumaczenia się – Ja po prostu nie wiem, czy jestem w stanie. Czy poradzę sobie tam.
– Daj spokój! Nigdy nie poczujesz się pewnie, jeśli nie spróbujesz! – zaoponował żywiołowo. – A poza tym, mamy coraz mniej jedzenia. Co dwie osoby to nie jedna...
– Sugerujesz, że za dużo jem?! – oburzyła się dziewczyna.
Piotrek zaśmiał się tylko z jej naburmuszonej miny.
– Nadinterpretujesz, dziewczyno! To, co kiedyś wystarczało mi na tydzień, teraz schodzi w parę dni. I siedzieć tutaj już mi się nie chce. – W tym miejscu mogła się z nim zgodzić; i jej tych kilka dni dłużyło się okropnie. – A ty w końcu zobaczysz, jak to jest działać w terenie.
– Dobra. Chętnie się stąd ruszę, ale w dalszym ciągu nie jestem pewna, czy dam sobie tam radę z pistoletem. Wolę mój nóż.
– Przynajmniej spróbuj. A jeśli nie, zawsze masz jeszcze swoje buty. Plus masz mnie.
– Bardzo pocieszające – mruknęła pod nosem.

***

Miasteczko było przerażająco spokojne; szybko opuścili rynek ze wszystkich stron otoczony niewysokimi budynkami, najczęściej szarymi i zaniedbanymi, z rzędem powybijanych okien na parterze. Łączyło je to, że najprawdopodobniej wszystkie pochodziły z mniej więcej tego samego czasu - tak idealnie prostokątne paskudy o niemalże płaskich dachach od razu przywodziły na myśl wspaniałe czasy PRL-u. Grupki sztywnych plątały się po ulicach, to z bliska, to z daleka słychać było ich chrapliwe głosy. Oprócz nich nie było już nic.
Dopiero teraz można było zrozumieć, czym jest prawdziwa cisza. Bo kiedyś to było milczenie wśród ludzi, to był samotność w czterech ścianach pokoju. Bo tamtej ciszy towarzyszyły wszystkie inne dźwięki z otoczenia – jakiś hałas na klatce schodowej, gwizd czajnika, szum aut z ulicy, pies hałasujący na podwórku sąsiada. Dziś – cisza była tylko ciszą. Nie było już życia, tych dźwięków, na które nie zwracało się uwagi. Nagle ich brak stał się tak oczywisty i tak ogłuszający, że świat zrazu wydał się tak pusty, jednowymiarowy; jakby nie było już echa, a powietrze było tak gęste, że byłoby w stanie stłumić każdy dźwięk. Ktoś mógł kiedyś powiedzieć, że cisza potrafi być komfortowa. Mylił się jednak – cisza była naga i przerażająca, pusta i zdradliwa. Każde z nich dochodziło do wniosku, że nie potrafi już sobie wyobrazić tłumu ludzi, gwaru rozmów. I nagle było tego brak – ludzkości, która pędziła jak oszalała, każdy człowiek w swoją stronę. Może nie zwracało się większej uwagi na swoich współpasażerów w autobusie, może nie rozglądało po chodniku; jednak gdzieś była ta świadomość, że oni . Dzisiaj każdy czuł się wyjątkowo osamotniony na tym nowym, nieprzyjaznym świecie.
– Teraz jest tak inaczej... – zaczęła Ola, niepewna, czy rozsądnie jest zaczynać ten temat. Kwalifikował się on bowiem do tych spychanych na dalszy plan, do tych, który przynosił pytania o przyszłość, o to, czy dla nich w ogóle jest jakieś jutro. Te zaś rodziły tysiące wątpliwości i żadnej jasnej odpowiedzi. Nierozsądnie było dać się zatracić w takim myśleniu; samo zaczynanie tej rozmowy nie było mądrym posunięciem, lecz nie można było przecież cofnąć słów.
– Cicho. – zgodził się brunet, ale coś takiego było w jego głosie, jakaś ostrzegawcza nuta, która natychmiast ucięła rozmowę. I dobrze. Nawet na chwilę nie zwolnił kroku i nie odwrócił się do podążającej za nim dziewczyny. Ta jedynie dreptała dalej, to wpatrując się w jego plecy, to znów rozglądając w poszukiwaniu jakiegoś obiecująco wyglądającego domu; mieli zabrać jak najwięcej przydatnych rzeczy i wrócić do „domu” zanim zrobi się ciemno. Nie było czasu do stracenia.
Przy tej ulicy domy wyglądały znacznie okazalej. Większe, już nie w kształcie peerelowskiego pudełka, zdecydowanie bardziej zadbane posesje. Wysokie płoty – jeśli są całe, wtedy dom w środku byłby dla zombie jak twierdza nie do zdobycia.
– Tamten? – zasugerowała Ola, wskazując na trzeci dom po lewej. Czerwony dach ledwie wystawał zza konarów drzew. Piotrek wzruszył ramionami i oboje podeszli do ogrodzenia. Furtki i brama były zamknięte.
– Niech będzie. – zadecydował, po czym oddał jej trzymaną w ręce broń i szybko wspiął się na płot. Zeskoczył na drugą stronę, Ola szybko podała mu strzelbę przez pręty i po chwili sama stała już w ogrodzie. Dom stał jakieś dwadzieścia metrów dalej i przez chwilę oboje przyglądali mu się w milczeniu. Wszystko zamknięte na cztery spusty, rolety przysłaniające wielkie okna na parterze, obok duża buda, z której pies najprawdopodobniej wyniósł się bardzo dawno. Podjazd był z obu stron obsadzony drzewami, tak samo i w reszcie ogrodu rosło ich wiele. Wiatr nie poruszał nawet najdrobniejszymi listkami; Cisza. Jakby wszystko tutaj wymarło. Jakkolwiek pusto wydawało się tu być, należało zachować elementarną ostrożność.
Frontowe drzwi były zasunięte, więc zanim zdecydowali się na rozbijanie szyb lub inne, równie hałaśliwe opcje, obeszli dom poszukując innego wejścia. Piotrek odkrył, że drzwi do garażu nie zostały zamknięte. Szybko wśliznęli się do środka i zamknęli je za sobą. Dwa okienka na prawej ścianie dały wystarczająco światła, by bez problemu trafić do drzwi i dostać się na korytarz. Wkrótce rozłączyli się i każde z nich wzięło na siebie przeszukiwanie innej części domu. Przez ręce Oli przeszło mnóstwo osobistych rzeczy. Widziała zdjęcia, dziecięce rysunki, zabawkę wrzuconą pod małżeńskie łoże... I trudno było na to wszystko patrzeć, nie czując się w pewien sposób winnym. Nawet jeśli teraz dom był niczyj, Ola czuła się nieco niezręcznie, jakby naruszała czyjąś własność. Piotrek wydawał się nie mieć z tym problemu, pokazując się bardziej od tej praktycznej strony, zdecydowanie skupiając się na zbieraniu wszystkiego, co mogło się przydać. Trochę jedzenia znaleźli w okolicy, ale trzeba było przyznać, że sklepowe półki powoli zaczynały świecić pustkami; chyba nie byli jedynymi ocalałymi w okolicy.
– Nie wydaje ci się, że tutaj byłoby nam wygodniej? – zapytała Ola, gdy spotkali się w kuchni. Była przestronna i czysta, zupełne przeciwieństwo małego mieszkanka na trzecim piętrze, które obecnie zajmowali. Piotrek studiował właśnie zawartość lodówki; jedzenie było w większości popsute, więc zapakował tylko kilka konserw.
– Też się nad tym zastanawiałem. – powiedział, zaglądając do najwyższych szafek. – Płot jest porządny i wysoki, więc na pewno nie mielibyśmy problemu ze sztywnymi. I jest tutaj więcej miejsca, pewnie byłoby wygodniej. Nie chodzi nawet o samą „przeprowadzkę”, ale... – Przeszedł do salonu, zmuszając Olę do podążenia za nim. – … będziemy z dala od centrum. A wolałbym wiedzieć od razu, jeśli coś się dzieje.
– A co miałoby się dziać? – zdziwiła się dziewczyna.
– Nie wiem. W każdej chwili ktoś może tutaj przyjechać, ktoś niekoniecznie przyjaźnie nastawiony; uwierz mi, spotkałem po drodze takie osoby. – Ola przypomniała sobie typków, z którymi mieli ostatnio do czynienia. Wtedy jeszcze była w grupie – była ona, Gośka, Arek, Kamil... Czy nie oceniała ich zbyt ostro?
– Chodź, sprawdzimy na górze. – powiedział Piotrek i już go nie było. Posłusznie wdrapała się za nim po schodach. Chłopak wybrał pokój po prawej, Ola natomiast pchnęła drzwi do pokoju po lewej. Widok, jaki w nim zastała, dosłownie ją sparaliżował.
Duszący odór rozkładającego się mięsa wypełniał cały pokój i w pierwszej chwili ten zapach niemal zmiótł Olę z nóg. Dopiero po chwili pozwoliła sobie spojrzeć. Kobieta leżąca na łóżku miała zakrwawioną twarz, oczy szeroko otwarte, jakby w wyrazie szoku. Przerażająco puste oczy. Przestrzelona głowa. I... jej brzuch. Rozszarpany od środka. Śliskie płaty mięsa leżące to tu, to tam. A w samym jej brzuchu... noworodek. Małe zombie wyjadające kobietę od środka*.
To było przerażające i Ola przez dłuższą chwilę po prostu tam stała, nie wiedząc, jak zareagować. Wiele rzeczy zmieniło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale to... Tego było już zdecydowanie za wiele. Widziała mnóstwo śmierci i zniszczenia w ciągu ostatnich tygodni. Nic jednak nie mogło się równać temu odkryciu; niemowlę przecież zawsze kojarzyło jej się ze skarbem życia, z radością, rodziną... A okazało się, że przewrotna Matka Natura nie oszczędziła nawet biednego maleństwa; zapewne zmarło tuż przed porodem i zaraziło się. Matka wykarmiła własne dziecko... Jakże ironicznie to zabrzmiało?
– Ola? Co tak długo tam ro... – Usłyszała głos chłopaka za swoimi plecami. Urwał natychmiast, gdy tylko sam stanął w drzwiach. Wystarczył ułamek sekundy, by złożył wszystkie elementy w całość. I jego również zatkało.
Nie bardzo wiedziała, jak długo wpatrywała się w ten makabryczny obrazek. Duszący smród wypełniał jej płuca, a mały potwór wciskał do ust piąstkę pełną mięsa.
Coś zimnego dotknęło jej dłoni. Broń. Ola spojrzała na żołnierza ze zdziwieniem.
– Strzelaj. – powiedział cicho.
Pokręciła głową, z odrazą spoglądając na pistolet.
– Przecież wiesz... – Rozmawiała już z Piotrkiem na temat tego, jak bardzo nie chciała krzywdzić dzieci. Podczas ich lekcji strzelania zawsze obiecała sobie za cel dorosłych. Po prostu nie mogła się na to zdobyć.
– Musisz się przemóc. Popatrz, to już nawet nie jest dziecko. To potwór, potwór jak każdy inny.
Ona przecież wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest żywe we właściwym tego słowa znaczeniu. Wiedziała, a mimo to... Myśl o strzeleniu do tak kruchej istotki była nieznośna. Piotrek wcisnął pistolet w jej dłoń.
– Czy to konieczne?
Tylko skinął głową. Ola przełknęła gulę w gardle i zmusiła się, by ponownie spojrzeć na dziecko. Musi, więc zrobi to.
A potem był już tylko długo dźwięczący w uszach huk i nagle było po wszystkim. Nawet nie spojrzała na to, co zrobiła. Wcale nie czuła się lżej, lepiej; wcale nie czuła, jakby pokonała swoją słabość.
– Zmywajmy się stąd. – powiedział cicho i chwycił ją za łokieć, by wyprowadzić ją z tego domu. Nie chciała tu zostać.
***

– … a potem zadzwoniłem do niego i o wszystkim opowiedziałem.
– Że co zrobiłeś? – zaśmiała się gardłowo, odchylając do tyłu na krześle. Siedzieli w salonie kilka domów dalej z przypadkowo znalezioną butelką whiskey. Piotrek uznał, że po dzisiejszym dniu zdecydowanie im się on przyda, a Ola absolutnie nie miała nic przeciwko. Już teraz czuła się znacznie lepiej, gdy nawet do głowy jej nie przyszło roztrząsanie tej sprawy. Po prostu siedzieli sobie tutaj, rozmawiając o byle czym i nie dbając o jutro.
 I życie znów było piękne.

...

*i powtarzam jeszcze raz: zakładamy, że ten zombie-dzieciak to już totalny mutant. Więc jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – to i tak normalnym noworodkiem nie jest.  

4 komentarze:

  1. Zauważyłam mały błąd - "obok duża buda, z której pies najprawdopodobniej wyniósł się
    stąd
    bardzo dawno." to "stąd" potrzebne jak dziura w moście :P

    No i jest to dziecko, na które czekałam :P

    Ida :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to jest, gdy się dziesięć razy zmienia zdanie... Ślepa ja :D Dziękuję, już poprawiam.

      Usuń
  2. Ale jak to dziecko ją zjadło od środka, skoro dzieciom rosną zęby spory czas po urodzeniu? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwoli wyjaśnienia: "[...] to coś, co pojawi się w dzisiejszym odcinku, to kompletny mutant."

      Usuń