sobota, 30 listopada 2013

Otoczeni cz. 1

– No już, obudź się! – Ktoś potrząsał nim mocno. Z trudem rozchylił powieki i niemal natychmiast tego pożałował; przez ogromne okna wlewało się do pokoju niezwykle jasne światło, aż oczy bolały. Zamrugał kilkakrotnie, by przyzwyczaić się do zmiany, po czym skupił się na Oli. Wyraz jej twarzy sprawił, że niemal natychmiast się otrzeźwiał. – Co jest? – zapytał, będąc już niemal pewnym, że nie spodoba mu się to, co usłyszy. – Sztywni. Otoczyły dom. – Szlag. – natychmiast się podniósł i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu broni. Ola podała mu jego karabin bez słowa. Kątem oka zauważył, że cały ich dobytek – spakowany w nowe, zdecydowanie większe plecaki – jest już gotowy do drogi. Pytanie było tylko jedno: jak się stąd wydostać? – Jak bardzo jest źle? – spytał, posyłając dziewczynie zmartwione spojrzenie. – Chodź i sam zobacz. Poprowadziła go ku schodom.
***
– Jak mogliśmy zapomnieć o sprawdzeniu ogrodzenia?! Z pierwszego piętra można było dostrzec znacznie więcej niż z parteru. Po ogrodzie krążyła cała horda zimnych, co najmniej trzydzieści ciał. Nie wyglądało to zbyt obiecująco. Chłopak cały czas próbował przeanalizować ich sytuację, znaleźć jakieś wyjście. Skąd wzięło się ich tyle, skoro wczoraj nie zauważyli ani jednego? – Daj spokój. Nie ma sensu obrzucać się teraz oskarżeniami. – W głosie Oli słychać było wyraźne znużenie. – Żadne z nas nie miało do tego głowy po... Sam przecież wiesz. O tak, pamiętał. Mały mutant, który rozszarpał brzuch swojej matce, by wyjść na zewnątrz. Ten widok istotnie był wstrząsający. Wytrąciła ich z równowagi świadomość, że te kreatury mogą przechodzić na kolejny poziom, że to może coś więcej, niż tylko pojedynczy przypadek; lecz nie usprawiedliwiało to kompletnego braku ostrożności, jakim się wykazali. Teraz Piotrek widział, jak bardzo niebezpieczne były takie pomyłki. Poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie dopuści, by sytuacja tak bardzo wymknęła się spod kontroli przez zwyczajną głupotę. O ile wyjdą z tego żywo. – Więc... Jakieś propozycje? – zapytał w końcu, by przerwać panującą ciszę. Ola jedynie pokręciła głową, z ponurą miną przyglądając się sztywnym na podjeździe. – W takim razie rozejrzyjmy się po domu. Może uda nam się znaleźć coś przydatnego – powiedział Piotrek, siląc się na lekki ton. Sam jednak nie był przekonany co do powodzenia tego przedsięwzięcia. Na chwilę obecną sytuacja wydawała się tragiczna. Sprawdzili kuchnię i spiżarnię, lecz oprócz zepsutego jedzenia nie znaleźli nic, co byłoby w jakikolwiek sposób jadalne. Nie mogli liczyć na to, że uda im się przeczekać i wyjść w najbardziej dogodnym momencie; nigdy nie było wiadomo, ile trzeba by było czekać na poprawę sytuacji, a biorąc pod uwagę fakt, że nie mieli praktycznie żadnego prowiantu, trzeba było przygotować się na scenariusz znacznie bardziej niebezpieczny – starcie ze sztywnymi na zewnątrz.

Nieproszony gość

Wychodząc z mieszkania zauważyła faceta grzebiącego w jej samochodzie. Przetarła oczy. To nie były omamy. Żywy człowiek zainteresował się jej kamperkiem. Musiała działać szybko, żeby to ona wyszła żywo z tej sytuacji. Szatyn chyba nie spodziewał się przybysza, żywego lub też nie w pełni, gdyż zostawił otwarte na oścież drzwiczki. Brunetka wyciągnęła pistolet i wślizgnęła się do pojazdu.
-Stój, odłóż wszystko co masz w rękach i wyjmij broń. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek, chyba, że chcesz zarobić kulkę w łeb - powiedziała do odwróconego mężczyzny. Ten wykonał polecenie i powoli się odwrócił. Wyglądał na nieletniego, miał może szesnaście, siedemnaście lat.
-Spokojnie, nie chciałem okraść osoby, która walczy o przeżycie. Myślałem, że ktoś zostawił wóz, a później został zjedzony -powiedział drżącym głosem.
-No, teraz już wiesz, więc zapraszam do drzwi i miłej drogi - stwierdziła opryskliwie i wskazała drzwi.
-Czekaj, chcesz mnie wystawić na pastwę sztywnych? - spytał.
-Radziłeś sobie tyle czasu, więc teraz też sobie poradzisz - powiedziała - a teraz idź, trochę mi się spieszy.
-Jestem Cyprian. Proszę cię, pomóż mi - rzekł i wyciągnął do niej rękę.
-Dlaczego miałabym ci pomagać?
-Ponieważ sam sobie nie poradzę. Chcesz mieć żywą osobę na sumieniu? Przecież wiesz, że długo sobie nie poradzę.
Dziewczyna musiała się zastanowić. Obcy chłopak nie próbował jak do tej pory zabić jej, ale to mogła być pułapka. Mógł tylko sprawiać wrażenie nieszkodliwego i przyjaznego, a tak naprawdę mógł tylko czekać, aż brunetka straci czujność. Czy mogła mu ufać? Może powinna spróbować. W końcu w grupie siła, jak to mówią. Schowała broń i zbliżyła się do gościa.
-Ada - powiedziała i uścisnęła dłoń chłopaka.
-Czyli grupa? - spytał widocznie rozluźniony.
-Wole określenie tymczasowy sojusz.
Dziewczyna wzięła puszkę fasoli i podała chłopakowi. Przejrzała też broń, którą miał. Nic specjalnego rewolwer i nożyk wielkością przypominający scyzoryk. Była zdumiona jak z tym orężem przetrwał. Według niej przy pierwszym spotkaniu byłby już trupem.
-Więc, ile sztywnych zabiłeś tym nożykiem? - podjęła rozmowę.
-Ani jednego, strzelałem do nich. To jest zabezpieczenie w razie najgorszego - odpowiedział zajadając się fasolką.
-Raczej marne - ucięła.
Usiadła na miejscu kierowcy i odpaliła wóz. Trochę minęło zanim zaskoczył, ale była do tego przyzwyczajona. Gruchot zaczął się psuć już kilka tygodni temu. Nie była mechanikiem, więc nie wnikała co dokładnie się dzieje pod maską. Najważniejsze było, że jeszcze jeździł.
Ruszyła przed siebie, zapuszczając się głębiej w Łódź. Musiała znaleźć coś do jedzenia, zapasy będą kończyły się szybciej w dwie osoby. Nie chciała zapuszczać się w przesyconą sztywnymi Łódź, ale sytuacja, ją do tego zmusiła. Na szczęście mała grupa miała swoje plusy, o wiele łatwiej można było zabijać zombie.



środa, 20 listopada 2013

"Jaka grobowa atmosfera"

Najpierw wyjaśniam, że notka częściowo pisana była przez Mikołaja (tak, ta postać z tych postów), a częściowo przeze mnie :). Plan był na początku taki, że Mikołaj miał napisać całą, ja miałam tylko poprawić błędy. Ale co nie co mi nie pasowało, coś tam mi nie grało. Moja wyobraźnia zaczęła pracować, a coś tam jeszcze Mikołaj przekombinował no i powstało, to co będziecie za chwilę czytać. MIŁEGO:)
P.S. Mikołaj, nie złość się na mnie ;)


Kiedy już Mikołaj zasnął, Konrad postanowił wyczyścić broń i ogarnąć to miejsce. Pamiętał, że drzwi między sklepem, a mieszkaniem się nie domykały, więc trzeba byłoby zrobić jakieś umocnienia i pułapki na ewentualne zombie czy ludzi, bo w tych czasach nikomu nie można ufać . Ledwie co wziął się do pracy, a usłyszał jakieś dziwne dźwięki, jakby trzask pękającej szyby. Od razu wiedział, że sytuacja nie jest za ciekawa, bo witryna sklepu była cała ze szkła, więc prawdopodobnie w jakiś sposób, zombiaki dostały się do środka. Zdecydowanie była to duża grupa sztywnych, po tym jakie słyszał dźwięki, a że nie mieli żadnych pułapek, to Konrad był zmuszony szybko obudzić Mikołaja. Ten zapytał się co się stało.
-Nie mamy czasu na gadanie, na dole mamy sporą chordę sztywnych ! - Mikołaj od razu zaczął myśleć co robić .Konrad lekko się zdenerwował, bo bardzo nie lubił walczyć z umarłymi.
-  Na co ty czekasz ?
- Myślę jak ich wszystkich zwabić w jedno miejsce i zabić.
- Ty chyba zwariowałeś! Ich jest tam ze trzydzieści.
-Spokojnie już wiem co zrobimy – po czym, młodszy chłopak, wziął na szybko mu zobrazował swój plan na stole , przy użyciu kilku starych płatków śniadaniowych i długopisów. Konradowi spodobał się pomysł Mikołaja i się zgodził . Zombie już od kilkunastu sekund przedostawały się do mieszkania,Mikołaj zdążył tylko kiwnąć głową do Konrada, aby ten pamiętał plan, gdy zombie znalazły się w korytarzu naprzeciw kuchni. Ale taki był plan, żeby Zombie znalazły się w ciasnym przejściu. Mikołaj z siekierą zaatakował przód pochodu. Dawał sobie nieźle radę i szło mu to sprawnie, dlatego Konrad ze swoim średnim uwielbieniem ubijał tych, którzy w jakiś sposób mijali rąbankę młodszego chłopaka.  Mózgi rozwalały się na ścianie, było słychać chrupot kości. Tu i ówdzie widać było widać jakąś krew i wnętrzności zdechlaków. Obaj zmęczyli się znacznie, ale wybili całą grupę. Po skończonej robocie Konrad spojrzał na Mikołaja całego we krwi i innych wewnętrznych płynach, uśmiechnął się i powiedział:
- Zdecydowanie nie jesteś normalny! – Chłopak na to roześmiał się w głos i odpowiedział:
- Uwierz, mój lekarz też tak twierdził.
Szybko zabarykadowali drzwi i okna tak żeby już nic ich nie zaskoczyło. Na tyle na ile im się udało, umyli się, ubrali w ubrania znalezione w szafach, ale tej nocy już nie zasnęli. Rozmawiali tylko o tym, jak było kiedyś, przed tym wszystkim. Obaj wspominając swoje rodziny i przeszłość trochę się zdołowali.
- Ale ja już nie chcę takich niespodzianek jak ta – Mikołaj kręcił głową na wspomnienie niedawnych zdarzeń
- Ja też nie mam zamiaru tego przechodzić, mimo że nie było tragedii, ale w końcu nie wiadomo kiedy się człowiekowi noga podwinie.
- Trzeba znaleźć nowe, dogodne miejsce, w którym moglibyśmy czuć się bezpiecznie.
Konrad pokiwał głową i zgodził się z towarzyszem. Gdy tylko zrobiło się widno, spakowali znalezioną broń, jedzenie i różne przydatne rzeczy. Uzbroili się i wyruszyli w poszukiwaniu nowego miejsca zdatnego do dłuższego pobytu. Jadąc samochodem milczeli dosyć długo, jednak w momencie jak zabrakło im paliwa, rozgadali się niemiłosiernie. Każdy z nich miał jakiś plan i żaden nie chciał dać się przegadać. W końcu ustalili, że pójdą na piechotę, przez las. Kiedy ustalili szczegóły ruszyli przed siebie. Przez pierwsze godziny drogi, wiało nudą, ale kiedy tylko wyszli z lasu znaleźli miejsce idealne. W każdym razie, na początku tak im się wydawało. Posesja była czysta i zadbana, weszli więc i faktycznie na podwórku nie było zombie, ale gdy spojrzeli przez okna, ujrzeli tragedię tego miejsca. Patrząc na siebie, stwierdzili, że nie mogli by mieszkać w takim miejscu. Co prawda sztywnych nie było za wielu, ale zmasakrowanych ciał dzieci i dorosłych było sporo. Prawdopodobnie było to przedszkole.
- Jaka grobowa atmosfera – Zażartował nieumiejętnie Mikołaj. Kiedy Konrad nie zareagował, wzruszył tylko ramionami. Nie zostało im nic innego jak ruszyć w dalsza drogę. Kilka kilometrów dalej, trafili na jakąś małą wioskę. Mikołaj gdy zobaczył dom na skraju lasu ucieszył się strasznie:
-To jest to! – uśmiechnął się triumfalnie pokazując ręką Konradowi to, co sam zobaczył. Weszli przez bramę i zdecydowanie im się spodobało. Starszy chłopak klasnął cicho w ręce i uśmiechnął się, na co Mikołaj powiedział, że muszą i tak trochę popracować, żeby zrobiła się z tego twierdza nie do zdobycia. Nim weszli do domu ogarnęli plac, wzmocnili płot i zrobili kilka łatwych pułapek. Pracy nie mieli zbyt wiele, bo ogrodzenie było wysokie i solidne, jedynie połatali mniejsze dziury i wykonali coś, w rodzaju wieży strażniczej dla jednej osoby. Niby prosta konstrukcja, ale idealnie nadawała się do założonej wcześniej funkcji . Spojrzeli dumni na to co udało im się zrobić i w tym momencie uświadomili sobie, że robi się coraz ciemniej, a zombiaków wkoło, jakby coraz więcej. Chłopcy nie sprawdzili jeszcze domu dokładniej, ale to co widzieli przez okna, było zachęcające. Mikołaj wykazał się swoimi zdolnościami i otworzył drzwi wytrychem nie niszcząc zamaka .Konradowi, aż mowę odjęło, taki był zaskoczony zdolnościami młodszego kolegi.
- Musisz mnie kiedyś tego nauczyć. – powiedział więc tylko i weszli do domu. Był to duży, ale przytulny dom. Pachniało w nim rodzinnością i od razu poczuli się jak u siebie. Byli już bardzo zmęczeni, a w salonie był bardzo przyjemnie wyglądający komplet wypoczynkowy. Przez to wszystko, zapomnieli sprawdzić górę domu. Zdążyli tylko pozasuwać rolety antywłamaniowe, pozamykać drzwi i zasnęli obaj. 
Kiedy spali już dobrą chwilę, a na zewnątrz wieczór zamienił się w ciemną i ponurą noc, ciche odgłosy z góry pomału przemieszczały się w stronę schodów. Powolnym tupotem znalazł się na dole schodów i ucichł.


Dziewczyna stanęła, lekko pochylona, z nożem w jednej ręce i tasakiem w drugiej. Jej długi, kasztanowy warkocz huśtał się na plecach i po chwili też znieruchomiał. W zielonych oczach dziewczyny, krył się jakiś podejrzany błysk…

Strzelnica

Dziewczyna w kitce wyszła z jednego z domów, niestety nic w nim nie znalazła, prócz umarlaka i kilku siekierek do rąbania drewna. Widać było, że rodzina, która tam mieszkała nie należała do zbyt bogatych.
Oskubane ściany, kable elektryczne przeciągnięte przez cały dom "na lewo". Zamiast drzwi do pokoi, zawieszone były jakieś zasłonki. Nic więc dziwnego, że nie znalazła żadnej broni, żadnego dobrego noża. Wszystkie wyglądały, jak do obierania ziemniaków. Na szczęście, wzięła ze sobą dwie duże torby z bronią. Większość arsenału składała się z broni białej, ale nie brakowało tam pistoletów, karabinów i strzelb. Posiadała również dosyć sporo amunicji, a to wszystko dzięki temu, że mieszkała niedaleko strzelnicy, na której trenowali cywile jak i wojskowi. Ada też ćwiczyła tam strzelanie, wraz ze swoim tatą. Jednak strzelnica była tylko przykrywką dla wielkiego magazynu z wyposażeniem wojska. Mimo tajności tych informacji, dziewczyna z wrodzoną ciekawością, poznała wszystkie informacje na ten temat.
Gdzieś na początku tej całej apokalipsy, dziewczyna i jej ojciec, zakradli się tam, by zdobyć potrzebne im zabezpieczenie. Musieli dostać się do podziemi, gdzie znajdował się wielki bunkier. Brunetka była przekonana, że był przeciwatomowy. Myśleli, że wezmą tylko broń palną, ale po przemyśleniach, mężczyzna stwierdził, że broń biała też może się przydać. Epidemia może potrwać dłużej, a wtedy może okazać się, że amunicji im nie wystarczy.
Więc załadowali najróżniejszą broń białą zaczynając od mieczy, poprzez maczety, na wielkich toporkach i siekierach kończąc. Oczywiście trzeba było zabrać też broń cichą na wypadek polowań, a zdecydowanie lepiej strzelać do zwierząt z łuku, by nie musieć potem spożywać mięsa z posmakiem metalu. Poszli więc do schowka strzelnicy i zabrali kilka łuków, mnóstwo strzał oraz kołczany. Pośpiesznie wrócili do domu, wiedząc, że wojsko może lada chwila przyjść. Mieli nadzieję, że nie zauważą lekkiego ubytku, w końcu mieli mnóstwo broni. Kto by liczył broń w sytuacji kryzysowej. A taka była, ponieważ wyświetlane przez media komunikaty i sceny z ulic miast były tak drastyczne, że księgowi raczej nie będą się tym zajmować.
Aktualnie znajdowała się, o ile dobrze się orientowała w mapie samochodowej, na obrzeżach Łodzi. Starała się nie wjeżdżać w samo centrum miasta i bardziej zabudowane tereny, bo tam kiedyś mieszkało dużo ludzi, a teraz prawdopodobnie znajdowało się wiele chodzących zombie.
Za każdym razem, dziękowała bogu, że miała całą tą broń, kiedy wyruszała na poszukiwanie pożywienia. Bez takich dodatków nie przeżyła by zbyt długo w złych czasach. Posiadła także małego kamperka, którym całkiem spokojnie przemierzała ulice miast.

Zatrzymała samochód w dogodnym , mało widocznym miejscu i ruszyła na przeszukiwanie  terenów. Przechodziła od domu do domu. A, że to były w większości domu jednorodzinne z ogródkiem, znajdowała tam solidne siekiery przydatne do walki. Ale także dużo konserw, co ją ucieszyło, bo konserwy to było to, czego szukała. Nadawały się do spożywania na ciepło i zimno,a termin przydatności był bardzo długi. Kolejnym niezłym znaleziskiem był łom, bo dzięki niemu łatwiej można było otwierać domy. Było to cichsze rozwiązanie, niż na przykład wybijanie szyb siekierą, czy rozwalanie drzwi. Każdy głośniejszy dźwięk przyciągał zombie.

Przechadzała się tak przez różne posesje, przeglądała rzeczy osobiste, pamiątki, zabijała nieumarłych. I tak do wieczora, wsiadała wtedy w kamperka i jechała. Zapadał zmrok a gwiazdy zaczęły radośnie migotać, jak gdyby chciały powiedzieć "Jesteśmy tu bezpieczne, dołącz do nas. To nic nie kosztuje." Brunetka nie chciała bawić się z gwiazdami i nie miała zamiaru ulec ich pokusom. Obiecała swojemu ojcu, gdy umierał, że będzie próbowała przetrwać i nie zabije się. Chociaż były momenty, kiedy chciała to zrobić. Siedząc w czyimś domu, słuchając w kółko niezłomnego wycia, zaczynała tracić zmysły. Nie raz sięgała po broń i przystawiała do skroni. Trzymając rękę na spuście, zamykała mocno oczy, lecz nie mogła tego zrobić. Obietnic się nie łamie. Nawet w świecie, gdzie jak każdy sądzi, zasady nie obowiązują.

Weszła do oczyszczonego przez nią domu, zostawiając samochód w gotowości na podjeździe. W domu czyściła broń, którą nosiła przy sobie na policyjnym pasie. Dwa pistolety, kilka noży i maczetę. Miała też zawsze przy sobie łuk i kołczan pełen strzał.
Po paru godzinach leżenia na łóżku i rozmyślania, brunetkę w końcu zmorzył sen.

niedziela, 17 listopada 2013

Względnie spokój.

Bardzo długo milczeli, jednak taka cisza nie należy do najprzyjemniejszych, więc Konrad zapytał Mikołaja:
- Co tak sam się włóczysz? Przecież nie jest to bezpieczne. – Chłopak spojrzał na pytającego i po krótkim zastanowieniu odpowiedział:
- Przez pewien czas, ciężko było mi uwierzyć, w to co się stało. Ukrywałem się w domu, do czasu, aż skończyły mi się zapasy jedzenia. Może ze trzy tygodnie? Nie wiem nawet, czas nie był mi sprzymierzeńcem. Potem zgarnąłem mój arsenał broni i postanowiłem wyruszyć przed siebie. Ocknąłem się z tego dziwnego otępienia i postanowiłem odnaleźć jakiś ludzi. Ciężko było, bo każdy jest nieufny. Większość ludzi się ukrywa. A jak się nie ukrywają, to okazuje się, że nie są zbyt przyjaźnie nastawieni. Jedna ekipa ukradła mi całą broń i jedzenie jakie miałem. Niby wiele potrafię, ale jak rzuca się na mnie duża grupa ludzi, to ciężko się obronić. Kilku skrzywdziłem, no ale… Wyrzucili mnie gdzieś, ledwo przeżyłem. Znalazłem tą siekierę i mam jeszcze schowany nóż. Tak oto poznałem Ciebie i siedzę sobie w samochodzie. – zakończył swoją opowieść i uśmiechnął się szelmowsko. Konrad też lekko się uśmiechnął, ale ciągle patrzył przed siebie. Nie wiedział nawet dokąd się kierować. Chętnie odnalazł by jakieś schronienie, bo przecież benzyna kiedyś się skończy.
- Myślę, że musimy poszukać jakiegoś miejsca do przenocowania, odpoczynku i nabrania sił. – Powiedział w końcu do Mikołaja.
- Zgadzam się. Głodny jestem od kilku dni. -  mijali kilka domów, a znaki pokazywały, że są niedaleko miasta.
- Może tutaj coś znajdziemy, jeżeli wszystkiego nie rozkradli.- Za oknem minęli kilku powłóczących nogami umarłych. Już niedaleko, bo coraz więcej można było spotkać tych istot. Ale nie przejmowali się tym zbytnio. Dopiero jak będą musieli wysiąść z samochodu, będą mieli ich na głowie, do tego czasu czuli się bezpiecznie.

Kiedy dojechali do pierwszych budynków, Konrad zatrzymał wóz, przed jakimś małym sklepikiem.
- Idziemy zobaczyć, czy coś w środku jest do jedzenia – powiedział do Mikołaja i rzucił mu pistolet.- Postaraj się używać go tylko w konieczności, nie chcemy zwrócić na siebie uwagi – Powiedział, po czym rozglądając się wysiadł z wozu. Mikołaj zrobił to samo. Pobiegli ramię w ramię do sklepiku. W środku zobaczyli dwa zombie. Nie jest źle. Jak tylko znaleźli się w środku, zdechlaki od razu rzucili się na chłopaków. Mikołaj przez chwilę przyglądał się zdezorientowany. Co z tego, że znał sztuki walki, co z tego, że wiedział jak używa się broni. Oni kiedyś byli ludźmi, a zabijanie ludzi nie przychodzi łatwo. W każdym razie nie normalnym ludziom. Jednak jak zobaczył, że zombie chce go ugryźć, mechanicznie dźgnął go nożem tak, aby uszkodzić mózg. Konrad swojego przeciwnika już pokonał i teraz widząc jak Mikołaj zabił swojego stwierdził:
- Chyba widziałeś dużo filmów o zombie, bo całkiem trafnie oszacowałeś miejsce które pozwala na ubicie tego gnojka.
- Taa, umarłych w zależności od „rasy” zabija się albo w serce albo w mózg. Ten nie wyglął, jakby posiadał cokolwiek, ale gdzieś trafić musiałem – uśmiechnął się do Konrada.
Zaczeli szukać w sklepie jakiegoś jedzenia zdatnego do spożycia. Było tego trochę, chociaż część już zniknęła z półek. Poszli jeszcze na zaplecze.
Zza półki zaatakowało ich jedno wielkie, grube paskudne zdechłe cielsko. Nie zauważyli go wcześniej, dlatego obalił się na Konrada. Bronił się przed nim jak tylko mógł. Drugi chłopak zareagował szybko. Rzucił się na zdechlaka i ramieniem zepchnął z kompana. Podał mu rękę i podniósł z ziemi. Obaj ruszyli na zombie i zabili.
- Całkiem nieźle idzie nam współpraca – Powiedział młodszy chłopak wycierając nóż o jakąś szmatę. Rozglądając się znaleźli bardzo dużo przydatnych rzeczy. I jedzenie i picie i nawet broń znaleźli na tyłach sklepiku.
- Może sprawdzimy jak wygląda dom nad sklepem? Prawdopodobnie należał do tych tam, których się pozbyliśmy. Może będziemy mogli tutaj przenocować?- Zastanawiał się na głos Konrad. Mikołaj mu przytaknął, więc ruszyli w kierunku drzwi, które mogły prowadzić do mieszkania. Szli razem, blisko siebie, rozglądając się dokładnie. Nie mogli niczego przeoczyć, bo to mogło kosztować ich życie.
Jak się spodziewali, dom był pusty. Przeglądając go, domyślili się, że było tutaj jeszcze dziecko, ale nie znaleźli ani ciała, ani zombie, więc stwierdzili obaj, że dziecko albo żyje i jest gdzieś daleko, albo zgineło poza domem. Konrad znalazł barek z alkoholem. Kiedy pokazał go Mikołajowi, ten całkiem się z tego ucieszył.
- Przyda nam się trochę zapomnienia, w każdym razie rozluźnienia. – Powiedział i nalał sobie jednego z trunków do kieliszka.
- Może najpierw coś zjemy? Jest tutaj kuchnia, możemy coś ugotować – Powiedział Konrad sprawdzając zawartość szafek. Znalazł co trzeba i zrobił całkiem smaczne danie z tego co posiadali.

Pojedli, popili i postanowili iść spać.
- Będziemy na zmianę pilnować, żeby nic i nikt nas nie zabił. Śpij młody, ja przypilnuję teraz chaty.

Jak pomyśleli, tak zrobili, niby względny spokój, a jednak gdzieś w oddali bardzo dużo się działo…

piątek, 8 listopada 2013

Bar

Wszystkich świętych. Czas refleksji i wspomnień. Wspominamy tych, których już z nami nie ma. Lecz jak obchodzić to święto podczas apokalipsy? Chociaż jeden dzień zamiast zabijać, wyzywać trupy, lepiej zastanowić się nad tymi, którzy odeszli ze świata rozumnych. Grupa siedziała w barze. Trafili na niego po drodze i postanowili zostać. Budynek na uboczu, sprawdzając go, na nikogo nie trafili. Chyba nie był to jakiś specjalnie ciekawy bar. Stół do bilarda, parę kanap i oczywiście lada, a za ladą przeróżne trunki. Kamil cały dzień blokował okna, wysprzątał magazyn, ogarnął wyjście ewakuacyjne. Sam, bo dziewczyny zajęły się wystrojem, a Arek... bez ręki, zapijał swoją stratę. Postanowili, że zostaną tu na dłużej, miejsce było wygodne, kilkadziesąt metrów dalej było supermarket. Dochodzi 22. Arek leżał na kanapie. Julka postanowiła "ocieplić" to miejsce, więc ustawiła kanapy w koło. Siedzieli tak, a w środku na stoliku  świeczki i drinki. Pierwsza temat zaczęła Julia.
- dzisiaj dzień zmarłych. Powinniśmy jakoś uczić ich pamięć.
- dzień zmarłych mamy codziennie. - odpowiedział Arek.
- masz rację, wszyscy straciliśmy kogoś ważnego - Gosia się zgodziła
Kamil znalazł za ladą mini świeczki. Podał każdemu po parę sztuk.
- wychowywałem się w domu dziecka. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, nie miałem rodzeństwa, rodzina się mną nie przejmowała. Przyzwyczaiłem się do śmierci. Pewnie dlatego jeszcze żyje. - powiedział i zapalił 2 świeczki. - Stanisław, Izabela.
- moja rodzina zginęła na moich oczach. Zaatakowali nas nagle. W nocy. We śnie. Rodzice zginęli na miejscu. Z siostrą zdążyliśmy wybiec z domu, ale ona nigdy nie umiała biegać. - Julka uśmiechła się przez łzy. Zapaliła 3 świeczki - Wojtek, Agata, Patrycja.
- mój mąż Mat i dziecko Gabryś... jeszcze żyją, jestem tego pewna. Mata najlepszy przyjaciel jest wojskowym. Z pewnością ich wziął w bezpieczne miejsce. Wierzę, że jeszcze kiedyś się do nich przytulę. - powiedziała drżącym głosem. Nie zapaliła żadnej świeczki.
Spojrzeli się na Arka. Wbił wzrok w pusty kieliszek.
- ja.... miałem bardzo liczną rodzinę, wielu przyjaciół, świetne życie. Gdy myślę, że może ich już nie być... - polał sobie jeszcze raz, kolejny raz. Zapalił jedną świeczkę. - moja lewa dłoń. - powiedział i lekko się uśmiechnął.
Posiedzieli tak jeszcze w ciszy kilkanaście minut, gdy nagle usłyszeli dobrze już znane jęki i strzały. W mig zerwali się na równe nogi. Kamil pomyślał i zrobł parę małych dziurek to patrzenia na drogę. Arek spojrzał i zauważył trójkę ludzi walczącą z kilkunastoma trupami, wychodzącymi ze wszystkich domków znajdujących się w pobliżu.
- skąd się tu wzięli? Przecież zauważylibyśmy ich. - dziwiła się Julia
- pewnie byli w jednym z domków na osiedlu obok. - odpowiedziała Gosia. - noże w dłoń i biegniemy do nich!
- nie! Zostań. Nikt nas nie zauważył. - uciszył ją Arek.
- jak tak możesz,  to żywi ludzie, musimy im pomóc! - Gosia się nie zgadzała.
- jeśli zdejmiemy z drzwi blokadę już jej nie założymy. Widzisz ile ich tam jest. To samobójstwo. - Arek był niewzruszony.
- z tyłu zostawiłem wyjście na wszelki wypadek! - Wtrącił się Kamil, trzymając już nóż w ręku.
- dobra, lećcie. Ale gdy zombie będą tu za wami wracać,  nie otworzę wam drzwi. - Powiedział Arek i poszedł w stronę drinków, nie odwracając się w stronę Gosi.
- no dobra..... nie mamy czasu, jazda! - Cała trójka szybko wyleciała i pobiegła w stronę atakowanej trójki.
- hej, tutaj, chodźcie do nas! - krzyknęła Julia. Przykuła nie tylko ich uwagę, ale i potworów.
- no ładnie. - Kamil wyciągnął rewolwer i zaczął strzelać. Dwóch chłopaków i dziewczyna szybko do nich podbiegli.
- gdzie się chowacie? - spytała blondynka.
- W barze za nami. Nie wejdziemy tam, jeśli zombie będą nas ścigać, nasz dość specyficzny towarzysz tak ustalił. - powiedziała Gosia z grymasem na twarzy.
- tak więc, rzeźnia! - krzyknął najwyższy chłopak i rzucił się na trupy, a reszta mu wtórowała. Zajęło im to kilka minut. Całe szczęście wyszli bez szwanku. Szwendaczy nie było tak dużo. Przypadło po 2 na osobę.
- uff, po cichu na tyły baru. - powiedziała zmęczona Gosia.
- brawo! Uratowałaś kolejne duszyczki! - przywitał ich dość chłodno Arek.
- a co, gdybyśmy nie zdołali opanować hordy? Miałbyś na swojej dłoni krew sześciu ludzi! - huknęła na niego Gosia.
- oj nieważne. Lepiej przywitajmy gości. - rzekł z pustym wzrokiem Arek. Widać, że trochę za dużo było tych drinków.
- jestem Marta. To Denis i Marcin. Dzięki za ratunek.