środa, 30 października 2013

Whiskey

Ważne: od razu zaznaczam, że to coś, co pojawi się w dzisiejszym odcinku, to kompletny mutant. I to się już więcej nie powtórzy.

– Nie tak, nie tak! – Ola westchnęła ze zniecierpliwieniem, gdy Piotrek po raz kolejny, niekoniecznie subtelnie, trącił ją łokciem. – Daj to – zabrał jej broń i sam przymierzył się do strzału, bez namysłu trafiając w czaszkę zimnego. Jak on to robił? Blondynka już kilka prób temu straciła nadzieję, że kiedykolwiek będzie w stanie to opanować.
– Pilnuj ręki – zaczął znów, demonstrując prawidłowe ułożenie. Przecież robiła dokładnie to samo! – I nie marudź – dopowiedział, gdy tylko zobaczył, że już otwiera usta, by coś powiedzieć.
Dziewczyna westchnęła. Wiedziała, że, co jak co, ale z Piotrkiem nie wygra. Szczególnie dzisiaj, gdy z takim uporem po raz n-ty powtarzał całą procedurę i zbywał jej narzekania krótkim „w końcu się uda”. Nie pozostawało jej nic, jak tylko spróbować znów. I znów.
– No dobra. – Upewniła się, że stoi w odpowiedniej pozycji i robi wszystko zgodnie z poleceniami żołnierza. O cel nie było trudno; kilku sztywnych na ulicy aż się prosiło o zajęcie się nimi. Siedzieli właśnie w mieszkaniu na parterze, przy otwartym oknie, ćwicząc z długimi przerwami już od prawie dwóch godzin. Nieraz trafiła już w zombie, jednak tamte obrażenia nie były w stanie unieszkodliwić ich na amen. Spowolnić, owszem, jednak nie do tego Ola zmierzała – chciała zyskać pewność, że w każdej sytuacji będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwo sobie i innym. Nóż i glany to nie było przecież wszystko, nie można było poradzić sobie z nimi na odległość. Te wszystkie niepowodzenia dawały jej tylko jeszcze więcej uporu, by dopiąć swego. Jedną odstrzeloną głowę miała już na koncie. Ola uznała, że najwyższa pora poprawić ten wynik.
Pełne skupienie. Spokojnie wzięła zimnego na muszkę i z uwagą śledziła jego ruchy. Pełna gotowość. Palec na spuście, dziewczyna pochyliła się i poczęła z uwagą śledzić głowę sztywnego. Ta chwila wydawała się trwać wieczność; tylko ona i broń, wolno poruszający się po ulicy cel. Skup się. Uda się.
I tym razem była pewna sukcesu.
Ola w końcu odważyła się i pewnie nacisnęła spust. Metaliczny trzask sprawił, że niemal natychmiast poderwała głowę, by wszystko lepiej widzieć. Sztywny faktycznie upadł, lecz podniósł się po chwili na chwiejne nogi. Miał rozerwaną pierś, ale wciąż był, na swój sposób, żywy.
Dziewczyna zaklęła szpetnie, na co Piotrek uśmiechnął się tylko.
– Człowieka już byś tym załatwiła – skomentował tylko, ale Ola nie odpowiedziała, bo już złożyła się do kolejnego strzału. Tym razem się udało.

***

– Pomyślałem, że kolejną lekcję moglibyśmy zabrać na ulicę.
– Już? – Po minie Piotrka było widać, że spodziewał się nieco bardziej entuzjastycznej reakcji. Ola poczuła się w obowiązku wytłumaczenia się – Ja po prostu nie wiem, czy jestem w stanie. Czy poradzę sobie tam.
– Daj spokój! Nigdy nie poczujesz się pewnie, jeśli nie spróbujesz! – zaoponował żywiołowo. – A poza tym, mamy coraz mniej jedzenia. Co dwie osoby to nie jedna...
– Sugerujesz, że za dużo jem?! – oburzyła się dziewczyna.
Piotrek zaśmiał się tylko z jej naburmuszonej miny.
– Nadinterpretujesz, dziewczyno! To, co kiedyś wystarczało mi na tydzień, teraz schodzi w parę dni. I siedzieć tutaj już mi się nie chce. – W tym miejscu mogła się z nim zgodzić; i jej tych kilka dni dłużyło się okropnie. – A ty w końcu zobaczysz, jak to jest działać w terenie.
– Dobra. Chętnie się stąd ruszę, ale w dalszym ciągu nie jestem pewna, czy dam sobie tam radę z pistoletem. Wolę mój nóż.
– Przynajmniej spróbuj. A jeśli nie, zawsze masz jeszcze swoje buty. Plus masz mnie.
– Bardzo pocieszające – mruknęła pod nosem.

***

Miasteczko było przerażająco spokojne; szybko opuścili rynek ze wszystkich stron otoczony niewysokimi budynkami, najczęściej szarymi i zaniedbanymi, z rzędem powybijanych okien na parterze. Łączyło je to, że najprawdopodobniej wszystkie pochodziły z mniej więcej tego samego czasu - tak idealnie prostokątne paskudy o niemalże płaskich dachach od razu przywodziły na myśl wspaniałe czasy PRL-u. Grupki sztywnych plątały się po ulicach, to z bliska, to z daleka słychać było ich chrapliwe głosy. Oprócz nich nie było już nic.
Dopiero teraz można było zrozumieć, czym jest prawdziwa cisza. Bo kiedyś to było milczenie wśród ludzi, to był samotność w czterech ścianach pokoju. Bo tamtej ciszy towarzyszyły wszystkie inne dźwięki z otoczenia – jakiś hałas na klatce schodowej, gwizd czajnika, szum aut z ulicy, pies hałasujący na podwórku sąsiada. Dziś – cisza była tylko ciszą. Nie było już życia, tych dźwięków, na które nie zwracało się uwagi. Nagle ich brak stał się tak oczywisty i tak ogłuszający, że świat zrazu wydał się tak pusty, jednowymiarowy; jakby nie było już echa, a powietrze było tak gęste, że byłoby w stanie stłumić każdy dźwięk. Ktoś mógł kiedyś powiedzieć, że cisza potrafi być komfortowa. Mylił się jednak – cisza była naga i przerażająca, pusta i zdradliwa. Każde z nich dochodziło do wniosku, że nie potrafi już sobie wyobrazić tłumu ludzi, gwaru rozmów. I nagle było tego brak – ludzkości, która pędziła jak oszalała, każdy człowiek w swoją stronę. Może nie zwracało się większej uwagi na swoich współpasażerów w autobusie, może nie rozglądało po chodniku; jednak gdzieś była ta świadomość, że oni . Dzisiaj każdy czuł się wyjątkowo osamotniony na tym nowym, nieprzyjaznym świecie.
– Teraz jest tak inaczej... – zaczęła Ola, niepewna, czy rozsądnie jest zaczynać ten temat. Kwalifikował się on bowiem do tych spychanych na dalszy plan, do tych, który przynosił pytania o przyszłość, o to, czy dla nich w ogóle jest jakieś jutro. Te zaś rodziły tysiące wątpliwości i żadnej jasnej odpowiedzi. Nierozsądnie było dać się zatracić w takim myśleniu; samo zaczynanie tej rozmowy nie było mądrym posunięciem, lecz nie można było przecież cofnąć słów.
– Cicho. – zgodził się brunet, ale coś takiego było w jego głosie, jakaś ostrzegawcza nuta, która natychmiast ucięła rozmowę. I dobrze. Nawet na chwilę nie zwolnił kroku i nie odwrócił się do podążającej za nim dziewczyny. Ta jedynie dreptała dalej, to wpatrując się w jego plecy, to znów rozglądając w poszukiwaniu jakiegoś obiecująco wyglądającego domu; mieli zabrać jak najwięcej przydatnych rzeczy i wrócić do „domu” zanim zrobi się ciemno. Nie było czasu do stracenia.
Przy tej ulicy domy wyglądały znacznie okazalej. Większe, już nie w kształcie peerelowskiego pudełka, zdecydowanie bardziej zadbane posesje. Wysokie płoty – jeśli są całe, wtedy dom w środku byłby dla zombie jak twierdza nie do zdobycia.
– Tamten? – zasugerowała Ola, wskazując na trzeci dom po lewej. Czerwony dach ledwie wystawał zza konarów drzew. Piotrek wzruszył ramionami i oboje podeszli do ogrodzenia. Furtki i brama były zamknięte.
– Niech będzie. – zadecydował, po czym oddał jej trzymaną w ręce broń i szybko wspiął się na płot. Zeskoczył na drugą stronę, Ola szybko podała mu strzelbę przez pręty i po chwili sama stała już w ogrodzie. Dom stał jakieś dwadzieścia metrów dalej i przez chwilę oboje przyglądali mu się w milczeniu. Wszystko zamknięte na cztery spusty, rolety przysłaniające wielkie okna na parterze, obok duża buda, z której pies najprawdopodobniej wyniósł się bardzo dawno. Podjazd był z obu stron obsadzony drzewami, tak samo i w reszcie ogrodu rosło ich wiele. Wiatr nie poruszał nawet najdrobniejszymi listkami; Cisza. Jakby wszystko tutaj wymarło. Jakkolwiek pusto wydawało się tu być, należało zachować elementarną ostrożność.
Frontowe drzwi były zasunięte, więc zanim zdecydowali się na rozbijanie szyb lub inne, równie hałaśliwe opcje, obeszli dom poszukując innego wejścia. Piotrek odkrył, że drzwi do garażu nie zostały zamknięte. Szybko wśliznęli się do środka i zamknęli je za sobą. Dwa okienka na prawej ścianie dały wystarczająco światła, by bez problemu trafić do drzwi i dostać się na korytarz. Wkrótce rozłączyli się i każde z nich wzięło na siebie przeszukiwanie innej części domu. Przez ręce Oli przeszło mnóstwo osobistych rzeczy. Widziała zdjęcia, dziecięce rysunki, zabawkę wrzuconą pod małżeńskie łoże... I trudno było na to wszystko patrzeć, nie czując się w pewien sposób winnym. Nawet jeśli teraz dom był niczyj, Ola czuła się nieco niezręcznie, jakby naruszała czyjąś własność. Piotrek wydawał się nie mieć z tym problemu, pokazując się bardziej od tej praktycznej strony, zdecydowanie skupiając się na zbieraniu wszystkiego, co mogło się przydać. Trochę jedzenia znaleźli w okolicy, ale trzeba było przyznać, że sklepowe półki powoli zaczynały świecić pustkami; chyba nie byli jedynymi ocalałymi w okolicy.
– Nie wydaje ci się, że tutaj byłoby nam wygodniej? – zapytała Ola, gdy spotkali się w kuchni. Była przestronna i czysta, zupełne przeciwieństwo małego mieszkanka na trzecim piętrze, które obecnie zajmowali. Piotrek studiował właśnie zawartość lodówki; jedzenie było w większości popsute, więc zapakował tylko kilka konserw.
– Też się nad tym zastanawiałem. – powiedział, zaglądając do najwyższych szafek. – Płot jest porządny i wysoki, więc na pewno nie mielibyśmy problemu ze sztywnymi. I jest tutaj więcej miejsca, pewnie byłoby wygodniej. Nie chodzi nawet o samą „przeprowadzkę”, ale... – Przeszedł do salonu, zmuszając Olę do podążenia za nim. – … będziemy z dala od centrum. A wolałbym wiedzieć od razu, jeśli coś się dzieje.
– A co miałoby się dziać? – zdziwiła się dziewczyna.
– Nie wiem. W każdej chwili ktoś może tutaj przyjechać, ktoś niekoniecznie przyjaźnie nastawiony; uwierz mi, spotkałem po drodze takie osoby. – Ola przypomniała sobie typków, z którymi mieli ostatnio do czynienia. Wtedy jeszcze była w grupie – była ona, Gośka, Arek, Kamil... Czy nie oceniała ich zbyt ostro?
– Chodź, sprawdzimy na górze. – powiedział Piotrek i już go nie było. Posłusznie wdrapała się za nim po schodach. Chłopak wybrał pokój po prawej, Ola natomiast pchnęła drzwi do pokoju po lewej. Widok, jaki w nim zastała, dosłownie ją sparaliżował.
Duszący odór rozkładającego się mięsa wypełniał cały pokój i w pierwszej chwili ten zapach niemal zmiótł Olę z nóg. Dopiero po chwili pozwoliła sobie spojrzeć. Kobieta leżąca na łóżku miała zakrwawioną twarz, oczy szeroko otwarte, jakby w wyrazie szoku. Przerażająco puste oczy. Przestrzelona głowa. I... jej brzuch. Rozszarpany od środka. Śliskie płaty mięsa leżące to tu, to tam. A w samym jej brzuchu... noworodek. Małe zombie wyjadające kobietę od środka*.
To było przerażające i Ola przez dłuższą chwilę po prostu tam stała, nie wiedząc, jak zareagować. Wiele rzeczy zmieniło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale to... Tego było już zdecydowanie za wiele. Widziała mnóstwo śmierci i zniszczenia w ciągu ostatnich tygodni. Nic jednak nie mogło się równać temu odkryciu; niemowlę przecież zawsze kojarzyło jej się ze skarbem życia, z radością, rodziną... A okazało się, że przewrotna Matka Natura nie oszczędziła nawet biednego maleństwa; zapewne zmarło tuż przed porodem i zaraziło się. Matka wykarmiła własne dziecko... Jakże ironicznie to zabrzmiało?
– Ola? Co tak długo tam ro... – Usłyszała głos chłopaka za swoimi plecami. Urwał natychmiast, gdy tylko sam stanął w drzwiach. Wystarczył ułamek sekundy, by złożył wszystkie elementy w całość. I jego również zatkało.
Nie bardzo wiedziała, jak długo wpatrywała się w ten makabryczny obrazek. Duszący smród wypełniał jej płuca, a mały potwór wciskał do ust piąstkę pełną mięsa.
Coś zimnego dotknęło jej dłoni. Broń. Ola spojrzała na żołnierza ze zdziwieniem.
– Strzelaj. – powiedział cicho.
Pokręciła głową, z odrazą spoglądając na pistolet.
– Przecież wiesz... – Rozmawiała już z Piotrkiem na temat tego, jak bardzo nie chciała krzywdzić dzieci. Podczas ich lekcji strzelania zawsze obiecała sobie za cel dorosłych. Po prostu nie mogła się na to zdobyć.
– Musisz się przemóc. Popatrz, to już nawet nie jest dziecko. To potwór, potwór jak każdy inny.
Ona przecież wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest żywe we właściwym tego słowa znaczeniu. Wiedziała, a mimo to... Myśl o strzeleniu do tak kruchej istotki była nieznośna. Piotrek wcisnął pistolet w jej dłoń.
– Czy to konieczne?
Tylko skinął głową. Ola przełknęła gulę w gardle i zmusiła się, by ponownie spojrzeć na dziecko. Musi, więc zrobi to.
A potem był już tylko długo dźwięczący w uszach huk i nagle było po wszystkim. Nawet nie spojrzała na to, co zrobiła. Wcale nie czuła się lżej, lepiej; wcale nie czuła, jakby pokonała swoją słabość.
– Zmywajmy się stąd. – powiedział cicho i chwycił ją za łokieć, by wyprowadzić ją z tego domu. Nie chciała tu zostać.
***

– … a potem zadzwoniłem do niego i o wszystkim opowiedziałem.
– Że co zrobiłeś? – zaśmiała się gardłowo, odchylając do tyłu na krześle. Siedzieli w salonie kilka domów dalej z przypadkowo znalezioną butelką whiskey. Piotrek uznał, że po dzisiejszym dniu zdecydowanie im się on przyda, a Ola absolutnie nie miała nic przeciwko. Już teraz czuła się znacznie lepiej, gdy nawet do głowy jej nie przyszło roztrząsanie tej sprawy. Po prostu siedzieli sobie tutaj, rozmawiając o byle czym i nie dbając o jutro.
 I życie znów było piękne.

...

*i powtarzam jeszcze raz: zakładamy, że ten zombie-dzieciak to już totalny mutant. Więc jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – to i tak normalnym noworodkiem nie jest.  

sobota, 26 października 2013

Danie na wynos.

Pojechali przed siebie, nie zważając na krzyk dzieciaków. Chociaż, ta ruda nie była już takim dzieckiem. Całkiem szkoda było zostawiać dwie, takie niezłe dziewczyny z tymi chłopczynami, ale lepiej zostawić dwie laski, niż swoje życie. A Zombiaków zebrało się dość sporo. Konrad nie mógł przestać myśleć, o tym co robią. Ostatnimi czasami grupa, do której się przyłączył, zachowywała się coraz gorzej. Można zrozumieć fakt, że chcą przeżyć, ale niekoniecznie podobały mu się metody wykonawcze. Chłopak wiedział, że źle zrobił pozwalając na takie zachowanie reszcie ekipy, ale nie mógł się stawiać. On sam na całą grupę? Jeszcze by go zabili, albo co gorsza zostawili samego, bez broni z umarłymi. Po ostatnich wydarzeniach, nie miał o nich już dobrego zdania. Ale nie miał wyboru, więc się nie wychylał. Prowadził samochód. Kolesie w samochodzie, gratulowali mu zachowania i tym podobnych, ale on nie czuł się z tym dobrze. Ciągle przed oczami widział twarz czerwonowłosej, kiedy ich zostawiali. Nie mógł sobie wybaczyć, że jednak im nie pomógł. Co prawda, nie powinno go to obchodzić, nie jego bajka, a jednak…

Dojechali do domku, który zajmowali. Kolesie z drugiego pojazdu podeszli i wypakowali broń, po czym przeszukali wóz. Konrad się włączył w to wszystko. Nie znaleźli za wiele rzeczy, co trochę zdziwiło chłopaka. Skoro mała grupa ludzi, jeździła tym samochodem, powinni mieć w nim prowiant i więcej czegokolwiek, a ten wyglądał tak, jakby był przygotowany, tylko na jeden wyjazd. Trochę broni z tyłu wozu i nic poza tym. Zaciekawił się tym. Może tamci ludzie, nie byli takimi półgłówkami, za jakich mieli ich Jego współtowarzysze. Ale nie czas o tym myśleć. Chłopak był głodny jak wilk, a upolowali trochę jedzenia w sklepie i domach, które przeszukali. Wchodząc zostawił torbę z bronią na stole obok okna i poszedł coś zjeść. Mijając salon, zauważył, że dwóch chłopaków o coś się kłóciło. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Często dochodziło do kłótni o różne bezsensowne rzeczy. Jednak teraz przyciągnął go, coraz głośniejszy ton jaki chłopcy uzyskiwali w tym boju. A im głośniej tym gorzej, bo to przyciąga Zdechlaków. Nim zdążył się zastanowić, usłyszał krzyk i zobaczył, jak do salonu zbiega się reszta grupy. Konrad też szybko poszedł w tamtą stronę i to co zobaczył zdezorientowało go. Wszędzie Krew, Ci dwaj się biją, do tego reszta grupy próbuje ich rozdzielić. Ktoś nożem macha na lewo i prawo… Prawdopodobnie nie jedna osoba jest pocięta. Ci ludzie oszaleli! Co się z nimi dzieje? Jak ich poznał nie było z nimi za wesoło, ale teraz!? Nie był już pewien, czy chce być z tymi ludźmi. Go też mogą skrzywdzić, albo zabić z byle jakiego powodu. Stwierdzając, że już za dużo widział, złapał torbę z bronią leżącą na stole, kluczyki ciągle miał w kieszeni spodni i wybiegł na zewnątrz. Prawdopodobnie nawet nie zauważyli jego wyjścia. Jednak to co zobaczył przed domem, było gorszym widokiem niż to co widział w środku. Umarli usłyszeli, a może też i wyczuli to co działo się w środku. Konrad otworzył wór i pierwszą bronią, którą zobaczył to był Kałasznikow. Wyciągnął szybko i zaczął strzelać, przedostając się do samochodu. Udało się i szybko wsiał nim dorwał go kolejny gnijący. W lusterku wstecznym zobaczył, że ktoś otworzył drzwi, ale nie zdążył już zamknąć i zaczęła się rzeź. Nie chciał już przejmować się tymi idiotami. Ruszył przed siebie, próbując ominąć zdychających. Ale Ci już byli zainteresowani krwawym daniem na wynos…
Jechał przed siebie, zadowolony, że umknął przed tą całą akcją. Bo przecież prędzej czy później wdarli by się do domu i tak by wszyscy zginęli. Ale to już nie jego historia. Wtem przed samochód, niewiadomo skąd, wyskoczył jakiś chłopak. Wyglądał jak kilka nieszczęść, jeszcze z tą siekierą w ręce. Samochód zatrzymał się. Chłopak podszedł do szyby kierowcy, pokazując by ten otworzył okno.

- Jestem Mikołaj T. i jak chcesz to mnie zabij. Jak nie, to weź mnie ze sobą, bo samemu już nie mam ochoty przemieszczać się miedzy trupami.- Konrad spojrzał na chłopaka i ocenił, że ten raczej jest w porządku, nie wygląda na jakiegoś chuligana. Po dłuższej chwili zastanawiania się, kiwnął głową na znak, żeby Mikołaj wsiadł na miejsce pasażera. Ten aż podskoczył z radości i biegiem wsiadł na wolne miejsce obok kierowcy.
- Konrad jestem.

niedziela, 13 października 2013

Czy na sali jest doktor?

A


Jednak całkiem niedaleko od stacji benzynowej, która płonęła ogniem wysokim, ktoś zatrzymał ich wóz.
Dziewczyna wyglądała jak siedem nieszczęść, ale machała hardo rękami. Bez strachu stanęła przed samochodem i patrzyła w oczy czerwonowłosej. Ta zatrzymała pojazd, otworzyła drzwi i nie musiała nic mówić. Jasnowłosa wbiegła, czym sił jej starczyło i machnęła do kierującej, żeby ruszała.
Gośka krzyknęła:
- Mam nadzieje, że znasz się na pierwszej pomocy. Jesteś nam teraz potrzebna!!!! Ten koleś, o tam, ma odciętą dłoń. Pomóż mu. Apteczka musi tu gdzieś być. Szukaj! Sorki za rozkazywanie, ale ja średnio mogę oderwać się od kierownicy – dokończyła swoją wypowiedź, ale dziewczyna zaczęła działać nim 26latka rozwinęła swoją wypowiedź.
- Tak w ogóle to jestem Julia. Wolę żebyś nie wołała mnie na : EJ TY. – powiedziała z lekkim uśmiechem dziewczyna, przeszukując szafki. Kiedy znalazła to czego szukała, rzuciła się w stronę wykrwawiającego się chłopaka. Odsunęła brudny materiał, który trzymał przy kikucie.
- Boże, widzisz i nie grzmisz! – powiedziała do siebie i zabrała się za ratowanie tego człowieka. Wyciągnęła opaskę uciskową i ścisnęła ramię, żeby chłopak się nie wykrwawił. Potem polała ranę wodą utlenioną. W tym momencie usłyszała:
- W tym zielonym wielkim plecaku, w bocznej kieszeni jest butelka. Daj mu to do znieczulenia. – Głos dziewczyny był lekko rozbawiony. Julia podbiegła do plecaka i wyciągnęła z kieszonki Johnny’ego Walkera. Dobry alkohol. Wlała do ust słabnącego Arka trochę trunku. On zakrztusił się strasznie, ale po chwili sam złapał zdrową dłonią butelkę i jeszcze trochę wychylił. W końcu dziewczyna dokończyła opatrywanie rany. Zabrała Arkowi butelkę, bo nie mógł się upić, za dużo stracił krwi. W pewnym momencie samochód się zatrzymał. Gosia podeszła do dziewczyny i oficjalnie się przedstawiła, podając rękę:
- Jestem Gosia, miło mi. Wybacz, że musiałaś od razu zabrać się do pracy ale jak widzisz… Nieciekawa sytuacja. Ten bez ręki to nie Jamie Lannister, a Arek. No i ten co ledwo trzyma się na nogach to Kamil. Skąd się tam wzięłaś?
- Ludzie, których widziałaś… a raczej ich resztki, to byli ludzie z którymi próbowałam dostać się do bezpiecznych baz.
- Do czego? – zdziwiła się czerwono włosa.
- Do miejsc, w których są wojska, broń i jedzenie. Próbują przetrwać i jest tego coraz więcej. Niestety jak widziałaś, nie udało im się uratować. Nie wiemy kiedy podeszli do Nas i zaatakowali. Najpierw nikogo nie było, a nagle pojawiło się całe stado. Normalnie jak zwierzęta!

- Gdzie się nauczyłaś takiej pomocy?- Gośka kiwnęła głową w stronę Arka.
- Interesowałam się zawsze medycyną. Co prawda wolałabym być masażystką, ale opatrywanie ran, to jedna z rzeczy, których nauczyłam się za czasów dziecka.
- Też miałam być masażystką – uśmiechnęła się starsza dziewczyna.
- Na razie chyba nie mamy kogo masować.
- Kamil jak się masz? Jak się czujesz?- Gośka zmieniła nagle temat, bo zauważyła, że chłopak zwija się z bólu.
- Średnio – odpowiedział z trudem młodszy chłopak. Dziewczyna wyciągnęła ze swojej torebki jakieś tabletki, wepchnęła dwie chłopakowi w usta i dała wodę do popicia.
- To przeciw bólowe, powinno pomóc. A teraz kładź się na drugim łóżku – pokazała na nie ręką.
- Julia, masz kolejnego pacjenta. Musisz zabezpieczyć mu żebra bandażem elastycznym.

- No problemo – rzekła i zabrała się do roboty. Czerwonowłosa siadła za kierownicą i odpaliła wóz.
- Ciężko będzie, oj ciężko – powiedziała do siebie patrząc na drogę…

czwartek, 10 października 2013

Stacja benzynowa

Słońce powoli chowa się za horyzontem. Jadą już kilka godzin. Jakby bez celu, po prostu przed siebie. W kamperze panuje grobowa cisza, nie odzywają się do siebie już od dłuższego czasu. Kamil zasnął, Arek czyta magazyn znaleziony w jednej z szafek, Gosia prowadzi, także już przysypiając. W końcu zwolniła i zatrzymała się na stacji benzynowej. Paliwa zaczęło brakować, sił by dalej jechać też nie było.
- zostaniemy tu na noc. Zregenerujemy siły. Pójdę dolać paliwa, ty lepiej sie nie ruszaj. Jeszcze się nie wylizałeś. - kierowała te słowa do Arka.
- weź coś jedzenia, ze sklepu. - odpowiedział.
Gosia wzięła maczetę, karnister i po cichu wyszła z kampera. Rozejrzała się wokół i nasłuchiwała. Już wiedziała, że nie jest tu sama. Kilkadziesiąt dalej, coś szwendało się po ulicy, ale nie zamartwiała się tym, niemożliwe, by z tak daleka ją poczuł. Bardziej obawiała się szmerów w sklepie. Na razie postanowiła tego nie sprawdzać, tylko ruszyła w stronę dystrybutora. Szybkie, pewne kroki i jest na miejscu. Powolili wypełniła karnistery, odwróciła się na pięcię i ruszyła w stronę kampera. Jednak ciekawość nie dała za wygraną. To, że była przez Konrada zdenerwownpana, tylko spotęgowała chęć, rozwalenia jakiegoś trupa. Położyła pełen karnister koło auta i zaczęła się skradać w stronę sklepiku, była już pod drzwiami. Światło się świeciło, więc widziała na betonie cienie. Jeden, może dwa trupy, łatwizna. Szybko wturlała się do budynku, przygotowała ostrze... zamarła w miejscu. Trafiła na żerowisko. Na ziemi leżą trzy trupy, a obiada się nimi kilkanaście zombie. Siedzą nad nimi, cieni. Ie dało się zauważyć. Jedna na czternaście. Wynik z góry jest stracony. Jednak, miała szczęście wieksze, niż myślała. Zombie byli bardziej zajęci pożeraniem ofiar, niż dziewczyną. Powoli, idąc tyłem i ciągle patrząc się na poczynania stworów wycofywała się. Oczywiście - jak to bywa z chodzeniem na wstecznym - po prostu w coś trzeba uderzyć. Tym razem, był to stojak z lizakami chupa chups. Niby małe i nieszkodzące, ale jednak skupiło uwagę szwendaczy. Już nie było skradania. Szybko zamknęła szklane drzwi i ile sił w nogach pobiegla w strone kampera.
- Arek! Szybko, odpalaj wóz!
On,lekko nieprzytomny spojrzał w szybę. Od razu się obudził. Przekręcił klucz w stacyjce - kamper odpalił i tylko czekał na biegnącą Małgosie. Była szybka, lecz nie wystarczająco. Wiedziała, że nie dobiegniem przed tą wściekłą zgrają, więc odwróciła się i jednum, pewnym ruchem ucięła głowę najszybszemu z umarłych. Arek, mimo wielu urazów, postanowił jej pomóc. Nie chciał mieć kolejnej osoby na sumieniu. Wziął strzelbę, stanął przec kamperem i zaczął eliminować potwory. Wiedziak na co się pisze. Mimo skuteczności, dźwięk broni przyciągał nowych. Nagle z kampera wyskoczył Kamil z pistoletem i zaczął je wybijać.
- to nie ma sensu! Uciekajmy! - krzyknął Arek.
Gosi udało się wyswobodzić i wskoczyła do kampera, wraz z Kamilem. Arka olśniło, przecież stał koło dystrybutora paliwa. Wziął karnister, który wcześniej napełniła Gosia i zaczął biegsć między dystrybutorem a zombiakami rozewając benzyne.  Mimo połamanych żeber radził sobie nadzwyczaj dobrze. Gosia wiedziała co Arek kombinuje, więc wyjechała na ulicę.
- rzućcie mi zapalniczkę! - krzyknął.
Kamil mocnym zamachem rzucił do stojącego kilkanaście metrów dalej Arka. Niestety, pechowo, gdyż nie złapał. Schylając się po nią, obalił go zombie. Poczuł ból. We znaki wdały się wcześniejsze urazy, gdy upadł mocno na beton. I jeszcze na sobie miał zombie. Ono, jednym mocnym uciskiem szczęki wbiło mu się w lewą rękę. Ból był tak ogromny, że aż nie było sił krzyknąć z bólu, podskoczyła, adrenalina. Jednym szybkim ruchem wyjął nóż z kieszeni i wbił go w mózg zombie. Zrzucił ciało i szybko odciął sobie dłoń. Nie zdążył zatamować krwi, zemdał. Gosia z Kamilem wybiegli z auta. Kamil wziął większego Arka na swoje barki, a Gosia zebrała zapalniczke. Kamil i Arek byli już w kamperze. Czerwonowłosa postanowiła dokończyć plan Arka. Zza kierownicy, przez okno rzuciła zapalniczkę w stronę dystrybutorów. Odjechali mając za plecami ogromny ogień....