Ważne: od razu zaznaczam, że to coś, co pojawi się w dzisiejszym odcinku, to kompletny mutant. I to się już więcej nie powtórzy.
– Nie tak, nie tak! –
Ola westchnęła ze zniecierpliwieniem, gdy Piotrek po raz kolejny,
niekoniecznie subtelnie, trącił ją łokciem. – Daj to – zabrał
jej broń i sam przymierzył się do strzału, bez namysłu trafiając
w czaszkę zimnego. Jak on to robił? Blondynka już kilka
prób temu straciła nadzieję, że kiedykolwiek będzie w stanie to
opanować.
– Pilnuj ręki – zaczął
znów, demonstrując prawidłowe ułożenie. Przecież robiła
dokładnie to samo! – I nie marudź – dopowiedział, gdy tylko
zobaczył, że już otwiera usta, by coś powiedzieć.
Dziewczyna westchnęła.
Wiedziała, że, co jak co, ale z Piotrkiem nie wygra. Szczególnie
dzisiaj, gdy z takim uporem po raz n-ty powtarzał całą procedurę
i zbywał jej narzekania krótkim „w końcu się uda”. Nie
pozostawało jej nic, jak tylko spróbować znów. I znów.
– No dobra. – Upewniła
się, że stoi w odpowiedniej pozycji i robi wszystko zgodnie z
poleceniami żołnierza. O cel nie było trudno; kilku sztywnych na
ulicy aż się prosiło o zajęcie się nimi. Siedzieli właśnie w
mieszkaniu na parterze, przy otwartym oknie, ćwicząc z długimi
przerwami już od prawie dwóch godzin. Nieraz trafiła już w
zombie, jednak tamte obrażenia nie były w stanie unieszkodliwić
ich na amen. Spowolnić, owszem, jednak nie do tego Ola zmierzała –
chciała zyskać pewność, że w każdej sytuacji będzie w stanie
zapewnić bezpieczeństwo sobie i innym. Nóż i glany to nie było
przecież wszystko, nie można było poradzić sobie z nimi na
odległość. Te wszystkie niepowodzenia dawały jej tylko jeszcze
więcej uporu, by dopiąć swego. Jedną odstrzeloną głowę miała
już na koncie. Ola uznała, że najwyższa pora poprawić ten wynik.
Pełne skupienie.
Spokojnie wzięła zimnego na muszkę i z uwagą śledziła jego
ruchy. Pełna gotowość. Palec na spuście, dziewczyna
pochyliła się i poczęła z uwagą śledzić głowę sztywnego. Ta
chwila wydawała się trwać wieczność; tylko ona i broń, wolno
poruszający się po ulicy cel. Skup się. Uda się.
I tym razem była pewna
sukcesu.
Ola w końcu odważyła się
i pewnie nacisnęła spust. Metaliczny trzask sprawił, że niemal
natychmiast poderwała głowę, by wszystko lepiej widzieć. Sztywny
faktycznie upadł, lecz podniósł się po chwili na chwiejne nogi.
Miał rozerwaną pierś, ale wciąż był, na swój sposób, żywy.
Dziewczyna zaklęła
szpetnie, na co Piotrek uśmiechnął się tylko.
– Człowieka już byś
tym załatwiła – skomentował tylko, ale Ola nie odpowiedziała,
bo już złożyła się do kolejnego strzału. Tym razem się udało.
***
– Pomyślałem, że
kolejną lekcję moglibyśmy zabrać na ulicę.
– Już? – Po minie
Piotrka było widać, że spodziewał się nieco bardziej
entuzjastycznej reakcji. Ola poczuła się w obowiązku wytłumaczenia
się – Ja po prostu nie wiem, czy jestem w stanie. Czy poradzę
sobie tam.
– Daj spokój! Nigdy nie
poczujesz się pewnie, jeśli nie spróbujesz! – zaoponował
żywiołowo. – A poza tym, mamy coraz mniej jedzenia. Co dwie osoby
to nie jedna...
– Sugerujesz, że za dużo
jem?! – oburzyła się dziewczyna.
Piotrek zaśmiał się
tylko z jej naburmuszonej miny.
– Nadinterpretujesz,
dziewczyno! To, co kiedyś wystarczało mi na tydzień, teraz schodzi
w parę dni. I siedzieć tutaj już mi się nie chce. – W tym
miejscu mogła się z nim zgodzić; i jej tych kilka dni dłużyło
się okropnie. – A ty w końcu zobaczysz, jak to jest działać w
terenie.
– Dobra. Chętnie się
stąd ruszę, ale w dalszym ciągu nie jestem pewna, czy dam sobie
tam radę z pistoletem. Wolę mój nóż.
– Przynajmniej spróbuj.
A jeśli nie, zawsze masz jeszcze swoje buty. Plus masz mnie.
– Bardzo pocieszające –
mruknęła pod nosem.
***
Miasteczko było
przerażająco spokojne; szybko opuścili rynek ze wszystkich stron
otoczony niewysokimi budynkami, najczęściej szarymi i zaniedbanymi,
z rzędem powybijanych okien na parterze. Łączyło je to, że
najprawdopodobniej wszystkie pochodziły z mniej więcej tego samego
czasu - tak idealnie prostokątne paskudy o niemalże płaskich
dachach od razu przywodziły na myśl wspaniałe czasy PRL-u.
Grupki sztywnych plątały się po ulicach, to z bliska, to z daleka
słychać było ich chrapliwe głosy. Oprócz nich nie było już
nic.
Dopiero teraz można było
zrozumieć, czym jest prawdziwa cisza. Bo kiedyś to było milczenie
wśród ludzi, to był samotność w czterech ścianach pokoju. Bo
tamtej ciszy towarzyszyły wszystkie inne dźwięki z otoczenia –
jakiś hałas na klatce schodowej, gwizd czajnika, szum aut z ulicy,
pies hałasujący na podwórku sąsiada. Dziś – cisza była tylko
ciszą. Nie było już życia, tych dźwięków, na które nie
zwracało się uwagi. Nagle ich brak stał się tak oczywisty i tak
ogłuszający, że świat zrazu wydał się tak pusty,
jednowymiarowy; jakby nie było już echa, a powietrze było tak
gęste, że byłoby w stanie stłumić każdy dźwięk. Ktoś mógł
kiedyś powiedzieć, że cisza potrafi być komfortowa. Mylił się
jednak – cisza była naga i przerażająca, pusta i zdradliwa.
Każde z nich dochodziło do wniosku, że nie potrafi już sobie
wyobrazić tłumu ludzi, gwaru rozmów. I nagle było tego brak –
ludzkości, która pędziła jak oszalała, każdy człowiek w swoją
stronę. Może nie zwracało się większej uwagi na swoich
współpasażerów w autobusie, może nie rozglądało po chodniku;
jednak gdzieś była ta świadomość, że oni są. Dzisiaj
każdy czuł się wyjątkowo osamotniony na tym nowym, nieprzyjaznym
świecie.
– Teraz jest tak
inaczej... – zaczęła Ola, niepewna, czy rozsądnie jest zaczynać
ten temat. Kwalifikował się on bowiem do tych spychanych na dalszy
plan, do tych, który przynosił pytania o przyszłość, o to, czy
dla nich w ogóle jest jakieś jutro. Te zaś rodziły tysiące
wątpliwości i żadnej jasnej odpowiedzi. Nierozsądnie było dać
się zatracić w takim myśleniu; samo zaczynanie tej rozmowy nie
było mądrym posunięciem, lecz nie można było przecież cofnąć
słów.
– Cicho. – zgodził się
brunet, ale coś takiego było w jego głosie, jakaś ostrzegawcza
nuta, która natychmiast ucięła rozmowę. I dobrze. Nawet na
chwilę nie zwolnił kroku i nie odwrócił się do podążającej za
nim dziewczyny. Ta jedynie dreptała dalej, to wpatrując się w jego
plecy, to znów rozglądając w poszukiwaniu jakiegoś obiecująco
wyglądającego domu; mieli zabrać jak najwięcej przydatnych rzeczy
i wrócić do „domu” zanim zrobi się ciemno. Nie było czasu do
stracenia.
Przy tej ulicy domy
wyglądały znacznie okazalej. Większe, już nie w kształcie
peerelowskiego pudełka, zdecydowanie bardziej zadbane posesje.
Wysokie płoty – jeśli są całe, wtedy dom w środku byłby dla
zombie jak twierdza nie do zdobycia.
– Tamten? –
zasugerowała Ola, wskazując na trzeci dom po lewej. Czerwony dach
ledwie wystawał zza konarów drzew. Piotrek wzruszył ramionami i
oboje podeszli do ogrodzenia. Furtki i brama były zamknięte.
– Niech będzie. –
zadecydował, po czym oddał jej trzymaną w ręce broń i szybko
wspiął się na płot. Zeskoczył na drugą stronę, Ola szybko
podała mu strzelbę przez pręty i po chwili sama stała już w
ogrodzie. Dom stał jakieś dwadzieścia metrów dalej i przez chwilę
oboje przyglądali mu się w milczeniu. Wszystko zamknięte na cztery
spusty, rolety przysłaniające wielkie okna na parterze, obok duża
buda, z której pies najprawdopodobniej wyniósł się bardzo
dawno. Podjazd był z obu stron obsadzony drzewami, tak samo i w
reszcie ogrodu rosło ich wiele. Wiatr nie poruszał nawet
najdrobniejszymi listkami; Cisza. Jakby wszystko tutaj wymarło.
Jakkolwiek pusto wydawało się tu być, należało zachować
elementarną ostrożność.
Frontowe drzwi były
zasunięte, więc zanim zdecydowali się na rozbijanie szyb lub inne,
równie hałaśliwe opcje, obeszli dom poszukując innego wejścia.
Piotrek odkrył, że drzwi do garażu nie zostały zamknięte. Szybko
wśliznęli się do środka i zamknęli je za sobą. Dwa okienka na
prawej ścianie dały wystarczająco światła, by bez problemu
trafić do drzwi i dostać się na korytarz. Wkrótce rozłączyli
się i każde z nich wzięło na siebie przeszukiwanie innej części
domu. Przez ręce Oli przeszło mnóstwo osobistych rzeczy. Widziała
zdjęcia, dziecięce rysunki, zabawkę wrzuconą pod małżeńskie
łoże... I trudno było na to wszystko patrzeć, nie czując się w
pewien sposób winnym. Nawet jeśli teraz dom był niczyj, Ola czuła
się nieco niezręcznie, jakby naruszała czyjąś własność.
Piotrek wydawał się nie mieć z tym problemu, pokazując się
bardziej od tej praktycznej strony, zdecydowanie skupiając się na
zbieraniu wszystkiego, co mogło się przydać. Trochę jedzenia
znaleźli w okolicy, ale trzeba było przyznać, że sklepowe półki
powoli zaczynały świecić pustkami; chyba nie byli jedynymi
ocalałymi w okolicy.
– Nie wydaje ci się, że
tutaj byłoby nam wygodniej? – zapytała Ola, gdy spotkali się w
kuchni. Była przestronna i czysta, zupełne przeciwieństwo małego
mieszkanka na trzecim piętrze, które obecnie zajmowali. Piotrek
studiował właśnie zawartość lodówki; jedzenie było w
większości popsute, więc zapakował tylko kilka konserw.
– Też się nad tym
zastanawiałem. – powiedział, zaglądając do najwyższych szafek.
– Płot jest porządny i wysoki, więc na pewno nie mielibyśmy
problemu ze sztywnymi. I jest tutaj więcej miejsca, pewnie byłoby
wygodniej. Nie chodzi nawet o samą „przeprowadzkę”, ale... –
Przeszedł do salonu, zmuszając Olę do podążenia za nim. – …
będziemy z dala od centrum. A wolałbym wiedzieć od razu, jeśli
coś się dzieje.
– A co miałoby się
dziać? – zdziwiła się dziewczyna.
– Nie wiem. W każdej
chwili ktoś może tutaj przyjechać, ktoś niekoniecznie przyjaźnie
nastawiony; uwierz mi, spotkałem po drodze takie osoby. – Ola
przypomniała sobie typków, z którymi mieli ostatnio do czynienia.
Wtedy jeszcze była w grupie – była ona, Gośka, Arek, Kamil...
Czy nie oceniała ich zbyt ostro?
– Chodź, sprawdzimy na górze. – powiedział Piotrek i już go
nie było. Posłusznie wdrapała się za nim po schodach. Chłopak
wybrał pokój po prawej, Ola natomiast pchnęła drzwi do pokoju po
lewej. Widok, jaki w nim zastała, dosłownie ją sparaliżował.
Duszący odór rozkładającego się mięsa wypełniał cały pokój
i w pierwszej chwili ten zapach niemal zmiótł Olę z nóg. Dopiero
po chwili pozwoliła sobie spojrzeć. Kobieta leżąca na łóżku
miała zakrwawioną twarz, oczy szeroko otwarte, jakby w wyrazie
szoku. Przerażająco puste oczy. Przestrzelona głowa. I... jej
brzuch. Rozszarpany od środka. Śliskie płaty mięsa leżące to
tu, to tam. A w samym jej brzuchu... noworodek. Małe zombie
wyjadające kobietę od środka*.
To
było przerażające i Ola przez dłuższą chwilę po prostu tam
stała, nie wiedząc, jak zareagować. Wiele rzeczy zmieniło się w
ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale to... Tego było już
zdecydowanie za wiele. Widziała mnóstwo śmierci i zniszczenia w
ciągu ostatnich tygodni. Nic jednak nie mogło się równać temu
odkryciu; niemowlę przecież zawsze kojarzyło jej się ze skarbem
życia, z radością, rodziną... A okazało się, że przewrotna
Matka Natura nie oszczędziła nawet biednego maleństwa; zapewne
zmarło tuż przed porodem i zaraziło się. Matka
wykarmiła własne dziecko...
Jakże ironicznie to zabrzmiało?
– Ola? Co tak długo tam ro... – Usłyszała głos chłopaka za
swoimi plecami. Urwał natychmiast, gdy tylko sam stanął w
drzwiach. Wystarczył ułamek sekundy, by złożył wszystkie
elementy w całość. I jego również zatkało.
Nie bardzo wiedziała, jak długo wpatrywała się w ten makabryczny
obrazek. Duszący smród wypełniał jej płuca, a mały potwór
wciskał do ust piąstkę pełną mięsa.
Coś zimnego dotknęło jej dłoni. Broń. Ola spojrzała na
żołnierza ze zdziwieniem.
– Strzelaj. – powiedział cicho.
Pokręciła głową, z odrazą spoglądając na pistolet.
– Przecież wiesz... – Rozmawiała już z Piotrkiem na temat
tego, jak bardzo nie chciała krzywdzić dzieci. Podczas ich lekcji
strzelania zawsze obiecała sobie za cel dorosłych. Po prostu nie
mogła się na to zdobyć.
– Musisz się przemóc. Popatrz, to już nawet nie jest dziecko.
To potwór, potwór jak każdy inny.
Ona przecież wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie
jest żywe we właściwym tego słowa znaczeniu. Wiedziała, a mimo
to... Myśl o strzeleniu do tak kruchej istotki była nieznośna.
Piotrek wcisnął pistolet w jej dłoń.
– Czy to konieczne?
Tylko skinął głową. Ola przełknęła gulę w gardle i zmusiła
się, by ponownie spojrzeć na dziecko. Musi, więc zrobi to.
A potem był już tylko długo dźwięczący w uszach huk i nagle
było po wszystkim. Nawet nie spojrzała na to, co zrobiła. Wcale
nie czuła się lżej, lepiej; wcale nie czuła, jakby pokonała
swoją słabość.
– Zmywajmy się stąd. – powiedział cicho i chwycił ją za
łokieć, by wyprowadzić ją z tego domu. Nie chciała tu zostać.
***
– … a potem zadzwoniłem do niego i o wszystkim opowiedziałem.
– Że co zrobiłeś? – zaśmiała się gardłowo, odchylając do
tyłu na krześle. Siedzieli w salonie kilka domów dalej z
przypadkowo znalezioną butelką whiskey. Piotrek uznał, że po
dzisiejszym dniu zdecydowanie im się on przyda, a Ola absolutnie nie
miała nic przeciwko. Już teraz czuła się znacznie lepiej, gdy
nawet do głowy jej nie przyszło roztrząsanie tej sprawy. Po prostu
siedzieli sobie tutaj, rozmawiając o byle czym i nie dbając o
jutro.
I życie znów było piękne.
...
*i powtarzam jeszcze raz: zakładamy, że ten zombie-dzieciak to już totalny mutant. Więc
jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – to i tak normalnym noworodkiem nie jest.